Twarz zimna, jak powiew z klimatyzacji w katarskim metrze. To niedościgniony wzór

Dawid Szymczak
Louis van Gaal nie podniósł się z ławki nawet wtedy, gdy cały stadion na stojąco oklaskiwał jego Holandię. Ani trzy strzelone gole, ani jeden stracony nie były wystarczającym powodem, by się poderwał. Dopiero zejście Memphisa Depaya, jego ulubieńca i najważniejszego piłkarza w holenderskim ataku, sprawiło, że wyłonił się spod dachu. Ale będzie jeszcze okazja go zobaczyć, bo Holandia zagra w ćwierćfinale. Wygrała ze Stanami Zjednoczonymi 3:1.

Można pomyśleć, że Louis van Gaal już kiedyś ten mecz widział. W piątek, na oficjalnej konferencji prasowej, powiedział tak: "Stany Zjednoczone są mocne, bardzo dobrze wyważone, zwarte, mają dobrych technicznie piłkarzy, ale też są bardzo silni na kluczowych pozycjach. Ale nie na tyle, żebyśmy ich nie pokonali". Jednym zdaniem utwierdził swoich przeciwników i zwolenników w skrajnych opiniach: pierwszy powiedzieli - arogant i zarozumialec, drudzy - specjalista.

Louis van Gaal tylko schował długopis. Robota skończona 

Tak właśnie ten mecz wyglądał, że Stany częściej miały piłkę, stworzyły pierwszą groźną sytuację w meczu, a ich akcje były ciekawsze. Holandia przed przerwą oddała tylko dwa celne strzały, ale oba wpadły do bramki, a jedna i druga akcja były wręcz bliźniacze - Denzel Dumfries płasko zagrywał piłkę w okolice czternastego metra, a tam czekali na nią kolejno Memphis Depay i Daley Blind. A van Gaal nawet po tych golach nie podnosił się z ławki. Rezerwowi szaleli, jego asystenci też biegli się wyściskać, a jemu nawet nie drgnęła powieka. Siedział z rozłożonym na kolanach zeszytem niczym reżyser ze scenariuszem. Wertował kartki i sprawdzał, jaka scena powinna być następna.

Van Gaal robi swoje, a zespół robi to, czego on chce. Nie musi więc nawet podchodzić do linii, by coś podpowiedzieć. Kiedyś, gdy pierwszy raz dowodził Holandią, przez kraj przetoczyła się debata, że jest trenerem zbyt ostrożnym i zachowawczym, co w kraju tak zasłużonym dla futbolowej estetyki, wielu drażniło. Ale zdaje się, że są już się pogodzili, że Louis nigdy Rinusem Michelseem nie będzie. - Miałem DNA Ajaksu, cały czas myślałem o ataku, ale przez lata odrabiałem też lekcje i wyciągałem wnioski. Tak doszedłem do mniej ofensywnego stylu, ale większej liczby wygranych meczów - tłumaczył, znów dzieląc kibiców w sporze podobnym, jaki towarzyszy w Katarze reprezentacji Polski.

Holandia ma za sobą cztery mecze, ale ani jednego zachwycającego. Nie gonią za tym, nie chcą być efektowni. Wciskają gaz tylko, gdy trzeba. Po przerwie było identycznie - energia po stronie Stanów Zjednoczonych, liczba strzałów, liczba dośrodkowań i posiadanie piłki też. Ale Holandia grała tak, jakby w ogóle jej to nie przeszkadzało. Aż Amerykanie poszli o krok za daleko i strzelili szczęśliwego gola - sama akcja była sprawnie rozegrana, dośrodkowanie Christiana Pulisica wymierzone, ale już muśnięcie piłki przez Hajia Wrighta trudno uznać za intencjonalne. Stany złapały kontakt, miały jeszcze kwadrans, by wyrównać, a kibice głośnym dopingiem pchali ich po kolejnego gola. Ale to Holandia - już pięć minut później - ruszyła do przodu i strzeliła trzeciego gola. Dumfries do dwóch asyst dorzucił gola i zapracował na nagrodę dla najlepszego zawodnika meczu.  

Po wszystkim van Gaal tylko schował do wewnętrznej kieszeni marynarki długopis, jakby wysyłał sygnał, że robota skończona. Gdy jego piłkarze podskakiwali w kółku świętując awans do ćwierćfinału, Amerykanie opłakiwali odpadnięcie po naprawdę solidnej i odważnej grze, on stał z miną tak chłodną, jak podmuch z klimatyzacji w katarskim metrze.

Dumpfries piłkarzem meczu, ale Holandia ma jeszcze jednego bohatera 

Oczywisty wkład Dumpfriesa w to spotkanie nie powinien jednak przyćmić dobrej gry Memphisa Depaya, z którym van Gaal ma wyjątkową relację. Gol - to jedno, bo przecież trafia u tego selekcjonera niemal co mecz (15 goli w 17 występach). Odbieranie piłki od pomocników i dalsze jej rozgrywanie - drugie, ale równie ważne. Niemal każda piłka od środkowych pomocników jest adresowana do Depaya, a on dalej decyduje, co będzie dla zespołu najlepsze - drybling, a może podanie do boku. Najczęściej wybiera właściwie. Mógł mieć w meczu z USA jeszcze jednego gola, ale jego dobitkę głową świetnie obronił Matt Turner. Mógł mieć też asystę, ale jego znakomitego podania nie wykorzystał Dumpfries.

A przecież na ten turniej był powołany po kontuzji, kilku tygodniach bez gry i po początku sezonu przesiedzianym na ławce rezerwowych FC Barcelony. Katalońskie media prześcigały się w doniesieniach, że już się nie przykłada do gry w tym klubie, że nie godzi się z byciem zmiennikiem Roberta Lewandowskiego, że nie nadaje się do takiej roli i zaczyna być toksyczny. On sam zaprzeczał, a jednocześnie rozglądał się za innymi ofertami i prawdopodobnie już zimą zmieni klub. Pyta o niego Chelsea, interesuje się też Sevilla, a Barcelona ponoć ma nie robić mu pod górkę. I dobrze, szkoda go na ławkę rezerwowych. 

Z meczu na mecz gra w Katarze gra więcej i lepiej - zaczynał od 29 minut z Senegalem, później zagrał drugą połowę z Ekwadorem, na koniec fazy grupowej przeszło godzinę z gospodarzami, a w 1/8 zszedł dopiero po golu na 3:1 - w 82. minucie. Jeśli będzie trzeba, w ćwierćfinale zagra cały mecz. Ale to już zależy od scenariusza van Gaala - niedoścignionego wzoru, jeśli o nie najpiękniejsze wygrywanie chodzi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.