Polski piłkarz utknął w Arabii Saudyjskiej. Nie może grać ani wyjechać. "Zderzyłem się ze ścianą"

To miała być kolejna rozmowa o wstrzymaniu rozgrywek w Arabii Saudyjskiej przez pandemię koronawirusa, ale Michał Janota od lata gra w Al-Fateh, a o życiu w Arabii jeszcze nie opowiadał. Aż do teraz. - Zderzyłem się ze ścianą. Do pewnych spraw jeszcze się nie przyzwyczaiłem. I myślę, że się nie przyzwyczaję. Chcę rozwiązać kontrakt - opowiada.

Dawid Szymczak: Jak z koronawirusem radzą sobie w Arabii?

Michał Janota: - Podobnie jak w Polsce. Wszystko pozamykane, na ulicach pusto, każdy siedzi w domu. Ludzie się do tego stosują. Zawsze jest ich pełno na mieście, a teraz pusto. Ofiary śmiertelnej nie ma, a zarażonych jest około 170 osób.

W piłkę też już nie gracie. W weekend odbyła się ostatnia kolejka, a teraz też już mecze są wstrzymane. Wiadomo do kiedy potrwa przerwa?

- Ostatnio zagraliśmy bez kibiców i po tej kolejce zapadła decyzja, że dalej nie gramy. Dostaliśmy indywidualne programy i trenujemy w domach. Podstawowe treningi, bo siłownie też są pozamykane: dwadzieścia minut biegu, później ćwiczenia na stabilizację. Nie wiadomo, kiedy wrócimy. Powiedzieli, że patrzą na Europę i jak tam zaczną wracać, to oni też. Jeszcze w maju jest tutaj Ramadan, więc meczów wstępnie miało nie być, ale w tej sytuacji pewnie będziemy grać.

Nie znalazłem z panem żadnego wywiadu od czasu przeprowadzki do Arabii. 

- No tak, unikam wywiadów. 

A nas jednak interesuje jak to życie w Arabii wyglądało, zanim pojawił się koronawirus.

- Ciężko jest. Zupełnie inna mentalność, inne zachowania, pogoda… Wszystko tutaj jest inne.

Długo się pan przyzwyczajał?

- Jeszcze się nie przyzwyczaiłem. I myślę, że się nie przyzwyczaję, jeśli mam być szczery.

Dobrze wyczuwam, że żałuje pan tej decyzji o przejściu tam?

- Nie żałuję. 

Zobacz wideo PZPN dotarł do dwóch ważnych uchwał!

To co było najtrudniejsze? 

- Ogólnie aklimatyzacja. To są muzułmanie, całkiem inna mentalność niż nasza. Trudna do zaakceptowania. Inaczej podchodzą do piłki, w ogóle do życia. Jeszcze jestem tutaj sam, bez rodziny. Treningi też są inne. Poziom piłkarski jest całkowicie inny. Taktyczny też. Nie wiem nawet jak to opisać. Ciężko jest. Nie na treningach, bo one akurat zbyt wymagające nie są, ale ogólnie ciężko się tu żyje. Trzeba to zobaczyć na własne oczy.

Próbował pan wykorzystać tę przerwę i wrócić do Polski, żeby tutaj się izolować razem z rodziną?

- Musiałbym dostać zgodę od klubu, a nie dostałem. Do Arabii koronawirus przyszedł trochę później niż do Polski, bo jak u was szalał, to tutaj jeszcze trenowaliśmy.

Od kilku kolejek pan nie gra, ale nie znalazłem żadnej informacji o kontuzji. Co się dzieje?

- Dochodzimy do sedna sprawy. Jak mówiłem, że raczej się nie zaaklimatyzuję, to miałem na myśli, że niedługo pewnie będę wracał. Obowiązuje limit siedmiu obcokrajowców, a nas jest dziesięciu. Tutaj na pieniądze nikt nie patrzy. Trzech odstrzelili. W tym mnie.

23 stycznia zagrał pan ostatni mecz. 90 minut. Wcześniej też grał pan bardzo regularnie. Co się stało?

- Tak, po tym meczu jeszcze przez cały tydzień normalnie trenowałem, przygotowywałem się do następnego spotkania i nagle, dwa dni przed zamknięciem okna transferowego powiedzieli, że nie zgłaszają mnie do ligi. Przy czym prezydent cały czas mnie wychwalał i prosił, żebym poszedł na wypożyczenie, a latem wrócił. Nie zgodziłem się.  

Amatorka w planowaniu?

- Nie tylko w planowaniu. Narzekać nie chcę, bo finansowo bardzo skorzystałem na przyjściu tutaj, kontrakt mam dobry, ale coś za coś. Zdawałem sobie sprawę przed przyjściem, jak tu jest… Ale nie, że aż tak. To jest ta inna mentalność, o której mówiłem: w treningach, podejściu, zachowaniu.

A poziom piłkarski? Lubimy porównywać ekstraklasę do takich egzotycznych lig.

- Indywidualnie, piłkarsko nie ma złego poziomu. Taktycznie jest dno i wodorosty. Każdy biega, gdzie chce. Prawy obrońca na lewym skrzydle. Jestem w klubie, który jest w strefie spadkowej, ale potencjał piłkarski ma na znacznie więcej. Środek tabeli spokojnie. Taktycznie leżymy. Mogę długo mówić i mówić, ale to trzeba zobaczyć i przeżyć, żeby uwierzyć.

Czyli latem należy się pana spodziewać w Polsce?

- Najpierw muszę rozwiązać kontrakt. Zostało mi półtora roku i opcja przedłużenia o rok. A co najlepsze - oni nie chcą go rozwiązywać. Trener cały czas mnie wychwala, strasznie o mnie walczył. W klubie mówili, że jestem jego pupilkiem. Prezydent też mi słodzi i mówi, że to decyzja trenera, że nie gram. A trener mówi, że to decyzja prezydenta. Abstrakcja. Czasami już mi śmiać chce z tego wszystkiego. Ostatnio prezydent mi powiedział, że w lipcu może być już inna sytuacja: może nowy trener, nowi zawodnicy, może będę jednym z tych siedmiu grających. Ale wątpię, tych dwóch chłopaków, co nie gra, też chce odejść. Bardzo tęsknie za dzieciakami, więc trzeba wracać.

Czuje pan, że ci zagraniczni piłkarze, którzy grają, są faktycznie lepsi od pana i tych dwóch pozostałych niezgłoszonych?

- No kompletnie nie. O to właśnie chodzi. Chłopak, który razem ze mną nie został zgłoszony, jeszcze rok temu grał ze Sportingiem w Lidze Europy. I co nagle na Arabię jest za słaby? O czym my gadamy? Podpisał kontrakt, przyjechał tutaj, zobaczył i już był zrezygnowany.

Ale przed transferem pewnie pan sprawdzał, gdzie idzie. Wcześniej nie było takich sytuacji?

- Szedłem trochę w ciemno. Dostałem ofertę, wszystko szybko się działo. Tu w każdym klubie tak jest. Jest taki zespół Damac, obok nas w tabeli. Byli na ostatnim miejscu, mieli dużą stratę i z dnia na dzień podziękowali siedmiu obcokrajowcom. Powiedzieli im, że pieniądze mają już na kontach. Wypłacili im wszystko, co zostawało do końca kontraktów. Wymienili wszystkich. Aleksandar Prijović, który grał w Legii Warszawa, jest w identycznej sytuacji jak ja, tylko jemu pozwolili pojechać do Serbii na czas tej przerwy. Nie musi tutaj siedzieć. Nam nie pozwolili.

Ale pan jest pokłócony i to jest robienie na złość? 

- Nie, z nikim się nie kłócę. Rozmawiają ze mną normalnie, wszyscy są mili. Dla nich to nie było nic dziwnego, że tuż przed końcem okienka mi powiedzieli, żebym szukał nowego klubu. Znalazłem taki z drugiej ligi chińskiej, ale tam wtedy najwięcej ludzi umierało przez koronawirusa. Nie chciałem tam iść. Są rzeczy znacznie ważniejsze niż to, że nie gram w piłkę.

Zaraz po przyjściu wszystko było w porządku i nagle w styczniu to się tak zmieniło?

- Zderzyłem się ze ścianą. Podejście zawodników, podejście trenera… Jak przyszedłem, to trenował nas Tunezyjczyk, więc mentalność miał do nich całkiem podobną. Przez miesiąc byliśmy na obozie w Słowenii w jednym hotelu. Szło zwariować. 

Wszystko rozumiem, ale przecież wiedział pan do jakiego kraju trafia i czego można się spodziewać.

- No tak, ale myślałem jednak, że będzie tutaj trochę więcej profesjonalizmu. Krótko mówiąc, spodziewałem się, że będzie trochę lepiej. Pewne sytuacje, pewne rozmowy, ich podejście do piłki mnie zaskoczyło. Wszędzie są jednak plusy i minusy. Tak do tego podchodzę. Mam nadzieję, że uda mi się rozwiązać kontrakt i wrócę do Polski albo pójdę grać w piłkę gdzie indziej.  

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.