Prezes Legii apeluje: Bez wsparcia nie przetrwamy. To jedyny sposób. Mamy miesiąc

- Nasz przychód jest żaden, bo nie zarabiamy na dniu meczowym, na sprzedaży w sklepach, naszych kioskach czy restauracjach. Jak nie będzie w ciągu miesiąca przynajmniej światełka w tunelu, poważne problemy finansowe zaczną się u wszystkich - mówi Dariusz Mioduski, prezes i właściciel Legii Warszawa.

"Klubowy raport" to cykl autorstwa dziennikarzy Sport.pl dotykający problemów, z którymi przyszło się teraz mierzyć polskim klubom piłkarskim. I tym dużym - z ekstraklasy, i tym mniejszym - z niższych lig. Codziennie o 8 na Sport.pl i Gazeta.pl.

Bartłomiej Kubiak: Bywa pan ostatnio na Legii?

Dariusz Mioduski: Raczej unikam, ale zdarza się. Choć od kilkunastu dni wszyscy pracujemy zdalnie, to czasami trzeba jeszcze po coś podjechać. W tej chwili nasze życie zawodowe kręci się jednak głównie wokół wideokonferencji i telefonów.

Ekstraklasa poinformowała, że przedłuża zawieszenie ligi do 26 kwietnia. Wierzy pan, że uda się wtedy wrócić na boisko?

- Będę szczęśliwy, jeżeli na koniec kwietnia uda nam się najpierw wrócić do treningów. Szanse na to, że będziemy w stanie zacząć w miarę normalnie funkcjonować wcześniej niż przed świętami Wielkiej Nocy, są niewielkie. I nie mam tu nawet na myśli Legii czy piłki, a ogólnie - cały kraj. Dlatego przygotowujemy się na scenariusz - dość optymistyczny - że wrócimy do treningów w drugiej połowie kwietnia, a w maju zaczniemy grać.

A co jak nie uda się zakończyć ligi do czerwca?

- Na razie zakładamy scenariusz, że jednak w maju zaczniemy grać. Prawdopodobnie będą to mecze bez kibiców, ale liczymy, że uda się dograć chociaż część sezonu, co najmniej cztery kolejki, a jak będzie taka możliwość to więcej. Jest w interesie wszystkich, żeby tak się stało. Szczególnie jeśli chodzi o kwestie ekonomiczne. Bo jeśli uda nam się opanować pandemię, one wtedy staną się kluczowe. Dla każdego klubu, a w zasadzie to dla każdego z nas, bo gdy ten kurz opadnie, wiele branż będzie potrzebowało pomocy. Piłka również.

Zobacz wideo Wszyscy mówią, że Legia bierze ogórka. W innych klubach byłby genialnym transferem

Maciej Rybus w rozmowie ze Sport.pl powiedział, że jeśli w lidze rosyjskiej nie uda się dograć sezonu do 30 czerwca, wszystkie kończące się wtedy kontrakty będą automatycznie przedłużone jeszcze o miesiąc.

- My na razie tak do tego nie podchodzimy, ale wiem, że UEFA i FIFA zamierzają pochylić się również nad tym problemem. Powstały już specjalne grupy robocze, które angażują się w kwestie kontraktowe i zawodnicze. To jeden z poważniejszych tematów do rozwiązania. Nawet nie tyle w kontekście tego sezonu, ile następnego. Bo dzisiaj wszyscy podchodzą do tego tak, że jednak do czerwca uda się dokończyć rozgrywki. Nie wiem, czy tak będzie we wszystkich krajach - być może w niektórych sezony zostaną skrócone - ale na razie nie ma takiego myślenia, by przedłużać ten sezon o kolejne miesiące. Bardziej jest myślenie o następnym sezonie, by on w miarę możliwości - zakładając oczywiście, że pandemia zostanie opanowana - wszedł w normalny tryb funkcjonowania. To będzie dla nas duże wyzwanie.

Czy wyobraża pan sobie, że piłkarze z własnej, nieprzymuszonej woli zgadzają się w przyszłym sezonie na obniżkę swoich zarobków, powiedzmy o 20 proc.?

- Tak, wyobrażam sobie. Zresztą nie tylko ja, inni również zaczynają to sobie wyobrażać. Chyba do każdego z nas powoli dociera, że nie ma takiej możliwości, by ktoś z nas nie został tą sytuacją dotknięty. Raczej nie wyobrażam sobie, że jak wpadniemy w tarapaty i klubom zajrzy w oczy widmo bankructwa, to ktoś powie, że piłkarze są poza tym, że ich to nie dotyczy. Już dzisiaj jednak widać, że oni sami to rozumieją. W Borussii Moenchengladbach piłkarze zrzekają się swoich pensji, by ratować innych pracowników klubu. Jest solidarne podejście, jedna strona rozumie drugą. I dobrze, w najbliższych miesiącach to będzie bardzo istotne, bo jeśli sytuacja, z którą obecnie się mierzymy potrwa dłużej niż wszyscy zakładamy, trzeba będzie pójść na pewne ustępstwa i kompromisy. To dotyczy wszystkich.

Jaką rolę w tym wszystkim powinien spełniać PZPN?

- Kluczową. I to w dwóch aspektach: regulacyjnym, czyli w ustaleniu zasad licencyjnych, kontraktowych itd. Ale jeszcze ważniejsza będzie rola PZPN jako instytucji, która ma środki finansowe, by pomóc klubom przetrwać. Musimy pamiętać o jednej rzeczy, o której teraz mało kto pamięta, że to kluby są jedyną częścią całego ekosystemu futbolowego, która ponosi ryzyko ekonomiczne. To one płacą trenerom, piłkarzom, szkolą młodzież. Słowem: są podstawą wszystkiego w piłce. Federacje - UEFA, FIFA, ale też krajowe jak nasz PZPN - zarabiają na klubach. Korzystają z zawodników w reprezentacji, zarabiają na rozgrywkach. To wszystko jest oparte na tym, że kluby funkcjonują normalnie. Jeżeli doprowadzimy do takiej sytuacji, że kluby przestaną funkcjonować, bo po prostu nie będą w stanie, cały ekosystem się zawali. Pociągnie to za sobą bardzo poważne konsekwencje. Dlatego dzisiaj głośno powinniśmy o tym mówić, że federacje krajowe też są odpowiedzialne za to, by do tego nie dopuścić. Uchwałami, regulacjami, ale też wsparciem finansowym. Wsparcie klubów zapowiedziała już federacja włoska i niedługo zrobią to też inne kraje. Rozumiem oczywiście, że niektórych federacji może być nie stać na wsparcie czysto finansowe, ale akurat nasza ma środki - 300 milionów złotych na koncie - by uruchomić pakiet pożyczek dla klubów. Nie tylko dla tych z ekstraklasy, ale też dla tych z pierwszej, drugiej czy nawet trzeciej ligi. Bo wszyscy, choć w różnych skalach, mamy te same problemy. Nawet bez kryzysu dla wielu klubów w Polsce funkcjonowanie bywa problematyczne. A teraz, kiedy jesteśmy narażeni na katastrofę, może oznaczać po prostu bankructwo. Ten ekosystem nie przetrwa bez pomocy ze strony federacji. Czyli właśnie PZPN, ale też instytucji, które są wyżej: UEFA czy FIFA.

W poniedziałek angielskie media pisały, że to jednak UEFA żąda od klubów 300 mln euro odszkodowania za przełożenie mistrzostw Europy na następny rok.

- To nie chodzi o odszkodowanie, a o pewien mechanizm. UEFA zdaje sobie sprawę, że część pieniędzy, które zarabia na organizacji Euro, trafia później do federacji. Ileś z nich opiera na tym swoje budżety, bardzo liczy na te wpływy. Jeśli jednak w tym roku mistrzostwa się nie odbędą, wpływów również nie będzie. UEFA to po prostu wyliczyła i we wtorek zapowiedziała federacjom, że chce rozmawiać - szczególnie z tymi, którzy na te wpływy liczą najbardziej - by ten problem jakoś rozwiązać. To nie było żadne żądanie rekompensaty, tylko przedstawienie konsekwencji, jakie niesie za sobą przełożenie Euro.

A konsekwencje będą poważne. Również dla całej gospodarki, bo piłka nożna to też potężna jej gałąź. W Legii zatrudniamy 500 osób. Do tego mamy dziesiątki, jeśli nie setki różnego rodzaju dostawców. Dwa lata temu zamówiliśmy badanie, które wykazało, jaki Legia ma wpływ na gospodarkę miasta Warszawy, ale też kraju. Wyszło, że generujemy ponad 600 milionów złotych przychodów dla polskiej gospodarki i mamy istotny wpływ na 2,4 tys. miejsc pracy. A przecież mowa tylko Legii. Co będzie, jeśli pod uwagę weźmiemy wszystkie kluby, których w naszym kraju są setki? Przecież to jest olbrzymia liczba osób - dziesiątki tysięcy! - które są zatrudnione albo w jakiś sposób powiązane z piłką nożną. Jak ktoś nie postrzega tego w ten sposób, popełnia błąd.

Jak to postrzega polski rząd?

- Rząd zdaje sobie sprawę, jak ważne jest niedopuszczenie do zapaści gospodarczej i że bez wsparcia ze strony państwa to się nie uda. Sport, w tym piłka nożna, również będzie potrzebował pomocy. I tu nie chodzi tylko o przekazywanie pieniędzy, ale też o kwestie związane z funkcjonowaniem, a więc zmiany dotyczące np. wymogów podatkowych, które dzisiaj na nowo muszą zostać uregulowane, by kluby sportowe w Polsce mogły wrócić do życia.

Po jakim czasie w takich warunkach jak obecnie można stracić płynność finansową?

- Najdalej w ciągu miesiąca. Żaden klub w Polsce nie ma na koncie wielkiej gotówki, czekającej na wydanie. Wraz z utratą możliwości przychodów, nasze koszty nie spadają. One są stałe. Co więcej: mamy dużo mniejsze możliwości ich redukowania niż inne firmy, bo kontrakty zawodników, czyli główny koszt działalności większości klubów, są stałe, nie można ich po prostu wypowiedzieć jak umowę o pracę. A teraz przychód jest żaden, bo nie zarabiamy na dniu meczowym, na sprzedaży w sklepach, naszych kioskach czy restauracjach. Jak nie będzie w ciągu miesiąca przynajmniej światełka w tunelu, poważne problemy finansowe zaczną się u wszystkich.

Co z pieniędzmi dla ekstraklasy od obu telewizji?

- Nie wyczuwam złej woli ze strony nadawców. Oni doskonale rozumieją, że ta ostatnia transza z kontraktu telewizyjnego jest bardzo istotna i bez niej niektóre kluby wpadną w olbrzymie tarapaty. Co więcej, wiedzą, że mogą otworzyć puszkę Pandory, bo zaraz np. może zacząć się fala żądań o zwrot opłat abonamentowych od kibiców. Nikt na tym teraz nie skorzysta. Jeśli za kilka tygodni okaże się, że sezon nie może zostać wznowiony, pewnie usiądziemy do rozmów. Będziemy wtedy zastanawiać się, jak to rozwiązać. Na razie wszyscy jednak zakładamy, że w maju zaczniemy grać.

Nie ma ryzyka, że obecny sezon zostanie unieważniony?

- To byłby kompletny absurd, gdybyśmy po rozegraniu 26 z 37 kolejek, unieważnili sezon. Ale nie ma takiego ryzyka, bo PZPN podjął uchwałę, która reguluję tę kwestię.

Ale czy ta uchwała jest ważna, bo pojawiły się głosy, że miała wejść w życie po kolejce, która ostatecznie nie została rozegrana?

- Oczywiście, że jest ważna. Jeśli nie uda się wznowić sezonu, wówczas o spadkach i mistrzostwie decydować ma tabela po ostatniej rozegranej kolejce. Poza tym na wtorkowej telekonferencji z UEFA w ogóle nie padł taki pomysł. Zyskaliśmy czas do czerwca i spodziewam się, że nie tylko ekstraklasa, ale teraz każda liga będzie robiła wszystko, by dograć sezon do końca. Bo to na dzisiaj w zasadzie jest jedyny sposób, by utrzymać kluby na powierzchni.

Planujecie poddać piłkarzy testom na koronawirusa?

- Bardzo chętnie przeprowadzilibyśmy testy piłkarzom na obecność koronawirusa. Tylko że to w tej chwili nawet nie tyle nie jest proste, ile zwyczajnie jest niewykonalne. Takie testy poza strukturami państwowymi nie są obecnie do przeprowadzenia. Jeśli ktoś rzeczywiście ma objawy i wskazania, musi udać się do właściwej placówki medycznej, przejść tam przez całą procedurę i wykonać test. Profilaktycznych badań zrobić nie można. Oczywiście my za jakiś czas, przed powrotem do treningów, bardzo byśmy chcieli je zrobić. Dlatego sprawdzamy różne opcje, także za granicą i jeżeli pojawi się taka możliwość, to jesteśmy oczywiście gotowi pokryć koszty z tym związane. Na razie nie wydaje się to jednak możliwe. O szczegóły proszę jednak pytać Piotra Żmijewskiego z naszego Legia Lab albo lekarza pierwszej drużyny Mateusza Dawidziuka. Oni na pewno powiedzą panu więcej na ten temat (tutaj więcej na ten temat).

Więcej o: