Klub ekstraklasy wydaje ponad 100 proc. budżetu na pensje. Miliony dla agentów. "Nie ma tu nic sensacyjnego"

Wisła Płock jest zarówno w dobrej, jak i trudnej sytuacji. Z jednej strony szybko zapobiegła trzem milionom złotych dziury budżetowej i nie cierpi zbytnio z powodu braku wpływów z dnia meczowego. Tych w Płocku nie było od dawna, ale nie zarabia w innych ważnych obszarach. Za dwa miesiące kończą się kontrakty 12 graczy. Nowe nie będą takie same. Podobnie jak prowizje menadżerskie - jedne z najwyższych w lidze.

"Klubowy raport" to cykl autorstwa dziennikarzy Sport.pl dotykający problemów, z którymi przyszło się teraz mierzyć polskim klubom piłkarskim. I tym dużym - z ekstraklasy, i tym mniejszym - z niższych lig. Codziennie o 8 na Sport.pl i Gazeta.pl.

Wisła Płock ostatnio ciągle jest pierwsza. W raporcie finansowym Deloitte prowadziła w zestawieniu klubów, które na pensje zawodników przeznaczają największe kwoty (129 proc. budżetu). Jak właśnie nagłośnił "Przegląd Sportowy" w minionym roku płocczanie zapłacili też największe prowizje menadżerskie w ekstraklasie (5,7 mln złotych).

Niedawno Nafciarze zostali też pierwszą drużyną, która porozumiała się ze swymi graczami w sprawach redukcji umów. Choć na pierwszy rzut oka brzmi to dziwnie, z wszystkich powyższych danych kibice powinni się cieszyć. W czasach koronawirusa klub stara się funkcjonować normalnie, choć, jak słyszymy, szczególnie przy przedłużaniu kontraktów z graczami jest to trudne. W wakacje umowy kończą się niemal połowie zawodników, a niepewna przyszłość utrudnia szybkie rozstrzygnięcia spraw.

Zobacz wideo Prezes Pogoni: Normalne rodziny nie zarabiają takich pieniędzy, ale piłkarze działali w innej rzeczywistości

Trzy miliony dziury. "Zawodnicy szybko to zrozumieli"

Trzy miliony złotych - mniej więcej tyle wynosiła dziura budżetowa Wisły Płock, przy założeniu, że sezonu nie dałoby się rozegrać do końca. Dużo? Mało? Dla Nafciarzy to kilkanaście procent budżetu, zatem jest to kwota znacząca. Budżet płocczan jest jednym z najmniejszych w lidze. Klub zareagował zatem sprawnie.

- Zawodnicy szybko zrozumieli potrzebę szukania przez nas oszczędności. Zaprezentowaliśmy im straty, jakie możemy ponieść i próbę ich niwelowania - mówi nam Jacek Kruszewski, prezes Wisły Płock.

- Duża część tej straty mogła być pokryta właśnie z pensji, jakie wypłacamy, choć wiadomo, że nie cała - tłumaczy. Groźba nagłej trzymilionowej dziury została zatem odsunięta. Choć raport Deloitte informował, że to właśnie płocki klub przeznaczał na pensje najwięcej w całej lidze (129 proc. budżetu), to był to budżet bez wpływów z transferów.

Wskaźnik wynagrodzeń w klubach ekstraklasyWskaźnik wynagrodzeń w klubach ekstraklasy Sport.pl

Gdyby w zestawienie wliczyć przychody ze sprzedaży graczy, okazałoby się, że Wisła wydaje na pensje tyle, ile wynosi optimum (około 60 proc. posiadanych środków). Nie było zatem tak, że w czasach koronawirusa płocczanie od razu mieli nóż na gardle, ale blask jego ostrza był widoczny.

Wisła porozumiała się ze swymi graczami najszybciej z klubów w całej ekstraklasie. Obniżki pensji o 50 proc. wprowadzono już za marzec. Co ciekawe obowiązuje w nich nieco inna zasada niż ta, którą propaguje spółka zarządzająca ligą. Wedle jej założeń "kluby są uprawnione do redukcji pensji od 14 marca do minimum pierwszego meczu ligowego w Ekstraklasie rozgrywanego jako impreza masowa z udziałem publiczności, jednak nie krócej niż do zakończenia sezonu rozgrywkowego 2019/2020" - czytamy w uchwale. W Płocku prezes umówił się z piłkarzami, że ich wynagrodzenia będą zawieszone po prostu do pierwszego meczu, niezależnie czy będzie on z publicznością, czy bez publiczności. Dlaczego? Płock, który gra na obiekcie starego typu i na którego mecze przychodzi średnio 4,5 tys. kibiców, nie żyje z dnia meczowego. Według ostatniego raportu Deloitte wpływy z tego tytułu były w tym klubie najniższe w całej lidze, wynosiły tylko 0,5 mln złotych w skali sezonu. Dla porównania brak meczu Lecha z Legią to dla "Kolejorza" strata niemal 2 mln złotych.

- Zdajemy sobie sprawę, że straty z dnia meczowego są dla nas stosunkowe małe. Zresztą pokazaliśmy to piłkarzom. Stąd też wynika nasza umowa - tłumaczy nam prezes Kruszewski. - Dla nas najważniejsze są wpływy telewizyjne i wpływy od sponsorów - dodaje.

Klub zresztą już wcześniej zakładał, że w najbliższym czasie na organizacji meczów dużo nie zarobi, bo gruntownie przebudowywany będzie jego stadion. Co za tym idzie, wyłączane z użycia będą kolejne jego sektory. To oznacza utrudnienia dla kibiców i jeszcze mniejsze możliwości zarobku z biletów. Oczywiście do tego dochodzi dbanie o dobre relacje z miastem, z którego Wisła dostaje wsparcie. Dlatego też tak istotne było ograniczenie kosztów bieżącej działalności.

Nowa era kontraktów

Dość specyficznie wygląda też w Płocku sytuacja kadrowa. W czerwcu 2020 roku kończą się umowy dwunastu zawodników. To niemal połowa z obecnego składu Wisły.

- Rozmowy z tymi graczami trwają już od grudnia, ale teraz sprawa się skomplikowała - mówi Sport.pl dyrektor sportowy Marek Jóźwiak. - Pewne rzeczy, które byśmy załatwili wcześniej, teraz są poblokowane. Z wszelkimi decyzjami musimy być bardzo ostrożni - dopowiada. Przyznaje, że inaczej wyglądają rozmowy o sumach zapisywanych w kontraktach graczy. To też czas, w którym kluby szukają rozwiązań, by w nowych umowach zabezpieczać się przed nieprzewidzianymi wydarzeniami. Skoro w kontraktach ujmowane są punkty dotyczące postępowania w przypadku trwającej ponad pół roku kontuzji i obniżeniu wypłat dla gracza o 50 procent, to być może da się też wprowadzić zapis dotyczący postępowania w innych nadzwyczajnych okolicznościach i przerwie w świadczeniu przez gracza usług na rzecz klubu.

- Myślę, że rzeczy, których teraz nie było w kontraktach, w przyszłości będą w nich zapisywane z automatu. To rola zarządów klubów, dyrektorów sportowych i prawników. Takie zapisy muszą mieć przecież podstawy prawne. Podejrzewam, że zajmie się nimi też FIFA, tak, żeby w przyszłości uniknąć bałaganu - mówi nam Jóźwiak. - Teraz ważny jest bardziej dialog z piłkarzami. Trzeba z nimi rozmawiać szczerze i wszystko tłumaczyć. To nie są czasy, że ktoś stanie okoniem - tłumaczy dyrektor, doceniając dotychczasową wyrozumiałość piłkarzy z Płocka.

Klub, na tyle, na ile może, stara się też prowadzić rozpoczęte zimą sprawy transferowe, choć obecnie to zbyt duże słowo. Chodzi przede wszystkim o zawodników, którym w czerwcu kończą się kontrakty. Tyle że obserwować na żywo obecnie nikogo nie można, ich forma jest niewiadomą.

- Teraz jeszcze bardziej przydają się serwisy InStata i Wyscouta, w których można analizować dotychczasowe dane i materiały wideo. Rozmawiamy z tymi graczami, których już monitorowaliśmy od grudnia. Być może teraz niektórych z nich do gry w Płocku przekonać będzie łatwiej. Do tej pory mieli duże wymagania finansowe i mogli wybierać w ofertach zagranicznych. Również z krajów, w których pandemia jest dużo większym problemem niż w Polsce - sygnalizuje Jóźwiak. Jego zdaniem w najbliższym czasie w rozmowach graczy z klubami ważna będzie właśnie sytuacja społeczna i zdrowotna w danym państwie i docelowym mieście gracza. To jak dany kraj poradzi sobie z koronawirusem.

Samotni zawodnicy

- Jeśli decyzja o transferze kiedyś należała głównie do piłkarza, a za nim jechała rodzina, tak teraz myślę, że to będzie decyzja głównie rodziny, czasem też rodziców młodszego zawodnika - wyjaśnia Jóźwiak. Podkreśla, że aspekt życia prywatnego dla sportowców i bliskości ich rodzin jest niezwykle ważny. Piłkarze odczuwają to szczególnie w tak trudnych czasach jak obecne.

Jóźwiak daje przykłady kilku zawodników z zagranicy, którzy grają w Płocku i są tu sami, bo ich rodziny zostały w ojczyźnie. Teraz nie mają możliwości i szans, by się z najbliższymi spotkać. To robi się dla graczy trudne.

- Pomagamy im, jak możemy. Myślę, że klub w tych czasach poprzez narzucanie aktywności i zajęć jest miejscem, dzięki któremu piłkarz dba nie tylko o zdrowie fizyczne, ale i psychiczne. Siedzieć samemu w domu jest trudno. A rytm dnia, który zwykle mają piłkarze, został im zabrany. Staramy się go utrzymywać. Nieustannie ich czymś zajmować, bo siedzenie w domu i granie w gry to może się sprawdzić na dzień czy dwa, ale nie na dwa miesiące - opisuje Jóźwiak.

Wisła Płock oprócz przesyłania i kontrolowania zadań dotyczących treningów domowych udostępnia chętnym graczom swoje obiekty treningowe, oczywiście przy założeniu, że w jednym czasie w jednym miejscu z placu gry nie będzie korzystał więcej niż jeden gracz. To w utrzymaniu formy bardzo pomaga. Obecnie zawodnicy nie mogą przecież biegać po parkach czy lasach.

5,7 mln dla agentów? "Chętnie znów zapłaciłbym takie prowizje"

Ostatnio głośno w przypadku Wisły Płock było też o prowizjach, jakie klub zapłacił w 2019 roku agentom i pośredniakom. Dane te przekazywane są co roku do PZPN i są ogólnodostępne. Przy ul. Łukasiewicza w kolejnym roku wydano na prowizje menadżerów olbrzymie sumy. Jak pierwszy poinformował "Przegląd Sportowy" tym razem było to 5 mln 752 tys. złotych.

- W następnym roku znów chętnie zapłaciłbym takie kwoty - mówi nam prezes Kruszewski i tłumaczy, dlaczego należy rozpatrywać je pozytywnie.

- To kwota za 2019 rok, ale obejmująca różne umowy zawarte między 2015 a 2019 rokiem. Zawiera między innymi rozliczenia za przenosiny Arkadiusza Recy do Atalanty Bergamo. To był dla nas historyczny transfer i olbrzymie pieniądze. Od początku wiedziałem, że będą wiązały się z nim też spore koszty. Jeśli chodzi o bieżące zobowiązania, to one były znacznie niższe niż milion złotych - informuje nas Kruszewski. Innymi słowy, wysokie prowizje oznaczają w tym przypadku, że klub z transferów miał dużą finansową korzyść. Zresztą potwierdza to choćby ostatni raport Deloitte, w którym Płock znalazł się na podium najlepiej zarabiających w tym obszarze, wyprzedzając choćby Legię czy Lecha.

- Tu nie ma nic sensacyjnego. To tylko na papierze wygląda sensacyjnie, szczególnie w stosunku do naszego budżetu - wyjaśnia dalej Kruszewski. -Tłumaczyłem to nawet kibicom, którzy też patrząc na suchą kwotę, mieli swoje wątpliwości. To tak jakby za sprzedaż samochodu ktoś oferował nam 10 tys. złotych i z żadnej strony nie było perspektyw na więcej. I nagle znalazł się ktoś, kto ma klienta gotowego wydać 30 tysięcy, ale za swoje pośrednictwo chce od nas 10 tysięcy. W naszym interesie jest przecież osiągnąć większy zysk, nawet płacąc taką prowizję. To jest sytuacja, w której wszyscy wygrywają - opisuje. Prezes przewiduje, że w przyszłorocznym raporcie, kwoty dla pośredników będą już dużo mniejsze. - Niestety – dodaje. Bo to przecież oznacza, że Wisła nie liczy na kokosy ze sprzedaży któregoś ze swych graczy. Zresztą w czasach koronawirusa rynek transferowy prawdopodobnie się zmieni. Za czterema milionami euro za zawodnika polskie kluby zapewne chwilę potęsknią, za wysokimi prowizjami menadżerskimi, które zwiastowały duże pieniądze z transferów, pewnie też.

Przeczytaj także:

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl LiveSport.pl Live .

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.