"Mieliśmy jaja i daliśmy przykład". Drugoligowiec jako pierwszy postawił się PZPN-owi

- Już kilku sponsorów poprosiło nas, by do momentu rozwiązania problemu nie obciążać ich fakturami za reklamy, które związane były z pierwszą drużyną. Dla nas brak tych pieniędzy to miesięczna strata w wysokości 30-40 procent. Bardzo możliwe, że stracimy też wpływy z zakładów bukmacherskich - tak o sytuacji drugoligowej Legionovii Legionowo mówi jej prezes, Dariusz Ziąbski.

"Klubowy raport" to cykl autorstwa dziennikarzy Sport.pl dotykający problemów, z którymi przyszło się teraz mierzyć polskim klubom piłkarskim. I tym dużym - z ekstraklasy, i tym mniejszym - z niższych lig. Codziennie o 8 na Sport.pl i Gazeta.pl.

Zobacz wideo Co z ekstraklasą? [SEKCJA PIŁKARSKA #39]

Legionovia Legionowo to obecnie 17., przedostatni zespół drugiej ligi. Niespełna dwa tygodnie temu piłkarze Bogdana Jóźwiaka odmówili wyjazdu na ligowy mecz z Górnikiem Polkowice. Był to pierwszy taki przypadek na szczeblu centralnym w Polsce w związku z pandemią koronawirusa.

"Mieliśmy jaja, by jako pierwsi sprzeciwić się decyzji związku"

- W czwartek normalnie wyszliśmy na trening, ale wiedzieliśmy, że tego dnia miała zapaść decyzja PZPN w sprawie rozgrywek. Mimo że każdy z nas z tyłu głowy miał, że zostaną one zawieszone, to decyzja związku była inna. Po treningu usiedliśmy wspólnie w szatni i przedyskutowaliśmy temat. Od samego początku pojawiały się głosy, żeby nie wyjeżdżać na mecz. Jeden z zawodników powiedział wprost, że on nie pojedzie do Polkowic, bo obawia się o zdrowie swoje i najbliższych. W końcu wspólnie podjęliśmy decyzję, którą zakomunikowaliśmy trenerowi i prezesowi. Obaj przyjęli to ze zrozumieniem, nikt nie miał do nas pretensji - wspomina nam tamtą sytuację zawodnik Legionovii, Rafał Zembrowski.

I dodał: - Trener w pełni nas poparł i stwierdził, że nikogo siłą do autokaru nie zaciągnie. Prezes już wcześniej rozmawiał na ten temat z członkiem zarządu i myślę, że gdy przyszliśmy do niego, to był przygotowany na naszą decyzję. Sam zresztą stwierdził, że nie powinniśmy jechać do Polkowic i że mecze drugiej ligi w ogóle nie powinny się odbywać. Kwestią do rozstrzygnięcia były sprawy formalne. Złożyliśmy wniosek o przełożenie meczu, ale niezależnie od decyzji PZPN, my byśmy na mecz nie pojechali. Omówiliśmy szczegółowo tę sprawę, włącznie z możliwością walkowera.

Zembrowski podkreśla, że zespół nie bał się porażki bez wychodzenia na boisko. - Tu chodziło o nasze zdrowie, czyli o sprawę zdecydowanie ważniejszą niż piłka nożna. Zresztą wiedzieliśmy, że zawodnicy z innych klubów też nie bardzo chcieli grać w zaistniałych okolicznościach. Wiedzieliśmy, że jeśli my odmówimy wyjazdu na mecz, to za nami pójdą kolejne kluby. Ktoś mógłby powiedzieć, że Legionovia nie chciała grać, bo jest już jedną nogą w trzeciej lidze, ale proszę spojrzeć, że taką samą decyzję podjął też m.in. GKS Katowice, czyli drużyna, która walczy o awans - mówi.

- Nie chodziło nam o to, by ktokolwiek o Legionovii usłyszał. Tu chodziło o nasze zdrowie. Nie mieliśmy zamiaru jechać 500 kilometrów do województwa, gdzie w tamtym czasie było najwięcej przypadków zakażeń koronawirusem. Po prostu mieliśmy jaja, by jako pierwsi sprzeciwić się decyzji związku i przy okazji dać innym drużynom przykład - dodaje.

Straty co najmniej na poziomie 30-40 procent

Jak wygląda codzienność Legionovii w czasach pandemii koronawirusa? - W klubie jest cisza, nikogo tam nie ma. Pierwsza drużyna pracuje na podstawie indywidualnych rozpisek, przygotowanych przez sztab szkoleniowy. Grupy młodzieżowe również nie mają zajęć. Te zostały przerwane jeszcze przed zawieszeniem treningów pierwszej drużyny - mówi nam prezes Legionovii, Dariusz Ziąbski.

W obecnych czasach największym problemem dla klubów ekstraklasy i pierwszej ligi mogą być braki wypłat pieniędzy z telewizji. Jak sytuacja finansowa wygląda na trzecim poziomie, który nie jest na utrzymaniu żadnej ze stacji? 

- Jest ciężko - nie ukrywa Ziąbski. - Już kilku sponsorów poprosiło nas, by do momentu rozwiązania problemu, nie obciążać ich fakturami za reklamy, które związane były z pierwszą drużyną. Każda z tych firm już odczuła skutki zmian w kraju. Część z nich jest zamknięta, część działa na pół gwizdka. Dla nas brak pieniędzy od tych sponsorów, to miesięczna strata w wysokości 30-40 procent. Nie wiem jednak, czy ona nie wzrośnie, bo faktury zawsze wystawiamy pierwszego dnia miesiąca, a do tego zostało jeszcze trochę czasu. Nie mogę wykluczyć, że do tego czasu ktoś z podobną prośbą się jeszcze nie odezwie.

- Bardzo możliwe, że stracimy też wpływy z zakładów bukmacherskich. Każda firma musi odprowadzać z tego tytułu pieniądze do PZPN, który raz na kwartał przelewał środki klubom. Dla wielu były to grosze, ale dla nas również był to ważny procent budżetu. W obecnej sytuacji, kiedy nie grają wszystkie ligi na świecie, nie wiem, czy firmy będą odprowadzały te pieniądze, a co za tym idzie, nie mam pewności, czy trafią one do klubów - dodaje.

Problemy nie dotyczą jednak tylko pierwszej drużyny. - Musimy również rozwiązać te, które dotknęły akademii. Ta żyje z dotacji, ale też z wpłat rodziców. Robimy wszystko, by utrzymywać naszych trenerów i nie zalegać z opłatami stałymi, comiesięcznymi. Szukamy różnych rozwiązań, ale na razie nie wiemy, jak podejdą do tego rodzice, którzy są głównym motorem napędowym dla dzieci, których w naszej akademii jest sporo - mówi Ziąbski.

Prezes Legionovii zapewnia jednak, że klubowi nie grozi upadek. - Nigdy nie byliśmy finansowym potentatem. Nigdy nie oferowaliśmy wielkich pieniędzy, działaliśmy z rozsądkiem. Zawsze wychodziliśmy z założenia, że zawodnik zarabiający np. 3 tysiące złotych, nie musi być 4 razy gorszy od tego, który zarabia 12 tysięcy. Moim zdaniem część klubów drugiej ligi zdecydowanie przepłaca piłkarzy i takie kluby mogą mieć problemy. My pewnie też będziemy musieli usiąść i porozmawiać z zawodnikami, szukając jakichś kompromisów, ale na pewno nikt nie zarzuci nam, że jesteśmy niewypłacalni albo, że grozi nam upadek - przekonuje.

Trenują jak w ekstraklasie

W czasie, gdy zarząd klubu troszczy się o jego finansową płynność, pierwsza drużyna wciąż trenuje, by utrzymać formę na czas wznowienia rozgrywek. Legionovia, tak samo, jak większość klubów ekstraklasy, pracuje przede wszystkim nad siłą i wytrzymałością.

- Różnica między nami a ekstraklasą jest taka, że drugoligowego klubu nie stać na to, by każdy zawodnik mógł wziąć do domu rower stacjonarny. Poza tym trenujemy niemal identycznie. Dostaliśmy indywidualne rozpiski, mamy tygodniowy mikrocykl treningowy. Jest on bardziej podobny do tego z okresu przygotowawczego i bazuje na przygotowaniu motorycznym, ale w obecnej sytuacji trudno o jakikolwiek inny trening. Każdy z nas ma udokumentować odbyte zajęcia poprzez zdjęcie czy screen z aplikacji i przekazać trenerom. Nie jest więc tak, że jeden zawodnik wyjdzie pobiegać, a drugi będzie siedział na kanapie - mówi Zembrowski.

I dodaje: - Uważam, że po powrocie do grania, duże znaczenie może mieć przypadek. Kiedy przygotowujemy się zimą do rundy wiosennej, to każdy dobrze wie, kiedy ruszy liga. Teraz, chociaż PZPN ustalił termin na koniec kwietnia, wciąż żyjemy w niepewności. Trudno przewidzieć, kiedy będziemy mogli wrócić na boisko, a co za tym idzie, kiedy rozpocząć odpowiednie treningi. Chociaż motorycznie będziemy dobrze przygotowani, to proszę pamiętać, że taki trening mocno różni się od zajęć stricte piłkarskich. Koronawirus to dla nas wszystkich duże wyzwanie i doświadczenie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.