Premier League. W Manchesterze doping, jakiego dawno nie było, ale z ograniczonym zaufaniem

W opublikowanym niedawno raporcie na temat głośności dopingu w Premier League najlepszy okazał się Manchester United, a tuż za nim uplasowało się Stoke City. We wtorkowy wieczór obie ekipy zmierzyły się na Old Trafford. Na własne uszy postanowiłem sprawdzić, czy na stadionie ?Czerwonych Diabłów? rzeczywiście skończyły się czasy, gdy tysiące Azjatów psuło atmosferę na stadionie, a przy okazji jak Louis van Gaal zmienia klub po katastrofie z zeszłego sezonu.

Zacznę jednak od aspektu czysto kibicowskiego, który przed wyjazdem zaciekawił mnie najbardziej. Fani Stoke City od lat słynęli z dopingu, który był najgłośniejszy w całej lidze, a o bilety wyjazdowe na mecze ze Stoke walczyły ze sobą tysiące kibiców innych zespołów. W oddalonym od Manchesteru o blisko 50 km na południe Stoke tworzenie jednego z najbardziej charakterystycznych w tej chwili dla ligi angielskiej obrazka rozpoczęło się jeszcze za kadencji Tony'ego Pullisa. Tamtejsi piłkarze łokciami posługiwali się równie sprawnie, jak nogami, a tumult na stadionie sprawiał, że rywale zawsze mieli gigantyczne problemy i bez względu na pozycję w tabeli drużyny "Garncarzy" wyjazd na Britannia Stadium zawsze był uznawany za jeden z najtrudniejszych. A że obrazek ten często był ubogacany o lejący deszcz i tragiczną wręcz murawę, Anglicy zaczęli głośno przekonywać, że dopiero mecz ze Stoke w chłodny deszczowy wtorkowy wieczór zweryfikowałby, jak wielkim piłkarzem jest Leo Messi.

Cicho jak w bibliotece? Tylko przez moment

Fani Stoke formę z meczów na własnym stadionie przenieśli też na wyjazdy. Ich kibice odwiedzający stadiony rywali niejednokrotnie potrafią przekrzyczeć kibiców gospodarzy. Nic więc dziwnego, że wspomniany wcześniej ranking mocno uderzył w ich ambicje, zwłaszcza że Old Trafford uznawano w ostatnich latach za stadion zdominowany przez kibiców z Azji, a nie długoletnich fanów robiących największy hałas. Ten stereotyp mocno jednak drażnił fanów MU i ci postanowili coś z tym zrobić. Efekty są widoczne (słyszalne) gołym okiem (uchem), a żeby zrozumieć, jak to się stało, cofnijmy się o jakiś rok.

Oficjalna organizacja kibiców zaczęła zacieśniać współpracę z klubem na początku minionego sezonu, gdy podopieczni jeszcze wówczas Davida Moyesa grali z meczu na mecz słabiej, a fani na trybunach zaczynali być coraz głośniejsi. Na niektórych meczach wybranym kibicom zaczęto sprzedawać specjalne wejściówki na sekcję śpiewającą. Tam kibicom wolno było więcej, nie było zakazu stania przez cały mecz, wnoszenia flag - z czasem klub sam zaczął zapewniać maszty, na których były zawieszane - a wspomniana organizacja walczyła, by tę sekcję wprowadzić na stałe. Ostatecznie klub wydał na to zgodę, dzięki czemu sekcja działa od początku obecnego sezonu i wraz z najgłośniejszymi dotąd fanami na przeciwległej Stretford End sprawia, że na Old Trafford do atmosfery z lat 90. co prawda wciąż daleko, ale jest on w tej chwili zdecydowanie najgłośniejszym stadionem w lidze.

Zgodnie z oczekiwaniami przyjazd fanów Stoke spowodował mobilizację i mimo że był wtorkowy, bardzo chłodny wieczór, Old Trafford - tradycyjnie zresztą - wypełniło się do ostatniego miejsca, notabene na mecz z zespołem ze środka tabeli. Kibice MU długo rozgrzewali się w okolicznych pubach, a gdy już rozpoczął się mecz, nie omieszkali przypomnieć kibicom lokalnego rywala, Manchesteru City, że ci nie są w stanie wypełnić dużo mniejszego stadionu na kluczowy mecz w Lidze Mistrzów z Bayernem Monachium. Później na trybunach dało się słyszeć już głównie wymianę złośliwości, którą chyba jednak wygrali kibice gości, którzy w odpowiedzi na ciszę po bramce wyrównującej dla Stoke (mecz skończył się wygraną MU 2:1) śpiewali, że na Old Trafford jest cicho jak w bibliotece. W drugiej połowie znów zrobiło się głośno po bramce Maty i heroicznych interwencjach De Gei i Younga, dzięki którym trzy punkty zostały na Old Trafford. Czwarte zwycięstwo z rzędu (wyrównany rekord Davida Moyesa) zostało przyjęte na Old Trafford potężną owacją. Gra piłkarzy w końcu - powoli, ale jednak - zaczyna doganiać poziomem nowy, lepszy doping na stadionie.

Ograniczone zaufanie dla van Gaala

Być może lepsza gra sprawi, że na stadionie atmosfera jeszcze bardziej się poprawi. Przed startem sezonu na forach fanowskich trwała dyskusja, czy van Gaal powinien mieć na stadionie banner podobny do tego, który wyprodukowano dla Davida Moyesa z napisem "The Chosen One". Fani MU szybko jednak pożałowali obwołania Szkota "Wybrańcem" i tak entuzjastycznego przywitania go. Po nieco ponad pół roku coraz większe rzesze kibiców domagały się jego zwolnienia, aż w końcu stery tymczasowo przejął Ryan Giggs.

Teraz zadania naprawy zespołu podjął się Louis van Gaal, kapitalne wyniki w meczach przedsezonowych sprawiły, że co większym optymistom zaświtała nawet w głowie myśl, że miniony sezon faktycznie był tylko okresem przejściowym, a teraz zespół wróci do wygrywania. Początek Premier League szybko jednak zweryfikował te marzenia. Manchester często gubił punkty i choć teraz zaczyna grać znacznie lepiej, to na koniec sezonu najprawdopodobniej będzie bił się o to, by nie musieć martwić się do ostatniej kolejki o miejsce w Lidze Mistrzów, a nie, jak wcześniej sądzono, być może nawet o mistrzostwo.

Oficjalne stowarzyszenie kibiców natychmiast ucięło dyskusję, pisząc na swoim Twitterze, że o bannerze dla van Gaala nie ma mowy. Kiedy rok temu oglądałem z trybun Old Trafford pierwszy ligowy mecz Davida Moyesa na własnym stadionie przeciwko Chelsea, najczęściej pojawiała się przyśpiewka wychwalająca właśnie Moyesa (co ciekawe, brzmiała tak samo jak ta, która parę miesięcy wcześniej wychwalała Fergusona, podmieniono tylko nazwiska szkoleniowców). We wtorek, mimo że gra Manchesteru wygląda coraz lepiej, nikt nie zaintonował niczego o van Gaalu nawet na moment.

Sytuacja może się jednak zmienić, jeśli będzie zmierzała w kierunku wyznaczonym w ostatnich czterech meczach. Louis van Gaal co prawda miał ułatwione zadanie, bo mógł wydać ponad 100 mln funtów na wzmocnienia, ale zrobił to, jak się okazuje, całkiem mądrze. Ma teraz zespół pełen atutów, który może zaszkodzić rywalowi na wiele sposobów. Ze Stoke w ostatnich sekundach mecz wybronił David De Gea, z Hull ostatnią bramkę zdobył Robin van Persie, który wciąż szuka odpowiedniej formy, a z Arsenalem MU pokazało, że konsekwencją taktyczną i zabójczymi kontrami "Czerwone Diabły" wciąż potrafią pokonywać "Kanonierów" z niespotykaną regularnością. Jak będzie w kolejnych spotkaniach? Asów w rękawie van Gaal wciąż chowa dużo. Jeśli forma van Persiego wciąż będzie poniżej oczekiwań, do pełni zdrowia wraca Radamel Falcao. Wsparcie dla Davida De Gei w postaci zdrowych obrońców również powinno na dniach wyjść z klubowego szpitala, a z urazami zmagają się też przecież Wayne Rooney i Angel Di Maria, kluczowi we wcześniejszych meczach. Także - jak twierdzi sam van Gaal - najważniejszy dla całej taktyki Daley Blind powinien wrócić do gry przed świętami.

Manchester United wygrał więc cztery mecze z rzędu i choć stylem gry nie porywał, to dzięki punktom ma coraz spokojniejszą pozycję w czołowej czwórce tabeli pozwalającej myśleć o Lidze Mistrzów. Jeśli dodać do tego wspomniane atuty, których van Gaal wciąż z tych czy innych (choć głównie zdrowotnych) względów wciąż nie może wykorzystać, to fani na Old Trafford mogą być o przyszłość dużo bardziej spokojni niż jeszcze pół roku temu.

Więcej o: