Wzór dla całego świata w walce z pandemią. WHO udaje, że nie istnieją

W czwartek po dwóch tygodniach przerwy rozgrywki wznowiła liga koszykarska. W sobotę z nowym sezonem ruszy liga baseballa, a w niedzielę odbędzie się pierwsza kolejka futbolowej Taiwan Premier League. - Na Tajwanie z koronawirusem walczą eksperci. Są tak przygotowani i skuteczni, że życie toczy się normalnie - mówi Robert Iwanicki, polski trener piłkarski mieszkający w Tajpej.

"Przypadek numer 246 to 60-letni mężczyzna. Jest członkiem rodziny przypadku numer 209 zainfekowanego w Stanach Zjednoczonych. Przypadek 246 mieszka z przypadkiem 209. Nie rozwinął podejrzanych objawów, ale skoro zidentyfikowano go jako człowieka mającego kontakt z zarażonym, to został przetestowany na COVID-19 i zdiagnozowano u niego COVID-19".

"Przypadki numer 222, 223, 224 i 225 to czterej studenci z tej samej instytucji edukacyjnej w Wielkiej Brytanii, co przypadek numer 152. Zostali zbadani na lotnisku zaraz po wjeździe do Tajwanu. Powiązane dochodzenia wskazują, że wszyscy zainfekowali się w kampusie".

"Przypadki 197 i 202 to para, która od 8 do 18 marca przebywała w USA, gdzie odwiedzała rodzinę. Objawy u obojga rozwinęły się 19 marca".

Zobacz wideo Koronawirus dotarł tam na końcu. Na ulicach wojsko.

Detektywi tropią, ludzie żyją

To, co brzmi jak raporty wycięte z powieści science-fiction, jest owocem pracy Narodowego Centrum Dowodzenia Epidemiologicznego. Specjalny wydział do walki z koronawirusem składa się z epidemiologów działających jak detektywi i dziennikarze śledczy. Zespół pracuje 24 godziny na dobę. Odnajduje ludzi zagrożonych koronawirusem, a Ministerstwo Zdrowia na swojej stronie internetowej publikuje cytowane wyżej raporty.

- Fachowcy działają, a ludzie żyją prawie jak zawsze - mówi w rozmowie ze Sport.pl Robert Iwanicki.

Polski trener piłkarski już od 15 lat mieszka w Tajpej. Jest szkoleniowcem klubu Royal Blues Taipei, poza tym prowadzi swoją szkółkę dla dzieci i młodzieży. - Ani jedne zajęcia mi nie wypadły. Rodzice jednej grupy trochę na temat zagrożenia debatowali, ale decyzja była taka, że dzieciaki dalej będą przychodziły trenować - mówi nam Iwanicki.

Od niedzieli, zgodnie z planem, grać będzie tajwańska liga. - Nazywa się Taiwan Premier League, ale śmieję się, że organizacyjnie bliżej jej do epoki kamienia łupanego niż do wielkiej imienniczki z Anglii. Gra w niej osiem drużyn, zwykle było tak, że wszystkie mecze w kolejce odbywały się jednego dnia na jednym stadionie, od godziny 13 do 22. Teraz terminarz pokazuje, że spotkania będą na czterech różnych obiektach. Już po takim rozrzuceniu meczów widać, że nikt się nie boi się epidemii koronawirusa - mówi Iwanicki.

Kto udaje, że Tajwan nie istnieje

Tajwanem rządzi nie strach, ale rozsądek. Dwa tygodnie temu liczba dziennych zarażeń stała się dwucyfrowa, 20 marca padł ich rekord: 27. Wówczas zdecydowano m.in. o zamknięciu hal sportowych. Dlatego na dwa tygodnie stanęły rozgrywki ligi koszykarskiej. - To na Tajwanie najpopularniejszy sport. Razem z baseballem. Piłka nożna jest dopiero za tymi amerykańskimi dyscyplinami - tłumaczy Iwanicki.

Tajwan jest niepodległy od Chin, ale wiele krajów dbających o dobre relacje z Chinami nie uznaje go za niezależny kraj. Wyspa kulturowo nie jest typowo azjatycka. I z wirusem też nie walczy takimi metodami jak Chiny.

Światowa Organizacja Zdrowia WHO jako wzór prowadzenia tej wojny stawia Chiny, w których wszystko się zaczęło, a Tajwanu nie chce zauważyć. Tajwan nie jest członkiem ani WHO, ani też Organizacji Narodów Zjednoczonych. To efekt polityki potężnych Chin.

Polityki tak skutecznej, że Bruce Aylward, wiceszef WHO z ramienia ONZ, w trakcie telewizyjnego wywiadu udawał niedawno, że nie usłyszał pytania o Tajwan. Kiedy prowadząca rozmowę dziennikarka z Hongkongu powtórzyła, że chce pomówić o Tajwanie, Aylward się rozłączył. Gdy wrócił i został zapytany wprost o metody, jakimi z koronawirusem walczy Tajwan, odpowiedział, że chińskie podejście już przecież omówił.

Tajwan wyciągnął wnioski i daje przykład

Tymczasem Tajwan idzie zupełnie inną drogą. - Tajwan ma już doświadczenie z wirusem. W 2003 roku była tu epidemia SARS i zmarło dużo ludzi - przypomina Iwanicki. Śmiertelnych ofiar tamtego wirusa było na świecie o wiele mniej niż teraz - w sumie 774, a koronawirus zabrał już 90 tysięcy istnień. Wtedy na Tajwanie zmarły 73 osoby. Teraz zanotowano pięć zgonów. I 380 zakażeń. To bardzo mało jak na kraj mający 24 miliony mieszkańców.

- Społeczeństwo jest tu bardzo świadome. Pamiętam, że kiedy tu zamieszkałem, to dziwiłem się, że ludzie chodzą w maseczkach. Szybko zrozumiałem, że używa ich każdy, kto jest przeziębiony. Nie może być tak, że kichasz albo kaszlesz na innych. Maski są tu wszędzie. Teraz szczególnie. Mnie absolutnie nic nie dolega, ale jak w czwartek wszedłem do supermarketu, to od razu podeszła do mnie jedna z pracownic i dała do założenia maseczkę. Do metra też nie można wejść bez maski - opowiada Iwanicki.

Sportowcy w maskach grać i trenować nie muszą. Ale na wszelki wypadek na ich mecze nie są i na razie nie będą wpuszczani kibice. - Dla klubów to żadna strata, bo tu nie ma czegoś takiego jak wpływy z dnia meczowego. Ludzie na wydarzenia sportowe wchodzą bez kupowania biletów. Sport jest rozrywką, na przykład w baseball gra mnóstwo ludzi, ale profesjonalny sport nie jest dobrze rozwinięty, firmy nie są zainteresowanie wspieraniem go i reklamowaniem się w taki sposób - opowiada Iwanicki.

Nasz trener mówi, że poza trybunami stadionów i hal trudno w tej chwili znaleźć w kraju inne pozamykane miejsca. - Ludzie trochę narzekają. Ale nie na to, że biznesy im padną i nie będą mieli za co żyć, tylko na to, że interes trochę gorzej się kręci. Znajomy Anglik prowadzi restaurację i ma teraz 60 proc. obłożenia, a zawsze miał 100 proc. Z moich kolegów najbardziej narzeka Wietnamczyk też prowadzący knajpę. On mówi, że zarabia tylko 40 proc. tego, co rok temu o tej samej porze. No to już jest większy ból, ale to ciągle zupełnie inna skala problemów niż w Polsce - mówi Iwanicki.

Kwarantanna z dniówką i dostawą jedzenia

- Czasem jak jadę rowerem na trening i przemieszczam się wzdłuż rzeki, to widzę, jak wypoczywają tam setki ludzi. Wtedy się dziwię, że mamy tak mało zarażonych koronawirusem. Ale wiem, że chorzy oraz podejrzewani o chorobę są izolowani i jest naprawdę małe prawdopodobieństwo, że odpowiednie służby nie zajmą się kimś, kogo warto byłoby sprawdzić - dodaje trener. I opowiada, na jakim etapie zaczyna się i jak przebiega proces izolowania podejrzanych.

- Jesteśmy wyspą, praktycznie jedyną możliwością dostania się do kraju jest lotnisko. Na lotnisku znajduje się tak dużo aparatury do badania przylatujących, że wirusem już tam można zarządzać. Pasażerowie lotów zagranicznych od długiego czasu są specjalnie przygotowanymi pojazdami odwożeni na kwarantannę. Kumpel ze Szwecji właśnie przyleciał i opowiadał mi, że pod terminalem czekają taksówki, w których kierowca jest szybą oddzielony od pasażerów. Trzeba założyć maseczkę, rękawiczki i auto zawozi człowieka do domu, a później jest dezynfekowane i wraca na lotnisko - mówi Iwanicki.

Poddany kwarantannie jest codziennie odwiedzany przez służby. One nie tylko sprawdzają czy kwarantanna nie została przerwana, za co grozi wysoka grzywna (300 tysięcy dolarów tajwańskich - około 10 tys. dolarów amerykańskich). "Osoby, które korzystają z urlopu, żeby być na domowej kwarantannie, otrzymają rekompensatę w wysokości tysiąca dolarów tajwańskich (około 33 dolary amerykańskie) za każdy dzień" - czytamy w "Focus Taiwan". - Słyszałem, że poza tym kontrolujący codziennie przynoszą będącym na kwarantannie jedzenie - dodaje Iwanicki.

- Tu naprawdę na każdym kroku widać doświadczenie w działaniu. To na pewno dlatego jest inaczej niż w prawie wszystkich krajach na świecie, na które epidemia spadła jak grom z jasnego nieba - podsumowuje polski trener z Tajpej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.