Aleksandar Vuković: Tak, to nie jest żaden żart. A jedynie kolejny dowód na to, że Legia jest klubem bardzo dobrze zorganizowanym. 30 piłkarzy dostało od nas rowery, by w najbliższych dniach podtrzymywać formę sportową bez wychodzenia z domu. Nam to też daje pewien komfort, bo dzięki temu możemy ich monitorować.
- Do wtorku zawodnicy dostali wolne, ale potem wracają do treningów. Indywidualnych, bo do końca tygodnia na pewno zostają w domach. A co będzie dalej? Zobaczymy. Chyba wszyscy czekamy, zastanawiamy się i do końca sami nie wiemy, jak ta sytuacja się dalej potoczy.
- Nie chciałbym teraz wchodzić w szczegóły. Na pewno opracowaliśmy dla każdego indywidualny plan, ale wiadomo, że one bardzo się od siebie nie różnią. Zakładamy, że piłkarze w domu będą pracować nad siłą, bo zabrali ze sobą też inny sprzęt z siłowni. Jak i że wykonają pracę aerobową, którą najłatwiej w takich warunkach wykonać właśnie na rowerze. Wszystko na bieżąco będziemy monitorować i wprowadzać ewentualnie jakieś korekty.
- To akurat żaden problem. Żyjemy w czasach, w których jest to bardzo proste. Największym problemem jest koronawirus. Ale poza tym internet wciąż działa. Odbywają się wideokonferencje, wideodprawy, mogą też odbywać się wideotreningi. Oprócz tego mamy też aplikacje, z których korzystamy na co dzień i które działają też w warunkach na odległość, pozwalają nam zdalnie monitorować organizmy piłkarzy.
- Tak. Jeszcze w piątek rano mieliśmy trening przygotowujący nas do tego spotkania, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że mogą zapaść różne decyzje.
- Nie mam żadnych wątpliwości, że tak. Słuszna. Chyba każdy zdaje sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. I dotyczy ona wszystkich, a nie tylko wybranych. Że to jest moment, w którym sport powinien zejść na dalszy plan, bo w życiu są ważniejsze rzeczy, choćby właśnie życie czy zdrowie. Ale z drugiej strony my byliśmy przygotowani, że pojedziemy do Poznania i będziemy grać. Jedyne, co zmieniliśmy i co okazało się z naszej strony bardzo mądrym posunięciem, to przełożenie wyjazdu na godziny popołudniowe. Początkowo chcieliśmy jechać w piątek rano i wieczorem trenować w Opalenicy. Widząc jednak, co się dzieje i jak dynamicznie zmienia się sytuacja, postanowiliśmy zrobić trening rano w Warszawie. Dzięki temu nic nie straciliśmy, a zyskaliśmy bardzo dużo, bo nie musieliśmy wracać z drogi albo nawet z samej Opalenicy, bo pewnie do decyzji ekstraklasy, która zapadła około południa, już byśmy tam byli.
- Każdy z nas jest tylko człowiekiem. Sądzę, że u was w pracy też w ostatnich dniach przewija się tylko jeden temat. Zresztą wystarczy wyjść na ulicę albo włączyć telewizor, by zobaczyć, o czym rozmawiają ludzie. Że dominuje tylko jeden temat. Piłkarze wcale nie są inni. Każdy z nich potrafi myśleć rozsądnie. Ma rodzinę, pełni rolę męża, ojca, syna czy brata. I wiadomo, że o tym wszystkim myśli, chce dbać o swoich najbliższych. Koncentruje się na innych sprawach, dużo ważniejszych niż piłka.
- Ja wierzę przede wszystkim w to, że będziemy bardzo poważnie traktować to, z czym mamy do czynienia. A mamy do czynienia z sytuacją nadzwyczajną. Jeśli podejdziemy do niej poważnie, rozsądnie, będzie to pierwszy krok, by w ogóle myśleć o powrocie na boisko. Ale czy to stanie się w kwietniu, czy w grudniu? Tego nie wiem, jasnowidzem nie jestem. Jedyne, co wiem, o co apeluję - też do moich piłkarzy - by nie lekceważyć wroga, z którym obecnie walczymy.
- Tego sobie akurat nie wyobrażam, bo niby na jakiej podstawie miałaby zapaść taka decyzja? Nie rozegraliśmy dwóch kolejek, tylko 26. Jestem chyba jednym z nielicznych, który doświadczył czegoś takiego jak przerwanie sezonu. W kwietniu 1999 roku NATO robiło naloty na Serbię, więc rozgrywki zostały zatrzymane: nie dograliśmy tamtego sezonu do końca, ale nikt go nie unieważnił. Zdobyliśmy z Partizanem mistrzostwo, choć rozegraliśmy dużo mniej kolejek niż teraz.
- Patrząc z perspektywy Polski, Serbia jest spóźniona w reakcji. Trochę za dużo w nas włoskiej mentalności. Uważam, że ich doświadczenia powinny nas więcej nauczyć. Na razie jednak szkoły w Serbii są cały czas otwarte. Co nie znaczy, że problem nie istnieje, bo zakażonych jest już 41 osób.