Rafał Stec: Borussia awansuje w Lidze Mistrzów po własnym trupie?

Awans dortmundczyków do 1/8 finału Ligi Mistrzów wydawałby się niemal formalnością, gdyby nie pokiereszowana drużyna, która składa się głównie z piłkarzy martwych, rannych oraz mozolnie wracających do gry po długotrwałym leczeniu.

Borussia w pełnym zdrowiu musiałaby być bezdyskusyjnym faworytem. Oto finalista poprzedniej edycji rozgrywek wyrusza do Marsylii - już pogodzonej z losem, opuszczonej przez wylanego w sobotę trenera, leżącej na dnie grupowej tabeli, bez punktów i szans, by wskoczyć przynajmniej na trzecie miejsce i wiosną pocieszać się w Lidze Europejskiej. Skromniejszy bilans miała do dziś tylko Viktoria Pilzno. Skromniejszy, bo przegrywała jeszcze dotkliwiej.

Ale Borussia ledwie żyje. Najpierw obumarła cała defensywa - nie ma środkowych obrońców Hummelsa i Suboticia, nie ma lewego Schmelzera, prawy Piszczek powoli oswaja się z murawą po półrocznej przerwie spowodowanej operacją biodra. A w trakcie sobotniego hitu Bundesligi z Bayerem Leverkusen kibice z przerażeniem patrzyli, jak padają pomocnicy Sahin i Bender - obaj wylądowali w szpitalu, obaj dołączyli do kurującego się całą jesień Gündogana. Cień szansy na grę zachował tylko ten pierwszy.

- Doświadczaliśmy już sytuacji tysiąc razy gorszych - uspokaja dyrektor generalny Hans-Joachim Watzke, który odbudowywał klub z ruiny finansowej. Odkąd jednak Borussia wróciła do europejskiej czołówki, aż tak poraniona nie była nigdy. Od wielkich firm różni ją kadrowe ubóstwo, więc trener Jürgen Klopp sprawdza na treningach, czy wyzwaniu podoła Koray Günter, stoper ledwie 19-letni, z ledwie jednym, kilkuminutowym epizodem w dorosłym futbolu - ściągnięty w trybie alarmowym weteran Manuel Friedrich, zresztą odstający od standardów dortmundzkich, nie jest zgłoszony do Champions League. Rozpadła się cała konstrukcja osłaniająca pole karne Borussii, ostał się tylko atak złożony z Błaszczykowskiego, Mchitarjana, Reusa oraz Lewandowskiego, choć także dwaj ostatni skarżyli się na drobne urazy.

Polaka pobolewała stopa, ale to chyba przede wszystkim dzięki jego końskiemu zdrowiu wycieńczona drużyna jest w stanie jeszcze chodzić. Wolny od kontuzji, nie odpoczywa prawie nigdy, jakby podtrzymywany przez świadomość, że innym napastnikiem - choćby półwartościowym - klub nie dysponuje. Nie dysponuje zwłaszcza napastnikiem o tak szerokich kompetencjach. Lewandowski ostro przykłada się do defensywy, stylem gry teoretycznie wystawia się na szczególne niebezpieczeństwo. W sobotę jak zwykle wdał się w zajadłą szarpaninę z rywalami, aż Emir Spahic brutalnie zaatakował go dwiema uniesionymi nogami i wyleciał z czerwoną kartką.

Im bardziej Borussia cierpi - Bayerowi Leverkusen uległa 0:1, traci do tego wicelidera Bundesligi już sześć punktów - tym bardziej nasz napastnik tyra, zamiast czerpać z gry czystą frajdę. Nic dziwnego, że coraz częściej brakuje mu w polu karnym precyzji i chłodnej głowy. Teraz wystąpi w 58. meczu w tym roku (wliczając obowiązki reprezentacyjne). Więcej nie musiał znosić żaden z największych goleadorów w Europie - tyle samo ma w nogach Edinson Cavani, uchodzący za niezniszczalnego Cristiano Ronaldo zagrał 57 razy, Zlatan Ibrahimovic - 56, Robin van Persie - 51, Leo Messi - 49, Radamel Falcao - 48, Wayne Rooney - 47, Sergio Agüero - 46, Luis Suárez - 45. A Polaka wyróżnia jeszcze to, że i w klubie, i w reprezentacji z braku zmiennika właściwie zawsze wytrzymuje do ostatniego gwizdka. Nieźle jak na piłkarza, którego kibice obu drużyn podejrzewali o nielojalność - dla Polski miało mu się "nie chcieć", z Dortmundu ucieknie po sezonie do Bayernu.

Lewandowski przetrwał, słabsi nie. Nie wiadomo tylko, czy stali się ofiarami wyłącznie wąskiej kadry, czy również ekstremalnej wizji futbolu swego trenera, który żąda, by biegali jak opętani, i lubi, gdy po meczu nie są w stanie się ruszyć. Ze statystyk wynika, że w wieczory Ligi Mistrzów zdarza im się pokonać na boisku taki dystans, jakby mieli w drużynie jednego człowieka więcej niż przeciwnik.

W Marsylii wystarczy dortmundczykom do awansu wynik nie gorszy niż uzyskany przez Napoli (podejmuje Arsenal), niewykluczone, że okaże się nim remis lub wręcz porażka. Zanim Liga Mistrzów zaśnie na zimę, i tak pozostaje im chyba mierzyć w cel minimum - wszystko jedno jak, byle dowlec się do 1/8 finału. Choćby po własnym trupie, przecież to bezlitosny Klopp lubi najbardziej.

Podyskutuj z autorem na blogu ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.