Białoruś gra jako jedyna liga w Europie. Łukaszenka ma "receptę" na pandemię

Na Białorusi wciąż grają w piłkę. Powodów jest wiele. Bo koronawirus to psychoza, której nie należy ulegać. Bo piłka daje ludziom radość. Bo wreszcie można pokazać białoruską ligę innym krajom. Bo bukmacherzy mogą zarobić. Bo mecze lubi oglądać Aleksandr Łukaszenka. Bo ludzie wciąż chcą na nie chodzić, a piłkarze głośno nie protestują. Bo się boją.

W zeszły weekend rozpoczął się sezon. Stadiony, dezynfekowane dwa razy dziennie przez ostatni tydzień, były otwarte dla kibiców. Ustawiono kamery termowizyjne, które miały monitorować czy żaden z piłkarzy nie ma gorączki. Ale na wszelki wypadek i tak ich przeszkolono: przed wyjściem na boisko umyć ręce i się nie ściskać. Kibicom receptę przeciwko koronawirusowi przepisał sam prezydent Łukaszenka: 40 lub 50 ml spirytusu dziennie, kilka minut w saunie, praca w polu. No i najlepiej dla całkowitego bezpieczeństwa zachować te dwa krzesełka odstępu. W Mińsku to w ogóle nie ma się czego obawiać, bo abp Pawel Ponomariow obleciał cały ten teren helikopterem i poświęcił wodą święconą. Później jednak zgodził się z prezydentem, że "panika wywołana wirusem zaciemniła ludziom umysły".

Łukaszenka: "Nie ma powodów do paniki. Gorsza od wirusa jest panika społeczeństwa"

Liga białoruska jest jedyną grającą w całej Europie, dlatego udało jej się sprzedać rosyjskiej telewizji Match TV prawa do pokazywania meczów. Sezon rozpoczęło spotkanie Energetyka-BDU z BATE Borysów, a komentator stwierdził, że "liga białoruska jest jak oaza na piłkarskiej pustyni". Momentami miał problem z przebiciem się przez dźwięk bajana, czyli rosyjskiej wersji akordeonu, który jeden z kibiców przyniósł na trybuny i nie odpuszczał przez cały mecz. Było swojsko. Niemal jak zawsze, bo zsumowana frekwencja ze wszystkich stadionów w pierwszej kolejce wyniosła 10,5 tys. i była tylko trochę niższa niż średnia w poprzednim sezonie. "Niektórzy kibice przyszli na stadion w ochronnych maseczkach. Nastrój wahał się między radością a niepewnością" - napisał w relacji z meczu Dynama Brześć, na którym pojawiło się 4 tys. kibiców, tabloid "Kosmolskaya Prawda". Znaczący był tytuł artykułu: "Lepiej na stadionie niż w barze".

Zobacz wideo Robert Lewandowski ćwiczy z córką strzelanie bramek

Prezydent Łukaszenka stwierdził, że panika może być gorsza niż sam wirus. Zatem kibice nie panikują, chociaż na Białorusi potwierdzono już 88 przypadków zachorowań i tendencja - jak w całej Europie - jest rosnąca. - Nie nazywam tego wirusa inaczej niż psychozą. Nie pozwolę mu się zniechęcić. Cywilizowany świat oszalał, a politycy już zaczęli wykorzystywać sytuację do realizacji swoich celów. Zamykanie granic to już w ogóle absolutna głupota - stwierdził.

Niefortunne zdanie zniknęło ze wszystkich tekstów

Zgadzają się z nim władze ABFF, organu zarządzającego białoruskim sportem. - Widzieliśmy jakie środki podejmuje się w innych krajach, ale zamykanie stadionów dla kibiców nie rozwiązywało problemu, bo ludzie i tak gromadzili się obok nich. Nie było u nas potrzeby odwoływania meczów, bo sytuacja nie była i nie jest krytyczna. Nie wprowadzono stanu wyjątkowego, więc rozpoczęliśmy sezon w zaplanowanym terminie - mówił Władimir Bazanov w rozmowie z "Trybuną". Bazanov to były oficer wojskowy, który służył m.in. w Afganistanie i wcześniej nie miał nic wspólnego z piłką nożną. Lubi za to powiedzenie, że czołgi błota się nie boją. Podczas spotkania z dziennikarzami stwierdził też, że nie ma co panikować i on nawet nie wie, co to jest ten koronawirus. Ale później interwencja z góry sprawiła, że to niefortunne zdanie zniknęło ze wszystkich tekstów. 

"Trybuna" przeprowadziła wśród piłkarzy anonimową ankietę, z której wyszło, że piłkarze boją się zarażenia i nie chcą dalej grać. Ale głośno żaden z nich tego nie przyzna. - Związek podjął decyzję, że mamy grać, więc oczywiście gramy. Na razie się nie boję. Wszystko odbywa się jak zwykle - powiedział "Przeglądowi Sportowemu" Siergiej Omeljanczuk, asystent trenera Dynama Mińsk.

- Moja matka pracuje w szkole. Zajęcia odbywają się jak zawsze. Wszystko jest w porządku - stwierdził Siergiej Kislyak, pomocnik Dynama Brześć. Jego kolega z drużyny, Artem Milewski, przyznał w radiu Arena, że jest "trochę dziwnie" być jedyną grającą ligą w Europie i chociaż stara się ograniczać kontakt z innymi ludźmi, to jednak jemu i kolegom płaci się za grę. - Władze kontrolują sytuację. Wszystko jest otwarte, wszystko działa - mówił. I właśnie dlatego, zdaniem Maksima Berazińskiego, białoruskiego hokeisty, że szkoły, kina, sklepy i restauracje działają normalnie, stosunek do koronawirusa jest niezbyt poważny. Aleksander Aleinik, rzecznik ABFF zapowiedział już, że w piątek planowo rozpocznie się druga kolejka ligi białoruskiej. A kibiców serdecznie zaprasza na mecze.

Sytuację wykorzystują też bukmacherzy. Jedna z firm bukmacherskich podała, że w porównaniu z ubiegłym rokiem, suma stawek na mecze białoruskich drużyn wzrosła o blisko 70 proc. W pierwszej kolejce trudno było jednak o wygrane, bo BATE przegrało z dwunastym zespołem poprzedniego sezonu Energetykiem-BDU 1:3, Szachcior Soligorsk przegrał u siebie z Żodzinem, mistrz kraju - Dynamo Brześć zremisował z beniaminkiem FK Smalawiczy, a Dynamo Mińsk przegrało 0:1 z Ruchem. Cztery sensacyjne wyniki w jednej kolejce.

Byli piłkarze krytykują. „Szalona decyzja”, „akt desperacji”

Komentator Konstantin Genich stwierdził, że rozgrywanie meczów to "akt desperacji", próba wykorzystania chwilowego zainteresowania telewizji, która aktualnie nie ma czego transmitować, bo liga rosyjska została wstrzymana co najmniej do 10 kwietnia. Aleksander Hleb, najbardziej znany białoruski piłkarz, grający niegdyś w Barcelonie i Arsenalu, powiedział dla "The Sun", że decyzja o rozgrywaniu meczów jest niewiarygodna i pokazuje, że władze nie troszczą się o zawodników.

- Wszyscy przecież widzimy co dzieje się w Hiszpanii i we Włoszech. Nie wygląda to dobrze - mówił. Później tłumaczył się na Instagramie, że skoro "administracja prezydencka nie widzi potrzeby poddania kraju kwarantannie, to sytuacja musi być pod kontrolą. Jeśli istniałoby, realne zagrożenie dla zdrowia piłkarzy i kibiców, to na pewno mecze zostałyby wstrzymane". Były piłkarz, mimo że sytuacja jest pod kontrolą, razem z rodziną przebywa w izolacji.

Rozgrywanie meczów skrytykował też Siergiej Alejnikau, były zawodnik Juventusu. - To szalona decyzja. Granie przed publicznością w tej sytuacji? Nie mieści mi się to w głowie. Władze zachowują się tak, jakby zdrowie ludzi w ogóle ich nie obchodziło - stwierdził. - Sportowcy też martwią się tą sytuacją. Z kim nie porozmawiasz, opowie się za przerwą” - napisał Oleg Gorunowicz dla niezależnej „Trybuny”. Genitsch dodał, że mecze przestaną być rozgrywane tylko wtedy, gdy UEFA kategorycznie tego zabroni. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA