Niepanujący nad sobą trener Sampaoli i ciężar Argentyny - Messi. Godlewski dla Football Live o słabościach faworyta #26

Messi jest niczym legendarny polski oszczepnik, Janusz Sidło, który rekordy bił na zawołanie, zwyciężał w plebiscytach na najlepszego sportowca, ale nigdy nie wygrał najważniejszych zawodów - tak Adam Godlewski, publicysta dziennika "Sport" komentuje dla  Football Live słabość Argentyny.

Największym problemem reprezentacji Argentyny, którą wczoraj Chorwaci nie tylko znokautowali, ale wręcz upokorzyli akcją na 3:0, jest niepanujący nad sobą trener Jorge Sampaoli. Nie potrafi bowiem zarządzać gwiazdorską obsadą w swojej kadrze. Już po przedmundialowych podejrzeniach o molestowanie kucharki reprezentacji stał się balastem dla ekipy Albicelestes. Natomiast w Rosji nie poradził sobie z presją – dodatkowo podwyższaną przez Diego Maradonę – ba, nie umiał nawet zapanować nad emocjami na ławce. Nie dziwne więc, że nie był w stanie w czymkolwiek wczoraj pomóc zespołowi, a Vatreni po przerwie przejechali się po Leo Messim i spółce niczym walec. Tyle że 31-letni kapitan, piłkarz niewątpliwie genialny – tyle że dający niezapomniane spektakle przede wszystkim w futbolu klubowym – również w Rosji stanowi wielki ciężar dla kolegów z drużyny.   

Messi wyprzedził epokę, więc z pewnością jeszcze za pół wieku kibice futbolu będą wyrażać się o niepowtarzalnym Argentyńczyku z czcią. Tyle że Leo jest niczym legendarny… polski oszczepnik, Janusz Sidło, który rekordy świata bił na zawołanie, zwyciężał w plebiscytach na najlepszego naszego sportowca, i przez dwie dekady był w stanie osiągać wyniki na miarę czołowej dziesiątki na świecie, ale nigdy nie wygrał igrzysk olimpijskich. Messi co prawda wygrał turniej IO, w Pekinie w 2008 roku, ale akurat w futbolu to turniej drugiej kategorii. A oprócz tego Leo dał Argentynie jeszcze tylko tytuł w mistrzostwach świata do lat 20. W pierwszej reprezentacji jest natomiast – i zapewne pozostanie – niespełniony. Trzykrotnie przegrał przecież finały Copa America, a przed czterema laty także wielki finał mundialu w Brazylii.

As atutowy Barcelony uparcie gonił legendę Diego Maradony w kadrze Albiceleste, ale na ważne turnieje zwykle przyjeżdżał zmęczony po wyczerpujących sezonach ligowych. A nawet wręcz przygaszony, czasami nawet mocno. Czyli w formie porównywalnej do tej, jaką teraz demonstruje w Rosji, gdzie w meczu z Islandią zmarnował rzut karny, zaś przeciw Chorwatom – był nijaki i zupełnie bezproduktywny. O ile jeszcze do przerwy – gdy nie znajdował się w centrum wydarzeń, tylko dreptał w pierwszej linii – Argentyńczycy wypracowywali sytuacje, i nie tylko mogli, ale wręcz mieli obowiązek objąć prowadzenie. Bo Messi nie przeszkadzał. Kiedy jednak po przerwie próbował brać się za rozgrywanie – nadal drepcząc – zaczął zwalniać grę całego zespołu, częściej poruszając się w poprzek boiska niż w kierunku bramki przeciwników. I to Leo był głównym architektem niemocy Argentyńczyków na boisku…

   Przed dwoma laty, po przegranym w serii rzutów karnych w finale Copa America Centenario, w której nie wykorzystał jedenastki, Messi publicznie ogłosił zakończenie występów w reprezentacji. Dla niego, jego legendy, ale też dla liczonych w dziesiątkach milionów wyznawców Lionela byłoby lepiej, gdyby nie dał się nakłonić do zmiany tej decyzji… – uważa Godlewski, publicysta dziennika „Sport”.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.