Lech już w Wiedniu chce zapewnić sobie awans ?
Wizyta na obiektach Austrii Wiedeń - klubu wskazywanego przez szefów Lecha Poznań za organizacyjny wzór do naśladowania - pozwala uzmysłowić sobie, że Lech jest do niej bardzo podobny. Stadion Austrii jest wręcz mniejszy, wnętrza i budynki klubowe - co najmniej porównywalne. Nawet jedna z trybun wiedeńskiego obiektu jest remontowana jak na Bułgarskiej, a tutejszy stadion też okalają ogródki działkowe.
Ale w niektórych kwestiach Lech przerasta swojego rywala. Przed tym sezonem Austrii nie udało się zgromadzić budżetu w zakładanej wysokości 12-15 mln euro. Wynosi on dziś 8,5 mln euro, czyli... mniej o ok. 1,5 mln euro niż budżet Lecha!
Różnica jest jeszcze jedna. W budynku klubowym wiedeńczyków wiszą plakaty z niedawnych meczów pucharowych. Rywale: Athletic Bilbao, Real Saragossa, Club Brugge. To jednak historia sprzed lat i Austriacy zdają się nią żyć. W przeciwieństwie do Lecha, teraźniejszość klubu z Wiednia nie jest zbyt różowa. Dla opuszczonej przez bogatego sponsora Franka Stronacha Austrii awans do fazy grupowej Pucharu UEFA to szansa na poważne zyski, z których może sfinansować zimowe wzmocnienia. Wiedeńczycy szacują, że mogą w fazie grupowej zarobić nawet ponad pół miliona euro.
- W naszym wypadku to niemożliwe, choćby dlatego, że polski rynek transmisji telewizyjnych wygląda zupełnie inaczej - mówi Marek Pogorzelczyk, dyrektor sportowy Lecha. - My liczymy na prestiż sportowy i wypromowanie naszych graczy. To będzie główny zysk z fazy grupowej. O Lechu ma być głośno, to ułatwi nam potem wiele spraw - dodaje i nie ukrywa, że klub zmotywował swoich graczy obietnicą premii za awans do fazy grupowej. - Jeśli piłkarze zapracują, przejdą do historii, zapłacimy bez wahania - mówi. Nieoficjalnie wiadomo, że mogą to być premie rzędu kilkuset tysięcy złotych do podziału na zespół.
Piłkarze Lecha chcą po nie sięgnąć z uśmiechem na ustach. Na wczorajszym treningu byli w świetnych humorach i nie wyglądali na kogoś, kto obawiałby się Austrii. - Pojawiła się tu, w Wiedniu, rzadko spotykana szansa, by pokazać, iż jesteśmy w dobrej dyspozycji. Cały zespół i każdy z nas z osobna - mówił bardzo zadowolony Tomasz Bandrowski. Dziś będzie obchodził urodziny, więc gdyby okrasił je golem...
Lechici wczoraj ćwiczyli strzały, wymianę podań, a nawet... grę przypominającą rugby! W niej liderem - tak jak w meczach - był Rafał Murawski. Piłki firmy Nike dostarczone przez gospodarzy (nimi będzie rozgrywany mecz), tak jak inne słuchały wczoraj Roberta Lewandowskiego. Podczas treningu strzeleckiego posłał trzy kolejne strzały z woleja nie do obrony i schodził do szatni uśmiechnięty. Cieszył się też nieobecny ostatnio Bartosz Bosacki. - Skoro tu jestem, to znaczy, że wszystko jest OK - mówił.
Co innego Austria. Po meczach Lecha z Grasshopperem i Wisłą Kraków w każdej wypowiedzi wiedeńczyków widać respekt. - Lech miał w tych meczach sporo szczęścia, bo szybko strzelał bramki. Muszę jednak też przyznać uczciwie, że w trakcie tych pojedynków ani razu wygrana Lecha nie była zagrożona - przyznał trener Karl Daxbacher.
Jacek Bąk, stoper Austrii i niegdyś gracz Lecha, grał już przeciwko niemu w Pucharze Intertoto w barwach RC Lens. - Wtedy, cztery lata temu, Lech był bez porównania słabszy - przyznaje. Pytany o to, jak zatrzymać Roberta Lewandowskiego, ostatnio głównego strzelca "Kolejorza", mówi: - Trzeba odciąć od piłki Stilicia i Murawskiego.
- Niech sobie odcinają! - odcina się trener Smuda, ale widać, że jest zdenerwowany. A już zwłaszcza stwierdzeniami, że Lech jest faworytem. - Nie jest! - krzyczy. - A wynik pierwszego meczu jest w pucharowej rywalizacji kluczowy. Najważniejsze będzie tempo meczu. Jeśli utrzymamy takie, jakie było w Krakowie, bramki dla nas muszą paść - dodaje.
Austriakom marzy się wygrana 2:0. Bąk: - Chodzi o to, byśmy nie stracili tu z Lechem gola.
Kilkuset kibiców Lecha Poznań, którzy wybierają się dziś do Wiednia, nie powinno mieć większych kłopotów z przekrzyczeniem fanów Austrii Wiedeń. To ludzie spokojni, niespecjalnie krzykliwi, pozostający tu, w Wiedniu w cieniu znacznie liczniejszych i lepiej zorganizowanych kibiców wiedeńskiego Rapidu. To chyba najbardziej drastyczna różnica między Lechem a Austrią. - Tutaj nie ma prawie w ogóle dopingu - przyznają mieszkający w Wiedniu Polacy.
Gdyby było to możliwe, do Wiednia zjechałyby i 4 tys. fanów "Kolejorza". Austria nie zdecydowała się jednak grać meczu na wielkim stadionie Prater, gdyż nie kalkuluje jej się to finansowo. Prater opłaca się wynająć, gdy zasiądzie na nim minimum 20 tys. widzów. Tylu kibiców Austrii na mecz z Lechem nie przyszłoby na pewno - co do tego nie ma wątpliwości.
Austria przyznała poznaniakom jednak tylko 550 biletów. Ostatecznie przyjedzie ich nieco więcej. Zdobywali wejściówki na różne sposoby. - Już mi więcej nie chcą dać - mówi na przykład Jacek Bąk po wyjściu z budynku klubowego. Próbował kupić nieco biletów. - Od razu mi powiedzieli, że pewnie chcę je kupić dla kibiców Lecha. I spytali, czy w końcu jestem za Austrią czy Lechem. No i wygonili.