Liga Mistrzów. Wołowski: Zwycięskie kuriozum z Katalonii

Luis Enrique zrewolucjonizował grę Barcelony znienacka, w sposób szokujący nawet dla swoich piłkarzy. Gdyby przegrał z PSG, odsądzono by go od czci i wiary. Ale wygrał, ocalając pierwsze miejsce w grupie - pisze na blogu "W polu karnym" Dariusz Wołowski, dziennikarz "Wyborczej" i Sport.pl.

Kiedy po przegranym Gran Derbi z Realem Madryt Jeremy Mathieu poskarżył się dziennikarzom, że był zupełnie zaskoczony grą na lewej obronie, Luis Enrique wybuchnął złością. - U mnie piłkarz ma być gotowy zawsze i na wszystko - powiedział. Nie chodziło o gracza byle jakiego, 31-letni Francuz został sprowadzony na Camp Nou na specjalną prośbę nowego trenera. Barcelona wydała na niego 20 milionów euro - kwotę astronomiczną jak na obrońcę w jego wieku. Komentatorzy wyśmiewali za ten ruch dyrektora sportowego Andoniego Zubizarretę, ale sprawcą kontrowersyjnego transferu był właśnie Luis Enrique.

W środowym meczu z PSG w Lidze Mistrzów Mathieu był zaskoczony jeszcze bardziej. A z nim wszyscy inni gracze Barcelony. I nie tylko oni. Kiedy drużyna wyszła na Camp Nou, dziennikarze "Marki" relacjonujący mecz na żywo przekonywali, że skrzydłowy Pedro zajmie miejsce ukaranego za kartki Daniego Alvesa na prawej obronie. Szybko okazało się to nonsensem, Pedro dołączył do Messiego, Neymara i Suareza. Defensywa Barcy została okrojona do trzech graczy Pique, Bartry i Mathieu. Ten ostatni miał zneutralizować Lucasa Mourę. Nie udało się to już w 15. minucie, gdy Francuz nie zablokował centry Brazylijczyka i PSG prowadziło po golu Ibrahimovicia.

Na Camp Nou zapachniało kompromitacją. Trener ustawił zespół tak, że jego piłkarze byli kompletnie zagubieni. Andres Iniesta tłumaczył, że w tygodniu drużyna ćwiczyła taką taktykę, ale szkoleniowiec trzymał w tajemnicy do ostatniej chwili, kto ma ją wykonać przeciw mistrzom Francji. Najlogiczniej byłoby wstawić za Alvesa Andriano, to lewy obrońca, ale z prawej strony grywał często. Enrique miał jednak swój oryginalny plan - zaskakujący dla wszystkich. Aby pomóc mniej licznej defensywie, w drugiej linii znalazło się miejsce dla dwóch defensywnych pomocników (Busquets, Mascherano).

Mówili o tym znawcy Serie A. Kiedy Luis Enrique prowadził Romę, postępował właśnie w ten sposób. Grając mecze lekkie, łatwe i przyjemne, drużyna z Rzymu była ustawiana tradycyjnie, a gdy przychodziło do starć kluczowych, najważniejszych w sezonie, z wielkimi rywalami, Hiszpan mieszał w składzie tak, że nikt Romy nie mógł poznać. Zwykle szkodziło to bardziej rzymianom niż ich przeciwnikom.

Roma to jednak inny temat od Barcelony. Aby zrozumieć, czym jest dla Barcy jej styl, zdefiniowany ćwierć wieku temu przez Johanna Cruyffa, trzeba by się zagłębić w historię klubu. Jest z grubsza tym, czym niepodległość Katalonii, nosi się go na sztandarach, a nie zmienia w zależności od przeciwnika i potrzeb.

Ten styl nazwany popularnie tiki-taką do doskonałości doprowadził Pep Guardiola. Ale już on zauważył, że po latach triumfów staje się on niewydolny i przewidywalny dla rywali. Guardiola próbował ustawiać drużynę z trójką obrońców, ale gra Barcy była taka sama jak wcześniej: zawsze płynna, oparta na posiadaniu piłki.

Dekadencja zespołu trwała od 2012 roku. Zmiany były konieczne, ale trzeba ich było dokonać zgodnie z doktryną. Starania następców Guardioli były nieudane. Tito Vilanova zachorował, Tata Martino sobie nie poradził, dziś jako selekcjoner Argentyny przyznaje, że na Camp Nou powinien był zrobić wszystko inaczej.

Luis Enrique wziął sprawy w swoje ręce. Twardo, z zaciętością, czyli w swoim stylu. Po kwadransie gry z PSG dziesiątki tysięcy ludzi na Camp Nou myślało zapewne tylko o tym, kiedy szefowie klubu przepędzą go na cztery wiatry. Ale już za chwilę zaczęło się dziać coś ciekawego z punktu widzenia Katalończyków. Mascherano zagrał wspaniałą piłkę do Suareza, ten zacentrował w pole karne, a Messi wbił ją do siatki. Akcja zupełnie nie w stylu Barcelony, w której kluczem były długie zagrania!

Drugi gol był może jeszcze dziwniejszy. Zwykle w Barcelonie Neymar wysyłany jest na skrzydło, gdzie szamocze się z przeważającymi siłami rywala i oddaje piłkę do tyłu. Tym razem piłkarze PSG zrobili mu masę miejsca w środku, więc oddał precyzyjny strzał z dystansu, taki jak w reprezentacji Brazylii. W koszulce "Canarinhos" jest skuteczniejszy niż Pele w jego wieku, w Barcelonie jego atuty nikną. Czy Enrique znalazł w środę rozwiązanie tej zagadki wartej co najmniej sto milionów euro? Czy też to wszystko, co widzieliśmy w meczu przeciw PSG, stało się w jakimś stopniu przypadkowo?

Barca miała w środę więcej miejsca do gry. Wykorzystywała całe boisko Camp Nou, a nie - jak to zwykle bywa - ostatnie 30 metrów pod bramką przeciwnika. W wielu meczach jej fani widzieli irytujące sceny, jak megagwiazdy Barcy poszukują luki w szczelnym murze rywali. Tłok, ścisk i monotonne próby powtarzane do znudzenia, często bez efektu. "Choroba" zdawała się pogłębiać z każdym miesiącem.

W środę efekt był. Każdy z wielkiego trio: Messi, Neymar i Suarez zdobył po bramce. Prasa hiszpańska jest zdezorientowana. Nie można urwać głowy trenerowi po wygranej. W dodatku nad tak silnym rywalem jak PSG. Ale gra Barcy budziła wątpliwości. Dziennik "Marca" dał tytuł informujący, że mając takie trio w ataku, fani z Camp Nou mogą być spokojni. Wiadomo, że to nieprawda. Było kilka meczów w tym sezonie (Real, Celta, Almeria), gdzie Messi, Neymar i Suarez bezsilnie bili głowami w mur ustawiony przed bramką. Być może nowa taktyka wymyślona przez Enrique jest rozwiązaniem problemu?

Trener PSG Laurent Blanc twierdził, że on zaskoczyć się nie pozwolił, a zwycięstwo Barcy to nie wynik nowatorskiej taktyki jej trenera, ale geniuszu napastników. Kiedy Enrique znowu zaskoczy wszystkich, kiedy znów dokona rewolucji w ustawieniu, nie wiadomo. Trudno przewidzieć, czy wciąż będzie korzystał z tego, co wymyślił na środowy wieczór. Jaki jest jego udział w tym zwycięstwie, czas pokaże. Jedno mu się udało: Barca przestała być drużyną przewidywalną do znudzenia. Nikt nie wie jednak, czy to dobrze.

Zobacz wideo

Dyskutuj z autorem na jego blogu "W polu karnym"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.