W Wikipedii hasło "polski działacz sportowy" musiałoby brzmieć tak: biały mężczyzna w wieku późnoemerytalnym, młodość spędził w PZPR; możliwa nadwaga; brat łata zjednujący innych działaczy hasłem "stoliczku, nakryj się"; tęskniący za taktyką Kazimierza Górskiego; deklarujący działania odwrotne do realizowanych. Ale można by krócej, wpisując po prostu: Stefan Antkowiak.
Wśród kandydatów jest najmniej znany, ale ma największe szanse na wygraną. O ile jego rywale tylko mówili lub nie robili nic, by zmienić polską piłkę, a ich nicnierobienie miało wymiar ogólnokrajowy, o tyle Antkowiak nie robił nic w zaciszu Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej.
IDZIE TATUŚ, BĘDZIE RODZINNIE - WIĘCEJ O STEFANIE ANTKOWIAKU CZYTAJ TUTAJ
Jego dossier: zawodowy żołnierz i trener piłkarski, który "większość służby spędził, angażując się w czynności sportowe". Od 1992 r. w stopniu pułkownika. Chwali się, że jest absolwentem trzech uczelni, ale precyzyjnie wskazuje tylko na dwie - warszawski AWF oraz Wyższą Szkołę Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu. Ta trzecia - według związkowych rywali - to ponoć Militärische Versuchszentrum w enerdowskim Dreźnie (Wojskowy Ośrodek Naukowo-Doświadczalny). Mówiąc wprost - szkoła komunistycznego wywiadu wojskowego.
Potok: - To nieprawda. Nie byłem w żadnej szkole w NRD. Skończyłem Akademię Dowodzenia Bundeswehry w Hamburgu przy NATO. Byłem jedynym wyższym oficerem z Polski spośród słuchaczy z 34 krajów świata.
Nasi rozmówcy przestrzegają, by nie lekceważyć Potoka w wyborach. Kiedy próbowaliśmy zorganizować debatę kandydatów na następcę Grzegorza Laty, zamierzaliśmy zaprosić tylko żelaznych faworytów. - Bez Potoka? Przecież to Black Horse [Czarny Koń] - powiedział jeden z rywali.
PÓŁKOWNIK BLACK HORSE - WIĘCEJ O EDWARDZIE POTOKU CZYTAJ TUTAJ
Polityczny desant? Gdy PO była za, on był przeciw w najgorętszym głosowaniu w Sejmie od wielu miesięcy. Nigdy nie był działaczem PZPN ani nie sprawował w związku żadnej funkcji - jako jedyny spośród kandydatów. Mimo to w środowisku wszyscy wiedzą, kim jest Roman Kosecki. Czy były wybitny reprezentant Polski i dwukrotny poseł na Sejm RP ma szansę wygrać wybory 26 października?
Przez siedem lat, kiedy jest posłem, najgłośniej było o nim, gdy w poprzedniej kadencji dobijał się w środku nocy do drzwi pokoju hotelowego posłanki Sandry Lewandowskiej z Samoobrony. Ta poskarżyła się do komisji etyki - w ramach przeprosin Kosecki wysłał jej kosz kwiatów.
OPORNIK, KTÓRY IDZIE POD PRĄD - WIĘCEJ O ROMANIE KOSECKIM CZYTAJ TUTAJ
Uchodzi za kandydata spoza układu, pochodzącego z innego, lepszego świata reprezentującego zachodnią nowoczesność i profesjonalizm. Ma być powiewem nowości, a przecież na szczyty PZPN wraca.
Dziś kandydat Boniek budzi nadzieje, jakie budził w dniu obejmowania kadry. W wygodnej roli nieponoszącego odpowiedzialności komentatora zachowuje uwodzicielski wizerunek - wspaniale grał, ustosunkowany, przyjaźni się z Michelem Platinim, czyli szefem wszystkich szefów w europejskiej piłce. Przy typowym działaczu wygląda prezydencko. Ale z jego przeszłości nie wynika, by wyróżniał się postawą etyczną bądź menedżerskimi sukcesami - nie jest niewiniątkiem próbującym nawrócić gang kanciarzy, jako trener (co oznacza również zarządzanie zasobami ludzkimi) wypadał mizernie również we wszystkich włoskich klubach, w których się sprawdzał, teraz nie zwieńczy najwyższą w polskim futbolu prezesurą kariery skutecznego zarządcy klubowego. Ba, wielokrotnie autodenuncjował się jako wychowanek prowincjonalnej mentalności naszego piłkarstwa. Ostatnio po Euro 2012, gdy w trakcie szukania nowego selekcjonera kadry wraz z działaczowskim chórem a priori zdyskwalifikował wszelkie kandydatury zagraniczne, obwieszczając, że zatrudniony cudzoziemiec przyjedzie do nas tylko dla łatwego zarobku, starał w żadnym razie się nie będzie.
DRYBLER PONOĆ ŚWIATOWY - WIĘCEJ O ZBIGNIEWIE BOŃKU CZYTAJ TUTAJ
Były sekretarz startuje po raz drugi, cztery lata temu walczył z Grzegorzem Latą. - W związku potrzebne są zmiany, których jako sekretarz generalny nie zrobię - mówił wtedy i to samo powtarza dziś. Po porażce spadł na cztery łapy, niemal z miejsca Lato mianował go sekretarzem generalnym. Nic nowego - był nim od 1999 roku, jeszcze dzięki nieżyjącemu już Marianowi Dziurowiczowi, ówczesnemu prezesowi PZPN.
Pochodzi z Żywca, lubi podkreślać swoje góralskie korzenie i zamiłowanie do lokalnej kuchni. - Kuchnia to moja pasja. Potrafię z daleka wyczuć, jeśli danie jest nieświeże. Lubię eksperymentować, otwieram lodówkę i myślę, co można z tego zrobić.
Protestuje, gdy nazywa się go "betonem". - Znam PZPN od podszewki i wiem, jak należy działać. Tyle się mówi, że trzeba natychmiast coś zmieniać, ale na takie zmiany stać tylko człowieka, który zna całą sprawę dobrze i wie, co zmieniać. Ja się nie nadaję do robienia zmian pozornych. Chcę robić prawdziwe, a do tej pory nie miałem takiej możliwości - mówił w jednym z ostatnich wywiadów.
CZŁOWIEK Z BETONU - WIĘCEJ O ZDZISŁAWIE KRĘCINIE CZYTAJ TUTAJ
Wybory przebiegają według regulaminu zapisanego w statucie związku. W pierwszej rundzie może wygrać ta osoba, która otrzyma 50 procent głosów plus jeden. Jeśli nikt nie zdobędzie takiego poparcia do wyłonienia prezesa potrzebna będzie druga tura.
Po pierwszej turze odpadnie kandydat z najmniejsza ilością głosów. Jeśli nikt nie wycofa się z rywalizacji do walki w drugiej turze stanie czterech kandydatów. Wyłonienie prezesa PZPN będzie wówczas bardzo proste - zostanie nim ten, który otrzyma najwięcej głosów. Nie potrzebne jest poparcie ponad połowy delegatów. Przy takim regulaminie prezesem związku może zostać osoba, która np. dostanie zaledwie 35 głosów. Przeciwnicy takie regulaminu twierdza, że prezesem PZPN może zostać osoba z bardzo małym poparciem "słabą legitymizacją".