Belgia kłóci się z Holandią przez koronawirusa. "Nie wytrzymałem, to aroganci"

Belgia jest blisko zakończenia ligi, Holandia chce pójść jej śladem. I to jedna z niewielu rzeczy w tym kryzysie, w których sąsiedzi z Belgii potrafią się z Holendrami zgodzić. Oba kraje mają po ponad 1000 ofiar koronawirusa, a wytykają sobie, kto co robi gorzej. - Ja w Holandii nie wytrzymałem, to aroganci - mówi Sport.pl Aleksander Kłak, mieszkający w Belgii były bramkarz kadry.

W czwartek rada nadzorcza belgijskiej Jupiler Pro League zdecydowała, że należy zakończyć sezon ligowy już teraz, na kolejkę przed końcem części zasadniczej (po niej zostałyby jeszcze play-offy), bo walka z koronawirusem jest ważniejsza niż wszystko inne. - Nikt nie myśli o tym, żeby ligę wznawiać, sytuacja jest zbyt poważna. Codziennie przybywa zarażonych i wielu ludzi z powodu koronawirusa umiera. Wszystko przybiera coraz bardziej niepokojący obrót. Wprowadza się coraz większe obostrzenia z nadzieją, że one wreszcie pomogą – mówi Sport.pl Włodzimierz Lubański, mieszkający od 40 lat w Lokeren.

Czy liga belgijska jednak się nie skończy? UEFA grozi wykluczeniem z pucharów

Tego samego dnia, kiedy w Belgii zapadła wstępna zgoda co do końca ligi, dyrektor Ajaksu Amsterdam Marc Overmars zaatakował holenderską federację piłkarską za wymigiwanie się od takiej właśnie decyzji. Powiedział, że UEFA i KNVB zachowują się jak Donald Trump, naciskając na dokończenie lig, tak jak Trump się upierał, żeby biznes nawet podczas epidemii się kręcił. A ignorują zupełnie obawy piłkarzy. Overmars wezwał do zakończenia sezonu już teraz, choć w Holandii do rozegrania zostało jeszcze osiem kolejek i play-offy. Dyrektora Ajaksu poparło wiele klubów, w tym AZ Alkmaaar i PSV Eindhoven. Ale był też kontratak zespołów, które chcą grać dalej, zwłaszcza tych ze strefy spadkowej. Niewykluczona jest też teraz wolta w Belgii, gdzie decyzję rady nadzorczej muszą jeszcze 15 kwietnia zatwierdzić kluby. Dlaczego miałyby zagłosować inaczej niż rada nadzorcza ligi, dotychczas najbardziej sceptyczna wobec skracania sezonu? Bo w czwartek wieczorem UEFA wraz ze stowarzyszeniem klubów i lig Europy rozesłała do klubów list, w którym wezwała, by lig nie kończyć już teraz, bo to może grozić niedopuszczeniem do następnego sezonu europejskich pucharów.

To jest bardzo poważne ostrzeżenie, zwłaszcza w zestawieniu z poprzednimi, wyważonymi komunikatami UEFA. FC Brugge, czyli lider ligi, prowadzący z przewagą 15 pkt, z powodu niedopuszczenia do Ligi Mistrzów nie zarobiłby ok. 30 mln euro za awans. A do tego dochodzi jeszcze pewne ryzyko związane z kontraktami telewizyjnymi. Belgia i Holandia są dziś najbliższe zakończenia lig m.in. dlatego, że ich kluby nie są tak uzależnione od dochodów z praw TV jak wielu rywali z innych krajów. Co więcej, w Belgii kontrakt TV za ten sezon został już wypłacony, a w Holandii Fox Sports też zapowiedział, że przeleje pełną kwotę, jeśli sezonu nie da się dograć do końca. Ale jest tu haczyk: można nie dograć sezonu do końca, bo władze państwowe na to nie pozwolą. A można nie dograć, bo władze ligi tak zdecydowały, nie czekając na rozwój sytuacji. I jest duże ryzyko, że ten drugi przypadek oznaczałby, iż ostatnia transza kontraktu byłaby w Belgii do zwrotu, a w Holandii nie zostałaby wypłacona.

Tak ostre postawienie sprawy przez UEFA zostało w Belgii przyjęte źle. – Grozić palcem Belgii, a nie skomentować sytuacji na Białorusi, gdzie liga nadal gra mimo zagrożenia? – pisze jeden z komentatorów. Władze ligi rozmawiały w piątek rano z przedstawicielami UEFA, rozmowę opisały jako konstruktywną, ale pozostają przy swoim zdaniu: lepiej ligę zakończyć, a UEFA nie ma podstaw prawnych, by odmówić belgijskim klubom udziału w pucharach.

Premier Holandii do Belgów: nie przyjeżdżajcie do nas

Podejście: szkoda czasu na futbol, gdy wokół cierpi tak wiele osób, to jedna z niewielu spraw, w których podczas obecnego kryzysu Belgowie i Holendrzy są tak zgodni. Belgia wprowadziła duże obostrzenia na granicach, między innymi po to, żeby ograniczyć przygraniczny ruch Holendrów, którym zarzuca lekceważenie zagrożenia. Holandia ma mniej obostrzeń, otwarte granice, ale premier Mark Rutte wezwał właśnie Belgów i Niemców, żeby do Holandii nie przyjeżdżali, nawet w odwiedziny na Wielkanoc. A w pasach przygranicznych mieszka mnóstwo Belgów, Holendrów i Niemców, którzy mają rodziny po drugiej stronie. Wielu ludzi holenderskiej piłki mieszkało w Belgii, bo tam system podatkowy jest przyjaźniejszy: Leo Beenhakker długo miał adres zameldowania w Antwerpii, Guus Hiddink miał nawet problemy z fiskusem, gdy mu udowodniono, że jego meldunek po belgijskiej stronie jest fikcyjny.  

Dziś reporterzy belgijskiej i holenderskiej prasy opisują przygraniczne miasta, w których między ludźmi mówiącymi tym samym językiem, przyzwyczajonych do życia bez granic, nagle wyrosły zapory i punkty kontrolne. Również w Baarle, najsłynniejszym mieście pogranicza, podzielonym na dwa miasta: belgijskie Baarle-Hertog i holenderskie Baarle-Nassau. Obydwa Baarle to krainy enklaw, czyli terytoriów otoczonych w całości przez terytoria innego państwa. Baarle-Nassau ma na swoim terytorium trzy enklawy holenderskiej części Baarle. A Baarle-Hertog aż 22 enklawy belgijskie. I jest jeszcze jedna holenderska enklawa położona w środku belgijskiej enklawy leżącej w środku holenderskiego terytorium. Nagle w marcu wyrósł tam świat różnic i utrudnień.

Miasteczka podzielone barierami. I dzwonek przy granicy, by zamówić pieczywo z belgijskiej strony

Holendrzy tankowali w Belgii, bo tam benzyna jest tańsza (na niektórych stacjach połowa klientów to byli Holendrzy), Belgowie chodzili do holenderskich marketów. Teraz to się skończyło, za poruszanie się po ulicach bez ważnego powodu można w Belgii dostać 250 euro grzywny i policja dała już takich grzywien tysiące. Za pierwsze przewinienie, bo za kolejne może już grozić sąd. Były już też oczywiście przypadki donosów na Holendrów łamiących zakazy poruszania się w Belgii. I oskarżenia, że Holendrzy to roznosiciele choroby.

"De Volkskrant" opisuje sytuację w belgijskim Moerbeke i holenderskim Koewacht, przygranicznych miastach, na co dzień zrośniętych ze sobą. Od 20 marca, dnia zamknięcia granic przez Belgię – zamknięcia dla podróży niekoniecznych – miasteczka są podzielone barierami i punktami kontrolnymi. Jedna z belgijskich piekarni, żyjąca z holenderskich klientów, stoi 30 metrów od takiej bariery, więc umieściła przy niej dzwonek. Holendrzy nie mogą przejść granicy na zakupy (a najbliższa piekarnia po ich stronie jest kilka kilometrów dalej), ale mogą zadzwonić, ktoś do nich wyjdzie, przyjmie zamówienie i poda pieczywo. Po jednej stronie barierki – stronie belgijskiej - dzieci nie mogą się ze sobą bawić na ulicach, bo takie są zasady kwarantanny. Po stronie holenderskiej mogą się bawić, bo tam zarządzenia są inne.

- Tak, kontrole na granicach są między innymi po to, żeby nie wpuszczać do kraju Holendrów, mających inne, luźniejsze podejście do koronawirusa. Ale kontrole są też na autostradach wewnątrz kraju, które prowadzą nad morze. Jeżeli ktoś tu w Belgii chce wyjechać w ładny dzień, żeby odpocząć nad wodą, to zamiast przyjemności będzie miał mandat i zostanie zawrócony do domu – tłumaczy Włodzimierz Lubański. - Nie można mówić, że Holendrzy są tacy strasznie lekkomyślni i zagrażają Belgom, bo jednak to w Belgii problem z koronawirusem jest większy. A przepisy dotyczące bezpieczeństwa na granicach z Francją i Niemcami są takie same jak na granicy z Holandią – dodaje. Oba kraje są wśród najmocniej dotkniętych pandemią w Europie, mają już po ponad 1000 ofiar koronawirusa, ale różne podejście. Zresztą w Belgii, kraju sporów między Flamandami a Walonami, akurat trudno mówić o jednolitym podejściu. W czwartek francuskojęzyczny "Le Soir" swój artykuł poświęcony weryfikacji faktów o koronawirusie w Belgii zaczął od słów: "Jeden flamandzki dziennik napisał w środę, że Belgia jeśli chodzi o liczbę ofiar na milion mieszkańców jest trzecim najmocniej dotkniętym epidemią krajem na świecie, po Włoszech i Hiszpanii. Ale taki sposób prezentowania danych to zbyt duże uproszczenie". I tak dalej, i tak dalej.  

Włodzimierz Lubański: Belgia była gotowa na to nieszczęście. To jest godne podziwu

- Różnice w relacjonowaniu wydarzeń przez media z Flandrii i z Walonii? Normalna sprawa, odwieczna polityka regionalna. A jaki stan jest w tej chwili w kraju, najlepiej pokazują liczby. Do nich nie trzeba wielkich komentarzy. Natomiast na pewno społeczeństwo może być o tyle spokojne, że świetnie przygotowana jest służba zdrowia. W kraju wciąż jest mnóstwo wolnych miejsc w szpitalach, na chorych czekają łóżka i czeka sprzęt, żeby ludzi ratować. Belgia była gotowa na nieszczęście, które spotkało cały świat. W tej chwili, przy już ponad 15 tysiącach zarażonych, na ostrych dyżurach jest dopiero niecałe 50 procent obłożenia. Z tego zgodnie cieszą się wszystkie tutejsze media. Belgowie po prostu odpowiednio szybko zaczęli w szpitale przekształcać szkoły i różne duże sale. Te miejsca dobrze wyposażono. Zadbano też o to, żeby nie brakowało testów. A już w pierwszej kolejności badany jest personel medyczny. O fachowców mających ratować ludzi Belgia bardzo dba. Wyposażyła ich w środki bezpieczeństwa, w najlepszy sprzęt. To jest godne podziwu – mówi Lubański.

Aleksander Kłak: mój syn leczy w Holandii, trochę wiem. Sprawdźcie statystyki

- Między Belgami a Holendrami jest bardzo duża różnica w podejściu do koronawirsa. Wiem to od syna, lekarza pracującego w Groningen, wiem też z relacji medialnych. W Holandii nie leczy się ludzi mających koronawirusa. Proszę popatrzeć w statystyki, które to pokazują [3 kwietnia w południe wyglądały tak: Belgia 16 770 przypadków zarażeń, 1 143 zgony i 2782 osób wyleczonych. Holandia 14 697 zarażeń, 1 339 zgonów, 250 wyleczonych.

- Belgowie zamknęli granice, nie przyjmują turystów, a Holendrzy rzeczywiście chcieliby sobie robić wycieczki do Belgii. Żeby zrozumieć Holendrów, to trzeba by tam pomieszkać. Ja tam mieszkałem trzy lata i się męczyłem, nie wyobrażałem sobie, że mógłbym tam zostać. W Doetinchen mam przyjaciela, jestem z nim w kontakcie. Martwi się, bo ma żonę chorą na raka, ona przechodzi chemioterapię, jest w grupie ryzyka. Na szczęście jest z nią dobrze, ale obawiają się, widząc, że w kraju nie ma takiej izolacji, jaka jest prawie we wszystkich innych krajach.

- W moim odczuciu Holendrzy w większości są arogantami. Niczego się nie boją, wszystko mają najlepsze, wszystko lepiej wiedzą, ze wszystkim sobie poradzą, postępując inaczej, idąc pod prąd. Chcą wytyczać drogi, pokazywać swoją rację. Tam się ze wszystkim eksperymentuje. Holendrzy lubią prowokować, a Belgowie są całkiem inni.

Zamiana ról: jak żona kapitana FC Brugge została bohaterką

- Jak wyjeżdżałem z Belgii do Holandii, to sobie wyobrażałem, że chociaż przekraczam granicę, to wszystko będzie się po staremu toczyło. A już po kilku miesiącach byłem u prezesa De Graafschap i prosiłem go, żeby mi pozwolił wrócić do Belgii. Wtedy przeżyłem pierwsze w życiu załamanie nerwowe, nawpuszczałem bramek, przestałem grać. Prezes mnie nie puścił, dał mi dojść do siebie, jakoś z tego wybrnęliśmy, wróciłem do bramki, awansowaliśmy do Eredivisie, więc nawet się nieźle skończyło. Już wtedy wiedziałem jednak, że na lata w Holandii na pewno nie zostanę – mówi Kłak.

Ale akurat futbol belgijskich i holenderskich sąsiadów podczas tego kryzysu całkiem nieźle łączy. Nie tylko jeśli chodzi o podejście do sprawy zakończenia sezonu. Bohaterką belgijskich mediów została w czasie pandemii żona kapitana FC Brugge (czyli lidera ligi) Holendra Ruuda Vormera. Zwykle to on jest na czołówkach serwisów, teraz trafiła tam Roos America, lekarka w szpitalu w Gandawie. W krótkim filmie o życiu w czasach pandemii pokazała, jak Ruud zajmuje się domem i dziećmi, żeby ona -  absolwentka holenderskiego uniwersytetu medycznego – mogła ratować mieszkańców Gandawy.

Włodzimierz Lubański: liga ligą, ale Belgów bardzo zabolało odwołanie wyścigów kolarskich. Z Van Avermaetem ćwiczymy w jednej siłowni

Włodzimierz Lubański mówi, że po 40 latach spędzonych w Belgii potrafi też bez problemu zrozumieć, że niedokończenie ligi piłkarskiej to dla tutejszego sportu jest niekoniecznie największym ciosem ze świata sportu. - Odwołanie ardeńskich klasyków kolarskich bardzo zabolało Belgów. Zainteresowanie kolarstwem jest tu ogromne. Szaleństwo na punkcie tego sportu dawno temu rozkręcił wielki mistrz Eddy Mercx i ono trwa w najlepsze. W najbliższych dniach byłoby w Belgii wielkie święto dzięki kolarskim wyścigom, ale - niestety - nie będzie go. Sam bardzo lubię te klasyki.

- Oglądam też inne wyścigi kolarskie, wszystkie wielkie toury, które są tu pokazywane od A do Z. Osobiście znam Mercxa, wiele razy z nim rozmawiałem, słucham jak komentuje. Dobrze znam też przyjaciół aktualnego mistrza olimpijskiego Grega Van Avermaeta. Razem chodzimy na fitness. Wybrali ten sam klub w Lokeren, co ja. I lubimy sobie porozmawiać o tym, kogo Greg pokonał w Rio na ostatniej prostej – wspomina Włodzimierz Lubański finisz igrzysk z 2016, na którym Belg wyrwał złot, Duńczyk Jakob Fuglsang srebro, a Rafał Majka brąz.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.