"W tańcu śmierci wszyscy muszą cierpieć podobnie" - opisywał problem jeden z dziennikarzy "Svenska Dagbladet". Do tej pory wydawało się, że szwedzki rząd w epidemii koronawirusa dąży do tego, by choroba rozprzestrzeniała się równomiernie, a nie próbuje się jej przeciwstawiać.
- My, obcokrajowcy, jesteśmy bardziej przerażeni od Szwedów, bo mamy kontakt z naszymi rodakami i rodzinami z Polski czy Hiszpanii. Wiemy, jak to wygląda gdzie indziej - mówi Sport.pl mieszkający w Szwecji od lat 90. trener Jerzy Kruszczyński. - Najpierw komunikaty rządowe były uspokajające: mamy pieniądze, z koronawirusem sobie poradzimy. Potem szwedzki front nieco się zmienił. Teraz Szwedzi mają już trochę żalu do rządu, że nie podjął walki od razu - dodaje były gracz Lechii Gdańsk.
Szwedzi i Anglicy w niektórych aspektach podejścia do problemu pewnie mogliby sobie podać ręce. To dotyczy również sportu i izolowania ludzi. Podczas gdy Europa zamykała stadiony i starała się o przekładanie meczów, Anglikom jeszcze nie mieściły się w głowach mecze Ligi Mistrzów i Premier League przy pustych trybunach.
W Szwecji normalnie grano właściwie do ostatniego weekendu. Długo emocjonowano się najpopularniejszymi tu rozgrywkami hokeja czy piłki ręcznej. W tej ostatniej dyscyplinie w tym tygodniu z dnia na dzień zadecydowano, że runda będzie nierozstrzygnięta. Nie odbędzie się faza play-off, a aktualne tabele zostaną potraktowane jako końcowe. Wielu nie mieściło się to w głowie, oburzeni byli zarówno działacze najwyższej klasy rozgrywkowej, jak i drugiej ligi. - To decyzja pozbawiająca nas szacunku. Oczywiście, że jestem rozczarowany - mówił trener Hammarby, Patrik Fahlgren. Bardziej dosadny był jego kolega z Amo Handboll. "To piep**** hipokryzja" - napisał na Twitterze Andreas Stockenberg.
Z wszelkimi zakazami dotyczącymi funkcjonowania w czasie europejskiej epidemii koronawirusa w Szwecji nieco zwlekano. Jak pisały media, starano się badać "jaki będzie akceptowalny przez społeczeństwo poziom obostrzeń". Uniknąć ograniczeń się nie dało. Jednak nadal nie ma ich wiele, choćby w porównaniu z Polską.
- Dopiero kilka dni temu zamknięto licea i uczelnie wyższe. Odpowiedniki naszych szkół podstawowych i przedszkoli funkcjonują jednak normalnie. Prawie normalnie odbywają się też zajęcie sportowe dla młodych. Prawie, bo odwołano lub przeniesiono je z hal. Teraz ćwiczyć można na świeżym powietrzu - opisuje nam Kruszczyński, który sam jeszcze niedawno prowadził treningi z młodymi zawodnikami w jednym z trzecioligowych klubów. Nie działają fabryki Volvo i Scanii, zamknięto odwiedziny w domach starców, wyłączane są też baseny.
Najwyższa klasa rozgrywkowa w kraju (Allsvenskan) jeszcze niedawno rozpoczynający się w kwietniu sezon chciała grać normalnie, albo przy pustych trybunach. W środowy wieczór ogłoszono jednak, że piłkarze zaczną grać później. Zbiegło się to z informacją, że jeden z zawodników AIK Solna może być zainfekowany koronawirusem. Klub szybko odłączył go od grupy, podobnie jak kilku innych zawodników, którzy przejawiali symptomy choroby. Inni mieli ćwiczyć indywidualnie. Media nie są tam na razie zalane przez koronawirusowe tematy.
Dlaczego Szwecja, mimo że liczba zarażonych w kraju wynosi już niemal 1500 osób, profilaktykę w walce koronawirusem wprowadza tak późno? Kruszczyński przedstawił pewną teorię.
- Szwedzi nie są rozrzutni, każdy koronę oglądają dwa razy, a teraz to już trzy. Kontrakty zawodników i trenerów nie są takie wysokie, jak były kiedyś. Kluby wiedziały, że stracą sporo pieniędzy - mówi trener i dodaje, że największe podenerwowanie było na lodowej tafli.
- Największa panika jest w hokeju. Szwedzcy zawodnicy są przecież obserwowani przez kluby NHL, walczą tu o międzynarodową renomę. Hokej w Szwecji żyje z kibiców. Bilety na mecze są drogie, a ludzi do hal przychodzi więcej niż na piłkarskie stadiony - tłumaczy Kruszczyński.
Na pomoc szwedzkiemu sportowi ruszyło tamtejsze ministerstwo sportu. Właśnie ogłosiło, że na sport przeznaczy około 500 mln koron, czyli ponad 200 mln złotych. Władze szwedzkiej ligi piłkarskiej dodały natomiast, że przyspieszą wypłatę przyszłej transzy pieniędzy od sponsora, tak by kluby w najbliższym czasie nie miały problemów z działalnością i płynnością finansową. AIK ogłosiło zbiórkę wśród swoich kibiców.
Choć liga nie wystartuje w terminie, wydaje się, że kluby na razie nie powinny odczuć ekonomicznych skutków epidemii. W Szwecji i tak na razie wpływu koronawirusa na kraj gołym okiem nie widać. Nieco większe pustki na ulicach rzucają się w oczy w dużych miastach: w Sztokholmie, Goteborgu czy Malmö. Władze teraz już apelują, by ich mieszkańcy ograniczali swoją społeczną aktywność, a rząd przygotował też dofinansowanie na placówki kultury, które w wyniku epidemii mają ucierpieć.
"Teraz naszą solidarność musi wyrażać dystans między ludźmi. Rozprzestrzenianie się infekcji trzeba zwalczać. Ale po tym wszystkim nadejdzie czas, że kibice, miłośnicy kina i teatru oraz muzeów powrócą do sal i na stadiony. Nasze społeczeństwo potrzebuje życia kulturalnego, które jest podstawą egzystencji" - tłumaczy publicysta "Aftonbladet"
- Szwedzi i tak nie są jakoś specjalnie towarzyscy. Pięć dni mocno wypełnia im praca, w weekend siedzą w domach, nie ma tam kultury spotkań, wspólnych wyjść. W mniejszych miastach mało się zmienia. Ludzie grillują w swoich ogródkach. Ja też funkcjonuję normalnie, odprowadzam wnuczkę do szkoły. No tyle, że musiałem odwołać kwietniowy przyjazd na derby Trójmiasta - uśmiecha się Kruszczyński. - Mam nadzieję, że nie będzie trzeba anulować lipcowych wakacji w Kołobrzegu - dodaje.