„Cierpiałem tak bardzo, że gdyby ktoś zaoferował mi pigułkę, która zakończyłaby to wszystko, nie wahałbym się jej zażyć. Śmierć sprawiłaby przynajmniej, że skończyłby się ten okropny, uporczywy ból. Nigdy nie doświadczyłem gorszego – zupełnie jakby ktoś wiercił mi nożem dziurę w brzuchu. Ale mimo tygodni cierpienia, mimo wymiotowania i plucia krwią, co jest najbardziej przerażającą oznaką poważnej choroby, nie przyjmowałem do wiadomości, że wymagam natychmiastowej opieki w szpitalu” – pisze Best już na pierwszej stronie swojej autobiografii. Na kolejnych przyznaje się do alkoholizmu, deklaruje, że będzie z nim walczył. Informuje, że nie pije. Nie obiecuje, że do picia nie wróci. Pisze to wszystko w szpitalu w 2000 roku po zdiagnozowaniu u niego marskości wątroby.
Pięć lat później leży ponownie, bo pić nigdy nie przestał. I gdy już wie, że to koniec, wzywa fotoreportera "News of the World ", by zrobił mu zdjęcie w szpitalnym łóżku. Ma pożółkłą skórę, zapadnięte oczy, wokół szyi mnóstwo siniaków i powbijane kolejne kroplówki. Piżama wydaje się z dwa rozmiary za duża. Następnego dnia zdjęcie trafia na rozkładówkę z podpisem „nie umierajcie tak, jak ja”. Pięć dni później, w wieku 59 lat, umiera. Lekarz notuje: niewydolność narządów wewnętrznych i infekcja nerek.
Jedną książkę napisał o sobie sam, pięć kolejnych napisali inni. Powstały o nim filmy, Myslovitz nagrał piosenkę, w Belfaście nazwali jego imieniem lotnisko, wymalowali setki murali, wypuścili jego twarz na banknotach, przed Old Trafford postawili pomnik. Był autoironiczny, inteligentny, a przy tym pozornie zabawny. Znacie jego cytaty: „W 1969 rzuciłem kobiety i alkohol i było to najgorsze 20 minut w moim życiu”; „Wydałem wiele pieniędzy na alkohol, dziewczyny i szybkie samochody. Resztę po prostu przepuściłem”; „Nie jestem białym Pele. To Pele jest czarnym Georgem Bestem”; „Powiedziałem kiedyś, że IQ Paula Gascoine’a jest mniejsze niż numer na jego koszulce. A on mnie zapytał, co to jest IQ”; „Gdybym urodził się brzydki, nigdy nie usłyszelibyście o Pele”; „Ferguson zapytał mnie kiedyś jaki byłby wynik, gdyby mój Manchester zagrał z tym jego. Powiedziałem, że 1:0 dla nas. Ferguson zapytał, dlaczego tak niski. Odparłem, że czterech z nas już nie żyje, a reszta jest po sześćdziesiątce”.
Jego historia jest już nie do powtórzenia. Dzisiaj droga na szczyt prowadzi przez wyrzeczenia, zbilansowaną co do makro i mikro dietę, wyliczony co do minuty sen, odmierzone co do kilograma ciężary na sztandze, zespół specjalistów od wszystkiego. A on na ten szczyt doszedł idąc od baru do baru. Brazylijskie nogi Irlandczyka z Północy prowadził wrodzony talent. Pozwalał założyć „siatkę” Johannowi Cruyffowi, błyszczeć w ćwierćfinale z Benfiką Lizbona, strzelić gola w finale Pucharu Mistrzów i zdobyć Złotą Piłkę dla najlepszego piłkarza Europy. Mając 22 lata, przeszedł grę. Miał wszystko. Z Lizbony wracał z wielkim sombrero na głowie, media na całym świecie pisały o jego fenomenalnym występie, portugalska prasa ochrzciła go „piątym Beatlesem”, bo pasował do nich fryzurą, a on nawet nie wiedział, że zostaje celebrytą jeszcze przed powstaniem definicji. Był tak pijany, że świadomość, co robi, odzyskał dopiero na trzeci dzień po finale. Ludzie zwariowali na jego punkcie: mężczyźni chcieli być Bestem, a kobiety być z Bestem.
Wiele lat później będzie spędzał kolejną upojną noc w ekskluzywnym hotelu. Będzie już po parogodzinnej wizycie w kasynie, odpowiednio wstawiony, w pokoju z Mary Stavin, dopiero co wybraną najpiękniejszą kobietą świata. Zamówi butelkę zmrożonego Dom Perignon. Scena bardzo plastyczna: on leży na łóżku, wokół walają się banknoty (ponoć 15 tys. funtów), półnaga miss rozczesuje włosy przy toaletce i do tego raju wchodzi hotelowy boy z szampanem w wiaderku. Best poznaje po akcencie – rodowity Irlandczyk z Belfastu. Zgarnia napiwek, cieszy oczy, wychodzi. Po chwili puka raz jeszcze: - Panie Best, mogę zadać jedno pytanie? – Pewnie, wal śmiało. - Proszę mi powiedzieć, panie Best, jak to się wszystko stało? Gdzie to wszystko zaczęło się pieprzyć?
„Niesamowite! Oto spędzałem noc, w jednym pokoju, co ja mówię, w jednym łóżku z najpiękniejszą kobietą świata, tonąc w forsie i szampanie, a ten tu, pożal się Boże, portierzyna, pełnym współczucia głosem ogłaszał mój koniec! Jak mogłem mu dać wiarę, skoro nie znałem faceta, który nie chciałby być na moim miejscu!” – pisał w swojej autobiografii w Polsce wydanej nakładem SQN pt. „Najlepszy”.
- Największą tragedią Besta jest to, że nigdy nie dowiedział się, jak dobry mógłby być, gdyby nie alkohol – powiedział angielski komentator Michael Parkinson.
Ale gdyby chciał szczerze odpowiedzieć na to pytanie chłopaka z hotelu, musiałby wskazać na dwa mecze z Benfiką: w ’66 wygrany w ćwierćfinale 5:1 i wygrany finał Pucharu Mistrzów dwa lata później, gdy Manchester United zmiażdżył Portugalczyków 4:1, a on rozegrał jedno z najlepszych spotkań w karierze. Jego i tak szybkie życie przyspieszyło. Zaczął zajadać się kiełbaskami w reklamach, pryskać się wodą kolońską i wabić jej zapachem kolejne kobiety. Copywriterom jego nazwisko i wizerunek dawały pole do popisu. Był królem reklam. Zarabiał wielkie pieniądze, które zainwestował w dwa kluby nocne, by później co wieczór doglądać interesu. - Byłem jednym z najbardziej sławnych piłkarzy na świecie. Zarabiałem niemożliwie wielkie pieniądze i osiągnąłem wszystko, co chciałem. Byłem na szczycie świata i mogło wydawać się, że jest to początek długiej i wspaniałej kariery. Był to jednak początek końca – twierdzi.
Best zawsze miał słabość do pięknych kobiet, ale początkowo brakowało mu śmiałości. Wstydził się swojego północnoirlandzkiego akcentu. Zauważył, że alkohol pozwala mu się otworzyć, więc od tamtej pory zanim stawał się panem parkietu, obowiązkowo zostawał królem baru. – Nie spotkałem nikogo, kto mógłby wypić tyle co ja – pisał z nutką dumy. – „Od siedemnastego roku życia aż do pięćdziesiątki dosłownie "chodziłem na alkohol" jak samochód na benzynę. Całe moje życie towarzyskie opierało się na piciu”. Pił wszystko: wieczorami najczęściej wódkę, w ciągu dnia wino i piwo. Z czasem było mu wszystko jedno. Przez lata zmieniały się też motywacje. Gdy zaczynał, alkohol sprawiał, że czuł się niezwykły. Ale później, kiedy wszyscy wiedzieli, że to jest ten Best, biegali za nim na ulicach, śledzili z aparatami, namawiali na kolejne reklamy, wysyłali listy, chwytali jak bożka, proponowali kolejkę, wciskali kartkę i długopis. Alkohol spuszczał przed nim kurtynę. – Tylko w cichym barze, gdy piłem z przyjaciółmi, mogłem uciec od tego całego szaleństwa i poczuć się jak ktoś zwyczajny – napisał w „Najlepszym”.
Za alkoholową kurtyną coraz mniej było miejsca na futbol. Zamiast prestiżowego meczu z Chelsea, Best wolał randkę ze znaną aktorką. Przed półfinałem Pucharu Europy też bardziej niż na meczu, koncentrował się na zaspokojeniu swoich potrzeb. Szybko znalazł odpowiednio ładną kandydatkę i załatwił wszystko przed pierwszym gwizdkiem. Znikał na coraz dłużej. Wracał do hotelu, w recepcji prosił, by obudzić go o 7.15, a portier odpowiadał, że jest już po ósmej. Potrafił nie trenować przez kilka dni, trzeźwieć dopiero na mecz, a i tak być najlepszym zawodnikiem. Trafiać do aresztu, wychodzić, grać. Do pewnego momentu – najlepiej.
- Alkohol to największa pasja mojego życia. Największa nie znaczy najchwalebniejsza. Gdyby nie picie, moja piłkarska kariera trwałaby znacznie dłużej. A i zapewne przez alkohol pożyję znacznie krócej. No ale z drugiej strony, nie byłym do końca szczery, mówiąc, że żałuję. W mojej pamięci znaczna część życiorysu po prostu nie istnieje. Zwłaszcza, kiedy myślę o okresie po zakończeniu kariery sportowej, widzę tylko białe plamy, a to, co pamiętam, to w większości rezultat późniejszych rekonstrukcji. Na początku nie potrafiłem sobie przypomnieć, co porabiałem poprzedniego wieczora. Ale z czasem pamięć wracała i - uwierzcie mi - nie było to wcale miłe, bo czasami lepiej po prostu nie pamiętać. Ale później z mojej pamięci zaczęły znikać całe weekendy, tygodnie, a nawet miesiące, zatopione w ciemnym oceanie alkoholu – pisał w „Najlepszym”.
Alkohol rozwalał jego kolejne biznesy i małżeństwa. Wpadał w depresję i szukał ratunku w kieliszku. Pogrążał się. Za namową najbliższych zamykał się w ośrodku dla uzależnionych i niekiedy wychodził z niego w jeszcze gorszym stanie, bo nawet tam, pod okiem terapeutów, popijał wino. Mając 28 lat, zamiast jak inni piłkarze osiągnąć swój szczyt, został wyrzucony z Manchesteru United za notoryczne pijaństwo i zaczął się rozdrabniać. Nowy klub, kilka meczów, pożegnanie. Nowy klub, kilka meczów, pożegnanie. Best wciąż przyciągał kibiców. Ale już z innych pobudek: chcieli zobaczyć na własne oczy jak się rozpada. Upadki są często dużo bardziej spektakularne niż wdrapywanie się na szczyt. W BBC dobrze znali potrzeby tłumu. Widzowie nie chcieli oglądać odbudowującego się Besta, dlatego gdy w 1990 roku, został zaproszony do programu Terry’ego Wogana, postarano się dla niego o prywatną garderobę z solidnie wyposażonym barkiem. Best nie zawiódł. Uległ i przed kamerami pojawił się już kompletnie pijany.
Dwanaście lat później podzielił Brytyjczyków. Od dwóch lat miał stwierdzoną marskość wątroby i jedynym ratunkiem była transplantacja. Dyskutowano, czy alkoholik i degenerat zasługuje na drugą wątrobę, czy nie lepiej dać ją następnemu z kolejki. Porządniejszemu. W 2002 roku pomyślnie przeprowadzono operację. Dr Williams ostrzegał: „Nawet jeden mały drink może cię zabić”. Best zawiódł. Uległ i znów zaczął pojawiać się pijany. W trzy lata wykończył drugą wątrobę i zmarł. Wszyscy zawiedli.
Pięć dni przed śmiercią na okładce nieistniejącego już tabloidu „News of the World" pojawiła się jego wyniszczona twarz z wielkim napisem: „Don’t die like me!". A jednak wciąż umieramy jak on. Tak, jak on nie wyciągnął wniosków ze śmierci swojej matki, która pierwszego drinka wypiła mając 44 lata, a już dziesięć lat później nie żyła, tak my niewiele nauczyliśmy się na jego przykładzie. Ann Best była skrytą, skromną kobietą. O sławę nigdy nie zabiegała, grała w hokeja, ale dla ludzi nie była hokeistką, a matką Georga. Przeszła na nią sława syna. Dziennikarze wciąż o niego pytali, kibice dziękowali, że go urodziła. „Picie stało się jej metodą ucieczki i radzenia sobie z problemami” – mówi jej córka Barbara. Łatwiej patrzyło jej się na zataczającego syna, gdy zataczała się razem z nim.
Piłka wciąż pływa w alkoholu. Badania przeprowadzone przez FIFPro (Stowarzyszenia Zawodowych Piłkarzy) wykazały, że aż 19 proc. aktywnych piłkarzy zaznaczyło w ankietach wysoki poziom spożycia alkoholu. Procent pijących wzrasta po zakończeniu kariery do 32 proc. Dla porównania – do palenia papierosów przyznaje się 7 proc. aktywnych piłkarzy. FIFPro zbadało też powiązanie depresji z alkoholem. Aż 15 proc. piłkarzy zmaga się z problemami psychicznymi takimi jak stres, niepokój i depresja. I dla 9 proc. z nich rozwiązaniem jest alkohol. – Wbrew powszechnemu przekonaniu, życie zawodowego piłkarza ma pewne ciemne strony. Badania wykazały, że piłkarze przechodząc na emeryturę są bardziej narażeni na problemy ze zdrowiem psychicznym niż inne grupy zawodowe. Wśród piłkarzy zakończenie kariery i rozpoczęcie nowego życia jest momentem krytycznym – komentuje wyniki badań dr Vincent Gouttebarge, kierownik medyczny FIFPro.
- Używanie środków psychoaktywnych takich jak alkohol czy narkotyki od wielu lat uważane jest za jeden ze sposobów redukowania napięcia. Jest to oczywiście sposób niekonstruktywny. Zauważamy jednak, że potrzeba redukowania napięcia przede wszystkim wśród zawodowych piłkarzy jest bardzo duża. Zawodnicy na wysokim poziomie mierzą się z wielkimi oczekiwaniami, emocjami i rozpoznawalnością. Duże zarobki dodatkowo potęgują oczekiwania kibiców, władz, trenerów i samych zawodników. To bardzo często prowadzi do zwiększonego napięcia, z którym niełatwo jest sobie poradzić – wyjaśnia Daria Abramowicz, psycholog sportu. - Skorzystanie z takiej substancji psychoaktywnej wydaje się zawodnikowi łatwe, tym bardziej, że sprzyja temu środowisko. Co bardzo ważne, zastosowanie takiej substancji daje krótkotrwały, ale bardzo szybki efekt. I jest to swego rodzaju pułapka. W psychologii sportowej, w kontekście uzależnień mówi się o tym coraz częściej. Alkohol pozwala się szybko rozluźnić, przez co sportowiec czuje wręcz ulgę, ucieka od trudnych myśli czy decyzji i wchodzi w inny świat. Powtarzam: jest to sposób bardzo niekonstruktywny, który może prowadzić do tzw. ryzykownego używania alkoholu, a w konsekwencji może prowadzić do alkoholizmu – dodaje.
- Bardzo częstym stresorem są poważne kontuzje, podczas których piłkarz wypada na ponad miesiąc. Zawodnicy, którzy odnieśli wielomiesięczną kontuzję od dwóch do czterech razy częściej zgłaszają się do nas z problemami psychicznymi – dodają doktorzy Vincent Gouttebarge i Gino M.M.J. Kerkhoffs w komunikacie FIFPro. – Piłkarze są w grupie ryzyka: sporo czasu spędzają sami, może doskwierać im nuda, są narażeni na stres, tęsknotę za bliskimi – wymieniają. – Kiedy piłkarze widzą okienko w swoim terminarzu, w kilka nocy potrafią wypić tyle, co inni ludzie w miesiąc – dodaje trener Harry Redknapp. A Fabio Capello będąc selekcjonerem Anglików mówił nawet o istnieniu pewnej „angielskiej kultury”, nawiązując oczywiście do wielu znanych piłkarzy z problemami alkoholowymi pochodzącymi z Wysp.
FIFPro poucza na swojej stronie piłkarzy przed sięganiem po alkohol, ale robi to w sposób bardzo podstawowy. Wręcz naiwny: „Alkohol wpływa na twój mózg obniżając umiejętności i zmieniając twoje zachowanie. Może negatywnie wpływać na twoją wydolność nawet wiele godzin po spożyciu. Nadmierne picie ma wpływ na zdrowie, samopoczucie i reputację. Istnieje wiele mitów, choćby taki, że można przyspieszyć usuwanie alkoholu z organizmu np. biorąc prysznic lub pijąc kawę. To nieprawda”. Niezależnie od epoki po murawach biegało wielu pijaków: od Giuseppe Meazzy, przez Ferenca Puskasa i Garrinchę, po Brytyjczyków Paula Mersona, Tony’ego Adamsa, Paula Gascoigne’a i Polaka Dawida Janczyka.
Sam Wallace, dziennikarz „The Telegraph” pisze, że picie alkoholu przez piłkarzy przestaje dziwić, jeśli zwrócimy uwagę, że cały futbol jest nim przesiąknięty. - Piwo i piłka nożna idą ze sobą w parze – stwierdził nawet kilka lat temu w reklamie „Carlsberg”. - Bo czy jest coś lepszego niż oglądanie ulubionej drużyny z najlepszymi kumplami podczas delektowania się zimnym kuflem piwa? – pytał kibiców. W sezonie 2013/2014 aż 17 z 20 klubów Premier League miało podpisaną umowę sponsorską lub partnerską z marką alkoholową. Jeden z klubów nazwał swoją oficjalną maskotkę marką piwa. Dalej: na Ligę Mistrzów zaprasza Heineken, na mistrzostwa świata Budweiser, Carlsberg jest głównym sponsorem reprezentacji Anglii. Kilkanaście lat temu głównym sponsorem reprezentacji Polski było Tyskie. Naukowcy z uniwersytetu w Newcastle zbadali, że podczas jednej kolejki Premier League przeciętny widz (wybierający najciekawsze mecze danego dnia), napotyka na 32 werbalne wzmianki o firmach alkoholowych. „Carlsberg” chwalił się za to, że podczas mundialu w 2010, kibice wychylili dodatkowe 21 milionów kufli. Tej pary – piłki i alkoholu – nie rozdzieliło nawet brazylijskie prawo, które zabrania sprzedaży alkoholu na stadionach. FIFA przed mistrzostwami świata w 2014 skutecznie naciskała na zmianę tego prawa, by Budweiser mógł lać się strumieniami. Kolejna walkę stoczy o Katar.
Media alarmują: w Polsce systematycznie wzrasta spożycie alkoholu. Rocznie statystyczny Polak wypija 11 litrów czystego spirytusu. W 2005 wypijał 9,5 litra. W kojarzonych z pijaństwem czasach PRL wypijał 5 litrów. Sprzyjają nam wódki smakowe w małych butelkach. Małpka kolorowej rywalizuje o miejsce przy śniadaniu z małą czarną. – W latach 70. statystyczny Polak wypijał około pięciu litrów czystego alkoholu rocznie. Z kolejną dekadą ta liczba rosła. W połowie lat 90. w grupie osób starszych niż 15 lat wypijano już osiem litrów czystego alkoholu na głowę, w roku 2005 roku - 9,5 litra, w 2010 roku - 10,5 litra i ponad 11 w 2017 roku – podaje Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w rozmowie z TVN24. - Patrząc na naszą zdolność nabywczą, ceny alkoholu relatywnie spadły dwa, dwa i pół raza w stosunku do okresu sprzed 10-12 lat – dodaje.
- Alkohol w każdej postaci jest również bardzo łatwo dostępny. Można go kupić nie tylko w sklepach monopolowych, ale również w sklepach spożywczych, na stacjach benzynowych czy w kioskach. - Jeżeli weźmiemy taki jeden blok, taki dziesięciopiętrowy, tak na dobrą sprawę w Polsce jeden punkt sprzedaży alkoholu przypada na taki jeden blok - wskazuje doktor hab. Bohdan Woronowicz, psychiatra i specjalista terapii uzależnień cytowany przez TVN24. Podaje przykład: łatwiej dziś kupić alkohol niż chleb. Czternaście lat po apelu, by nie umierać jak on.