Talentu naturalnego. W zestawieniach, których po prostu nie da się uniknąć - porównaniach z Cristiano Ronaldo oczywiście - najczęściej wymieniane są liczby goli, asyst i rozegranych meczów, wygranych plebiscytów. Wiemy, że w tych dziesięciu latach Argentyńczyk strzelił 405 goli, Portugalczyk 426, każdy z nich zaliczył po 29 hat-tricków. Dwa obozy, niekoniecznie ograniczające się do klubowych sympatii kibiców, ciągle zestawiają, czy rywalizują na naturalny, niewyobrażalny talent Messiego z wypracowanym w pocie czoła niemal mechanicznym geniuszem Ronaldo.
Jednak ograniczanie jego dekady w globalnej świadomości do pojedynku z Portugalczykiem do walki na powtarzane i zużyte argumenty nie tyle nudzi, co zabiera frajdę z oglądania każdego z nich. Ich popisy są sprowadzane do korespondencyjnej walki na statystyki, a nie adekwatnego opisywania hegemonów dwudziestego pierwszego wieku. Nie ma zachwytu nad dryblingiem, technicznym, inteligentnym wykończeniem akcji - raczej odhaczamy gola i czekamy, aż rywale wznowią grę i będzie można powtórzyć znaną wszystkim procedurę.
Okrzyki podnieconych komentatorów - "Messi, Messi, Messi... Gol!" - już niewielu ruszają, a kolejne rekordy samego Messiego coraz bardziej nudzą. Jego historię znają wszyscy - od spisania pierwszego kontraktu z Barceloną na chustce w restauracji do ostatniej podatkowej burzy, niedługo zresztą premiera poświęconego mu filmu - więc wydawałoby się, że dekadę wystarczy obejść tylko pobieżnym rzuceniem oka na statystyki, przypomnieniem najładniejszych goli i wyciągniętą z archiwów anegdotką. Zupełnie jakby za wszelką cenę unikano pytań o to, co czeka nas w kolejnych dziesięciu latach Argentyńczyka.
Przede wszystkim - czyżbyśmy już oglądali Messiego po "drugiej stronie rzeki"? To wciąż piłkarz jedynie 27-letni, ale jest po dekadzie, która nie tyle wycisnęła go jak cytrynę, ale bardziej on - może poza mistrzostwem świata, które tego lata było niemal na wyciągnięcie ręki - wziął z niej wszystko, co tylko mógł. Statystycznie, pod względem pucharów, ale i finansowo - w maju podpisał siódmy w ciągu 11 lat kontrakt z Barceloną, który jest wart 50 milionów dolarów za sezon. Gdy weźmiemy pod uwagę jego styl gry, wysiłek, jaki kosztuje go unikanie kolejnych wślizgów, i efekty po starciach, przed którymi nie ucieknie, trudno nie pomyśleć, że możemy oglądać go coraz mniej. Przecież jak wylicza portal TransferMarkt, w poprzednim sezonie Messi pauzował przez 75 dni, czyli więcej niż we wcześniejszych pięciu razem. Argentyńczyk może i wciąż ma ledwie 27 lat, ale to wciąż co najwyżej szeptane przekonanie - nie będzie kolejnego lub chociaż podobnego roku do tego legendarnego już 2012.
Oczywiście zanik jego wielkości nie zdarzy się z meczu na mecz czy sezonu na sezon. Możliwe też, że oko kibica nie zwróci uwagi na spadek statystyk goli, bo to nie wpływ Messiego na grę Barcelony ulegnie zmianie, a jego rola. W 2009 roku Argentyńczyk został "fałszywą dziewiątką", teraz w planie Luisa Enrique jest rozgrywającym. Może kiedyś da się poznać, grając jeszcze niżej, niczym Xavi? Nawet teraz drużyna już mniej korzysta na jego golach, ale bardziej inteligencji, wizji, umiejętności zagrywania prostopadłych podań - w skrócie: maksymalnym wykorzystaniu minimalnej liczby kontaktów z piłką, a nie na odwrót. To Suarez czy Neymar mają częściej kończyć akcje.
Kolejny cykl i kolejna rola na boisku mogą oznaczać, że, paradoksalnie, nauczymy się zachwycać talentem Messiego od nowa. Swoimi indywidualnymi rajdami wciąż będzie błyszczał, ale pewnie ze słabszymi klubami, gdzie jego repertuar zagrań pomimo stopniowego zaniku dynamiki będzie zbyt obszerny. Ale Argentyńczyk to też piłkarz od wielkich spotkań i to jego postawa w klasykach, hitach oraz finałach będzie mówiła nam najwięcej o jego przyszłości. Ciągła obecność Barcelony na szczycie jest oczywistością.
Obowiązkiem Enrique i kolejnych trenerów będzie dopasowanie systemu, ustawienia oraz innych zawodników do Messiego. I z tym także wiąże się obawa na kolejne lata, gdy to przywiązanie do Argentyńczyka stanie się dla Barcelony obciążeniem, gdy - o zgrozo! - ktoś w klubie pierwszy rzuci pomysł zastąpienia tej legendy. Zabranie temu dorosłemu dzieciakowi radości z gry w piłkę może okazać się najpodlejszym wyzwaniem w historii futbolu. Bo trudno wyobrazić sobie, by po trzydziestce czy w połowie drogi do czterdziestki ta pasja, która stanowi o bardzo ważnej części jego talentu, się wypaliła. A nawet jeśli, to jeszcze gorzej to będzie świadczyło o współczesnym świecie piłki.
Nie chodzi o martwienie się na zapas czy czarnowidztwo, ale sam fakt starzenia się wraz z jednym z największych piłkarzy w historii futbolu - wybór rozszerzam specjalnie, by nie wszczynać debaty "Messi czy Ronaldo, czy Pele, czy Maradona" od nowa. A przecież ta dekada Argentyńczyka zleciała nam błyskawicznie, od pierwszego gola lobem z Albacete do tego ostatnio strzelonego reprezentacji Hongkongu - standardowo, lewą nogą w dolny róg bramki. W międzyczasie rwał siatki wolejami, technicznie, po dryblingu, z wolnych, karnych, a czasem nawet głową. Może w tym przyszłym wyczekiwaniu na jego sztuczki, gole i podania też jest szansa, by talentem Messiego cieszyć się nie tyle dłużej, co bardziej za każdym razem, gdy się coś wydarzy.