Szwajcarzy reakcją na koronawirusa w sporcie wyprzedzili całą Europę. Teraz ich system opieki zdrowotnej może upaść

Ich reakcja na koronawirusa w świecie sportu wyprzedziła całą Europę. Szwajcarzy zatrzymali ligi jeszcze w lutym. A potem? Potem przez pół miesiąca nie robili prawie nic. Teraz eksperci przyznają, że "szwajcarski system opieki zdrowotnej ma szanse upaść przed końcem marca". - Tam trudno jest wytłumaczyć obywatelowi, że on czegoś nie może - słyszymy od polskiego trenera, który ma rodzinę w Szwajcarii.

- Chwaliłem Szwajcarów, że szybko przerwali rozgrywki ligowe. Nawet nie kombinowali z graniem przy pustych trybunach. Potem byłem już tylko zły - mówi trener Ryszard Komornicki. Obecnie prowadzi on GKS Tychy, ale w Szwajcarii spędził niemal pół swojego życia. Najpierw sam grał tam w piłkę, potem szkolił innych m.in. FC Luzern czy FC Arau.

Komornicki od dawna ma szwajcarski paszport, a na stałe w tym kraju mieszka jego córka i żona. A on sam mocno niepokoi się, że kraj, który przynajmniej w sporcie dał sygnał innym, z epidemiologicznego alarmu popadł w letarg. Bo dziś ośmioipółmilionowa Szwajcaria ma ponad 10 tys. zainfekowanych koronawirusem.

Najcięższe działa przeciw chorobie wytoczyła jednak niedawno. Chyba już za późno, bo w tym małym państwie dziennie przybywa około tysiąca chorych. To dlatego Daniel Koch, szef wydziału chorób zakaźnych w tamtejszym ministerstwie zdrowia, widząc, co się szykuje, oznajmił kilka dni temu, że "Jeśli wirus będzie rozprzestrzeniał się w takim tempie jak do tej pory, nasz system opieki zdrowotnej upadnie przed końcem miesiąca".

Zobacz wideo Najlepsze interwencje polskich bramkarzy w Serie A [ELEVEN SPORTS]]

Ligę przerwali dwa tygodnie przed Włochami

W niedzielę zainfekowanych było około siedmiu i pół tysiąca osób. W poniedziałek już niemal o tysiąc więcej. Wtorek przyniósł kolejny tysiąc z pozytywnym wynikiem testu. Koronawirus szybko rozprzestrzenia się po Szwajcarii. Czy to może zdumiewać? Kraj, który graniczy z Włochami i Francją, gdzie przypadków zakażonych osób jest dużo więcej, był przecież na pierwszej linii ognia. Codziennie szwajcarską granicę przekraczały dziesiątki tysięcy Włochów (głównie z przygranicznego rejonu Lombardii, najbardziej dotkniętego epidemią), a także dziesiątki tysięcy Francuzów. Bo obcokrajowcy w Szwajcarii pracują, więc kursować do kraju Helwetów musieli.

Tyle że pod koniec lutego wydawało się, że Europa ze Szwajcarów może brać przykład. Rozgrywki Super League wstrzymano tam już 23 lutego, kiedy w kraju nie było potwierdzonego nawet jednego przypadku choroby (dla porównania: Włosi grali do 9 marca, na początku miesiąca nawet z kibicami). Pod koniec lutego zatrzymano też popularne wśród Helwetów rozgrywki hokejowe. Odwoływano koncerty i anulowano targi motoryzacyjne w Genewie, bo rząd ogłosił zakaz organizowania imprez powyżej tysiąca osób. Zakaz miał trwać do 15 marca. Nie było zatem też targów zegarków Baselworld, nie mówiąc już o karnawale w Bazylei. Ale później o tym, co działo się w kraju, decydowano lokalnie.

- Dzień przed startem naszej ligi [14 marca] zebrały się lokalne władze i zadecydowały o zakazie zgromadzeń powyżej 50 osób - mówi nam Jonatan Lewandrowski, piłkarz piątoligowego FC Portalban-Gletterens. - Podjęliśmy decyzję, że nie będziemy już trenować. Szybko zresztą przyszedł komunikat, że cała liga jest zawieszona, więc nawet nie zaczęliśmy sezonu - dodaje.

Jedni w pracy, drudzy w domach

- Dalsze decyzje były podejmowane nie przez władze centralne, a regionalne - mówi Lewandrowski, który mieszka niedaleko Berna, a pracuje w kantonie Fryburg. To wprowadzało pewien chaos i było niezrozumiałe. - Jeden z kantonów zadecydował o zamknięciu szkół i ograniczeniu pracy. W kantonie Fryburg wszyscy pracujemy jednak normalnie, nawet teraz, choć zamknięte są tu szkoły. Dla mnie to od początku było dziwne. Przecież rodzice normalnie chodzący i tak mogą zarazić dzieci, które zostały w domach - mówi Lewandrowski.

Jeszcze na początku drugiego tygodnia marca wszelkie ogólnokrajowe obostrzenia władz nie były skierowane do przeciętnego Szwajcara. Znacząco nie wpływały na jego życie. Ogólne apele o ograniczenie kontaktów na nic się zdały. Szwajcarzy do ubiegłego tygodnia funkcjonowali tak, jakby epicentrum europejskiej epidemii było na innej planecie, a nie kilkadziesiąt kilometrów dalej, u południowego sąsiada. Puby, kina, restauracje czy parki funkcjonowały jak dotychczas. Były pełne ludzi, niemal zachęcały do zabawy.

- Słyszałem niedawno, że w Bernie dalej czynne są niektóre dyskoteki - dodaje 21-letni Lewandrowski, choć zaznacza, że sam w tym mieście dawno nie był i na własne oczy informacji nie potwierdził.

"Trudno jest wytłumaczyć Szwajcarowi, że czegoś nie może"

- Złościło mnie, że tamtejszy rząd nic nie robił. Wszystkie miejsca rozrywki były cały czas otwarte. Przecież to jest mały kraj, z wielkimi możliwościami. W teorii łatwiej mu działać w sytuacji zagrożenia niż np. w wielkiej Hiszpanii czy w Polsce. Dla mnie rząd zawalił tę sprawę - mówi Komornicki, który widział, co w tym czasie działo się choćby nad Wisłą.

Jego zdenerwowanie podsycał fakt, że w Szwajcarii musiała funkcjonować jego rodzina. Hasło "koronawirus" nie robiło na nikim specjalnego wrażenia. Dlaczego? - Szwajcaria to państwo z silnie rozwiniętą demokracją. Tam trudno jest wytłumaczyć obywatelowi, że on czegoś nie może. Dlatego chyba do tych zakazów dochodzono dłużej - tłumaczy Komornicki.

Zresztą już wcześniej medialne akcje informacyjne opowiadające o zasadach higieny polegającej na trzymaniu społecznego dystansu, niepodawaniu sobie ręki na powitanie i nieprzekazywaniu trzech zwyczajowych pocałunków były przyjmowane ze zdziwieniem.

Szwajcaria w końcu ogłosiła stan wyjątkowy

Dopiero niemal miesiąc po tym, jak piłkarska liga zawiesiła swoją działalność, państwo podjęło radykalne kroki. 16 marca władze ogłosiły stan wyjątkowy: zamknięto obiekty rozrywkowe, zaostrzono kontrolę na granicach z Niemcami, Francją i Austrią, a w szpitalach, gdzie było coraz więcej pacjentów, zaczęło pomagać wojsko. Wysłano tam w sumie 8 tys. żołnierzy. Oczywiście władze niektórych regionów, które same wcześniej próbowały podejmować różne kroki, przejścia graniczne z Włochami same częściowo przymykały, ale obcokrajowcy, którzy w Szwajcarii pracowali, problemów z wjazdem nie mieli.

Ale może mieć nie mogli? Duża część z nich pracuje w takich sektorach, które dla Helwetów są niezbędne - w tym... w służbie zdrowia. Gdyby granice zamknięto całkowicie, szpital w Genewie straciłby ponad połowę pielęgniarek i lekarzy, a to tylko pierwszy z brzegu przykład.

Szwajcarzy znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Izolacja od Włoch czy Francji bardziej polegała na zawieszeniu turystyki, anulowaniu połączeń lotniczych i kolejowych z tamtejszymi miastami, niż realnego odcięcia się od państw, które epidemia dotknęła najmocniej. Miesiąc po mocnym sygnale płynącym ze świata sportu, przy ponad 10 tysiącach zakażonych, Szwajcarzy weszli jednak w tryb ograniczeń. Ulice dużych miast pustoszeją, a z informacyjnych kampanii o niepodawaniu sobie rąk i niecałowaniu się na dzień dobry, nikt już się nie śmieje.

- Tworzy się nowe społeczeństwo - podsumował to minister spraw wewnętrznych Alain Berest, tłumacząc, że życie w Szwajcarii będzie musiało po prostu na jakiś czas zwolnić.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.