Puchar Króla. Real skończył z Barceloną

Real Madryt rozbił największego rywala 3:1 i awansował do finału Pucharu Hiszpanii. Tak wysoko nie wygrał na Camp Nou od 50 lat

Najświeższa historia obu hiszpańskich potęg to świetny przykład na to, jak niewiele trzeba, by z samego szczytu spaść w otchłań. Wystarczy kilka tygodni i sezon tragiczny zmienia się w fantastyczny.

Jeszcze przed chwilą Barcelona biła rekordy ligi hiszpańskiej ustanowione przez wielką drużynę Pepa Guardioli. Tradycyjnie uchodziła za murowanego faworyta Ligi Mistrzów, trener Tito Vilanova miał powtórzyć w debiutanckim sezonie wyczyn poprzednika i sięgnąć po potrójną koronę.

Dziś bardzo prawdopodobne, że skończy się na mistrzostwie kraju. We wtorek Barca straciła szanse na puchar, tydzień temu bardzo skomplikowała sobie sytuację w Champions League. Po porażce w Mediolanie z Milanem 0:2 musi w rewanżu pokonać rywali trzema golami, by awansować po 90 minutach.

Madryt kilka tygodni temu zajmował się głównie tym, z kim pokłócił się José Mourinho. Portugalczyk miał nie panować nad szatnią i spartolić letnie przygotowania, przez co jego piłkarzom brakowało tchu. Przez jego błędy Real już jesienią stracił szansę na obronę mistrzostwa. I marnie wyglądał w meczach międzynarodowych, przez co miał stracić szansę na upragniony dziesiąty Puchar Europy.

Dziś Real jest w finale krajowego pucharu, w pierwszym meczu 1/8 finału LM zremisował z Manchesterem United 1:1. Faworytem na Old Trafford nie będzie, ale z pewnością jest bliżej awansu niż Barcelona.

Tym bardziej, że Barcelony porównywanej do największych zespołów w dziejach już nie ma. Na środku obrony tamtej drużyny grali Gerard Piqué i Carles Puyol, zasłużenie obwołani najlepszą parą stoperów na świecie. Dziś ich mecze składają się z błędów dużych i małych. We wtorek Piqué bezmyślnie sfaulował w polu karnym Cristiana Ronaldo (Portugalczyk z jedenastki strzelił pierwszego gola), a Puyol pośliznął się i pozwolił na uderzenie Ángelowi di Marii (piłkę odbił Pinto, ta trafiła pod nogi Ronaldo, który trafił po raz drugi). Barca traciła gola każdym z ostatnich dwunastu meczów.

Znów okazało się też, że z rywalami ścisłej czołówki nie da się wygrać bez trenera. Guardioli zdarzało się w trakcie El Clásico dwa razy zmieniać ustawienie, przesuwać prawego obrońcę Daniego Alvesa do ataku. Zastępujący leczącego raka Vilanovę asystent Jordi Roura nie zrobił nic, choć w jego zespole zawodziła nie tylko defensywa. Leo Messi - podobnie jak w meczu z Milanem - nie miał ani jednej szansy na strzelenie gola.

Triumfował Mourinho, który pracę w Madrycie zaczął od 0:5 w El Clásico - największej klęski w karierze. We wtorek jego zespół nie tylko strzelił Barcelonie trzy gole, ale też nie pozwolił jej grać tak, jak lubi. Real nie przypominał Milanu z poprzedniego tygodnia, często broniący się całą jedenastką na własnym polu karnym. Grał jak chciał i często najeżdżał na pole karne rywali. Kiedyś Madryt szukał sposobu na powstrzymanie Barcelony, dziś to Katalończycy muszą znaleźć sposób na przedarcie się przez obronę Madrytu.

Ma też portugalski trener piłkarza, którego własnoręcznie stworzył. Stoper Raphaël Varane zaczynał sezon na samym końcu ławki rezerwowych, dziś jest zawodnikiem z dwumeczowym stażem w El Clásico. W obu nie popełnił błędu, w obu strzelał gole.

Strącenie ze szczytu Barcelony było jedną z misji zleconych Mourinho. W pierwszym sezonie pokonał ją w pucharze, rok temu odebrał mistrzostwo, we wtorek zdemolował na Camp Nou. Wyżej Real wygrał w Barcelonie w 1963 r., gdy rozbił ją 5:1. Ostatnim zadaniem 50-letniego trenera jest wygranie Pucharu Europy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.