- Nie uważam, by była to słuszna decyzja. Sprawa nie jest do końca klarowna, bo co się zmieniło w stosunku do czwartku, kiedy PZPN i Ekstraklasa SA podejmowały decyzję, że gramy? Nie możemy żyć pod wpływem wpisów jednej osoby, nawet tak znanej jak Jakub Błaszczykowski. Z tego, co wiem, to nie jest on specjalistą od chorób zakaźnych czy wirusów. Ustalenia powinny zapaść wcześniej. My byliśmy we Wrocławiu i chcieliśmy grać ze Śląskiem. O wszystkim powinny decydować władze państwowe i samorządowe. Jeżeli nikt nie wydał zakazu gry, to szkoda, że nie doszło do meczu, bo nie wiadomo, kiedy wznowimy rozgrywki. Skala niebezpieczeństwa może być za tydzień lub dwa dużo wyższa. Żałuję, że ktoś nie wpadł na pomysł, żeby zrobić testy na obecność koronawirusa przed spotkaniami i na tej podstawie do nich dopuścić - powiedział "Przeglądowi Sportowemu" trener Rakowa Częstochowa, Marek Papszun.
Szkoleniowiec beniaminka ekstraklasy jako jedyny publicznie wyraził niezadowolenie z powodu odwołania ligowej kolejki w miniony weekend. Jego wypowiedź odbiła się szerokim echem, a na częstochowian spadła krytyka. Między innymi na ten temat rozmawiamy z asystentem Papszuna, Goncalo Feio.
Goncalo Feio: Tak. W czwartek przeprowadziliśmy trening w Częstochowie i kiedy dowiedzieliśmy się, że kolejka ma się odbyć, wyjechaliśmy na mecz. Zachowywaliśmy się normalnie, w piątek odbyliśmy nawet przedmeczowy rozruch. Wszystko po to, by optymalnie przygotować się do spotkania ze Śląskiem.
Nagle okazało się jednak, że decyzja została zmieniona. Poinformowano nas, że mecz się nie odbędzie, więc musieliśmy wrócić do Częstochowy i od tamtej pory każdy z nas siedzi w domu. W każdym momencie dostosowaliśmy się do decyzji organów zarządzających ligą, ale jednocześnie robiliśmy też wszystko, by optymalnie przygotować się do meczu. W takich chwilach najgorsze byłoby to, gdyby każdy robił, co chciał. Raków dostosował się do każdej decyzji, mimo że sytuacja była dynamiczna. Nie wszyscy postępowali jak my. Mimo pierwotnych decyzji niektórzy nie chcieli wyjeżdżać na mecze. Nie rozumiem więc, dlaczego to my zostaliśmy skrytykowani w mediach.
- Rozczarowanie będzie chyba najodpowiedniejszym słowem. Chodzi mi tu jednak nie o samą decyzję, a sposób, w jaki wszystko się odbyło. Wyjechaliśmy na mecz do miasta, w którym przypadków zakażenia koronawirusem jest prawie najwięcej w Polsce. Spędziliśmy tam prawie dobę, byliśmy w hotelu, maksymalnie ograniczając kontakt z osobami z zewnątrz. Mimo to robiliśmy wszystko, by optymalnie przygotować się do meczu, zachowując wszelkie środki ostrożności. Po decyzji o odwołaniu meczu nie zostało nam jednak nic innego, jak tylko wrócić do domu.
Innym pytaniem jest to, czy granie meczu w tak wąskim gronie, rzeczywiście zwiększałoby zagrożenie wśród nas, bardziej niż np. bycie w ciągłym procesie treningowym. Teraz, zgodnie z zaleceniami, każdy z nas jest w domu. Każdy z nas ma jednak jakieś potrzeby, wychodzi do sklepu czy apteki i tam też ma kontakt z innymi osobami. To jednak nie ja mam odpowiadać na takie pytania i to nie ja podjąłem decyzję o odwołaniu meczu. Są osoby wykwalifikowane w tej dziedzinie i nie zostaje nam nic innego, jak podporządkować się decyzjom.
- W sobotę wymieniłem kilka smsów z jednym z piłkarzy Śląska i on twierdził, że gdyby mecz miał się odbyć, to oni nie wyszliby na boisko. Nie wiem, czy rzeczywiście by tak było, mam jednak nadzieję, że nie. Tu jeszcze raz podkreślę, dopóki decyzja była taka, że gramy mecze, to wszystkie drużyny powinny robić wszystko, by wyjść i grać. Dziwi mnie, że mimo pierwotnej decyzji, zaczęły się naciski i presja z różnych stron, by jednak odwołać kolejkę. Nie my jednak decydujemy o takich rzeczach.
- Właściciel klubu oraz trener Marek Papszun są w stałym kontakcie z władzami i organami odpowiedzialnymi za ligę i decyzje będą podejmowane na bieżąco. Na razie wszyscy pracujemy z domów. Tak będzie też we wtorek. Nie wiem, czy w środę spotkamy się w Częstochowie, czy nie. Sytuacja jest bardzo dynamiczna i każdy dzień może przynieść coś nowego.
- Mieli dwa dni wolnego, teraz wykonują indywidualnie rozpisane zajęcia.
- Tak, wraz ze sprzętem do wykonywania ćwiczeń, każdy z nich wziął urządzenia służące do śledzenia ich pracy. Wierzę jednak, że to nie byłoby potrzebne, bo mamy bardzo świadomą i profesjonalną drużynę. Każdy z piłkarzy wie, że ćwiczy nie dla nas, ale dla siebie.
- Teraz najważniejsze jest to, by pandemia koronawirusa została zatrzymana. Zdrowie jest najważniejsze, piłka nożna schodzi na dalszy plan. Bardzo bym jednak chciał dograć sezon do końca. Wierzę, że przy dobrej organizacji i minimalizacji ryzyka będzie to możliwe. Musimy być jednak gotowi na różne scenariusze włącznie, z tym że rozgrywki nie zostaną już wznowione. Byłoby to bardzo przykre, ale jeśli okaże się to niezbędne dla naszego bezpieczeństwa i zdrowia, to nie będzie innego rozwiązania.
- W Portugalii na szczęście nie ma tylu osób zakażonych co w Hiszpanii czy we Włoszech. Sytuacja w moim kraju jest jednak bardzo podobna to tej, którą mamy teraz w Polsce. Od poniedziałku zamknięte są szkoły, restauracje, kawiarnie etc. Ludzie opuszczają mieszkania tylko po to, by wyjść do sklepu. Zaplanowana na poprzedni weekend kolejka w portugalskiej ekstraklasie również się nie odbyła.
W związku z tym w Portugalii też trwa dyskusja, co zrobić w momencie, gdy okaże się, że sezonu nie da się dokończyć. A trzeba powiedzieć otwarcie, że wiara w to nie jest duża. Coraz częściej spekuluje się, że UEFA oficjalnie zaleci, że jeśli liga w danym kraju nie będzie mogła zostać dokończona, to za oficjalny wynik uzna się ten po ostatniej kolejce. Kwestią do rozstrzygnięcia pozostawałyby jeszcze spadki i awanse. Na teraz sporo wskazuje na to, że nikt nie będzie spadał, a rozgrywki będą po prostu powiększane o drużyny, które w niższych ligach były na miejscach premiowanych awansem.
Wygląda to na rozsądne rozstrzygnięcie. Zwłaszcza że rozgrywek nie da się dokończyć na przykład w lipcu czy sierpniu, bo przecież kontrakty piłkarzy i wszystkie umowy podpisane są do końca czerwca.
- Nie byłoby to sprawiedliwe, ale w obecnej sytuacji trudno znaleźć rozwiązanie, które zadowoliłoby wszystkich. Spójrz na to, co dzieje się w Portugalii. Z jednej strony teraz prowadzi Porto, ale z drugiej, niemal przez cały sezon na pierwszym miejscu była Benfica. Czy zakończenie sezonu już teraz, byłoby sprawiedliwe? Oczywiście, że nie.
A teraz spójrzmy na Polskę. Czy sprawiedliwe byłoby uznanie rozgrywek za nieważne? Czy można tak potraktować Legię, która ma sporą przewagę w tabeli i na jej pierwsze miejsce ciężko pracowało wiele osób? Nie, to też nie byłoby sprawiedliwe. UEFA powinna tutaj wypracować rozwiązanie systemowe, które szanowane byłoby przez wszystkich. Czy to możliwe? Sytuacja jest tak ekstremalnie trudna, że trudno to sobie wyobrazić.