Dwa Michały - gra opinii: Co by było, gdyby Lewandowski wybrał Blackburn?

Jak co wtorek na naszym serwisie publikujemy wymianę korespondencji Michała Szadkowskiego z "Gazety Wyborczej" oraz Michała Okońskiego, redaktora "Tygodnika Powszechnego" i autora bloga "Futbol jest okrutny". Dwa Michały piszą tym razem historię alternatywną: pytają, jak potoczyłaby się kariera najlepszego polskiego napastnika, gdyby przed czterema laty przyjął ofertę z Premier League, zamiast z Bundesligi. I czy dobrze zrobił latem tego roku, zostając w Niemczech, zamiast przeprowadzić się do Hiszpanii.
Robert Lewandowski Robert Lewandowski MATTHIAS SCHRADER/AP

Szadkowski do Okońskiego: Ile dla Lewandowskiego zrobił Eyjafjallajökull?

Drogi Michale,

Zaproponuję Ci dziś zabawę z angielskiego pubu, stanowiącą immanentną część kibicowania, starą jak futbol. "Kibic znajduje się nieustannie w rzeczywistości alternatywnej" - to Twoje słowa, stąd wiem, że nieraz zastanawiałeś się, "co by było, gdyby", i podejrzewam, że jako fan Tottenhamu musisz szukać pocieszenia w alternatywnej rzeczywistości częściej niż przeciętny kibic.

Różne są odmiany tej zabawy: są tacy, którzy zastanawiają się, jak potoczyłaby się historia futbolu, gdyby to nie Tom Henning Ovrebo sędziował tamten półfinał Ligi Mistrzów, są tacy, którzy rozważają, czy gdyby Grzegorz Rasiak strzelił wtedy gola Liverpoolowi, to jego kariera w Premier League wyglądałaby inaczej, ja chcę, byś spróbował sobie wyobrazić, że w 2010 r. Robert Lewandowski wybiera nie Borussię Dortmund, lecz Blackburn.

Transfery, których nie było, to oddzielna kategoria kibicowskich rozpraw, nie chodzi mi tu jednak o fantazjowanie i wkładanie do ulubionego zespołu najlepszego piłkarza świata, ale o przypadki, w których naprawdę niewiele brakowało, by transfer doszedł do skutku. Na przykład o Alfredo Di Stefano, który zakładał już koszulkę Barcelony, ale z pięciu Pucharów Europy cieszył się w Realu. Nawiasem mówiąc, nasłuchaliśmy się, że o krok od Arsenalu byli Cristiano Ronaldo i Zlatan Ibrahimović, Ars?ne Wenger wystawił wyobraźnię kibiców na ciężką próbę, potwierdzając niedawno także ofertę dla 17-letniego Leo Messiego.

Niebyły transfer Lewandowskiego zachęca do budowania alternatywnej rzeczywistości, bo ubrany został w legendę - Anglicy przekonują, że Polak przeniósłby się na Ewood Park, gdyby nie wybuch wulkanu Eyjafjallajökull, który w kwietniu 2010 r. uniemożliwił mu wylot na Wyspy. Choćby nie wiem co, nic już tej historii nie wymaże - Laszlo Kubala chciał podpisać kontrakt z Realem, ale był zbyt pijany, by zorientować się, że wysłannik Barcelony ładuje go do pociągu jadącego do Katalonii, a Lewandowskiemu podbój Premier League uniemożliwił pył z islandzkiego wulkanu, który sparaliżował połączenia lotnicze w całej Europie. "When the legend becomes fact, print the legend", jak to mawiają na Dzikim Zachodzie.

Na potrzeby tego listu próbowałem jednak ustalić fakty. Agent Lewandowskiego Cezary Kucharski powiedział mi, że najbardziej konkretna była wówczas Borussia, złożyła ofertę i czekała na decyzję napastnika Lecha. Kucharski rozmawiał jednak także z przedstawicielami Fenerbahce i Hoffenheim, zainteresowany był również Szachtar Donieck (mówił o tym kilka miesięcy temu Mircea Lucescu), ale - tu cytat - "zabrakło mu determinacji". Krok bliżej była Genoa, syn prezesa Enrico Preziosiego przyjechał nawet do Wronek, a Lewandowski odwiedził Italię. Genoa przy Borussii wydała się piłkarzowi jak "stara kamienica przy nowoczesnym biurowcu", więc pomysł z przenosinami do Serie A upadł.

Do Polski przyleciał również trener Sam Allardyce, oglądał 22-letniego wówczas napastnika w meczu z Bełchatowem (Kucharski mówi, że doszło tam do spotkania, Allardyce twierdzi, że nie miał okazji, by z Polakiem porozmawiać), Lewandowski miał natomiast zobaczyć na żywo mecz Blackburn-Everton. Nie zobaczył, bo przez Eyjafjallajökull jego lot odwołano, później nie miał już czasu na podróż do Anglii i wybrał Dortmund. Kucharski uważa, że gdyby Lewandowski doleciał do Blackburn, mógłby podjąć inną decyzję. Bo spodobałby mu się stadion i ośrodek treningowy, zachwyciłby się kibicami itd. Może i tak, ostatecznie Lech nie dostał jednak oferty od Anglików, a Allardyce po latach przyznawał, że dławionego długami klubu najzwyczajniej nie było stać, by wydać na Polaka 4-5 mln euro.

Jak już napisałem, zmaganie się z legendą nie ma sensu, zastanów się więc, proszę, co by było, gdyby Lewandowski latem 2010 r. przeprowadził się do dziesiątego zespołu ligi angielskiej. Czy w debiutanckim sezonie strzeliłby więcej goli niż Mame Biram Diouf, Nikola Kalinić i David Hoilett, którzy rozgrywki 2010/11 skończyli z sześcioma bramkami? Czy dzięki niemu Allardyce nie straciłby w grudniu 2010 r. pracy? A jeśli by stracił, to czy Steve Kean widziałby w nim piłkarza pierwszego składu? Jakiej klasy piłkarzem byłby dziś Lewandowski? Przeciętnym, strzelającym dziesięć goli w sezonie dla średniaka Premier League, czy gwiazdą Chelsea albo Manchesteru United?

Nie chcę Ci niczego sugerować, ale według mnie Lewandowski lepiej wybrać nie mógł. Za kilka lat zastanowimy się, czy w 2014 r. podjął równie dobrą decyzję, przecież Borussia nie chciała oddawać Bayernowi kolejnego piłkarza i robiła wszystko - piszą o tym niemieckie media, potwierdza Kucharski - by Polak zdecydował się na Real Madryt.

Okoński do Szadkowskiego: na angielskich pastwiskach fatalni gospodarze

Mój Drogi,

najpierw sprostowanie: "co by było gdyby" nie jest tylko zabawą z angielskiego pubu, a jeden z najbardziej inspirujących intelektualnie tekstów w najnowszych dziejach "Tygodnika Powszechnego" popełnił Maciej Janowski, który rozważał, co by było, gdyby nie rozbiory. W przypadku piłki atrakcyjność tego sposobu myślenia analizowali poważni badacze, choćby autorzy "Soccernomics" Simon Kuper i Stefan Szymański (uwielbiam ich opis alternatywnej rzeczywistości, w której Beckham nie dostał czerwonej kartki za kopnięcie Simeone w 1998 r., Banks się nie zatruł podczas mundialu w 1970 r., a sędzia nie uznał strzelonej ręką bramki Maradony w 1986 r. ? Anglia w tym porządku jest oczywiście siedmiokrotnym mistrzem świata...). A jeśli idzie o niezrealizowany transfer do Blackburn mamy też inny polski przykład ? Marka Citki. Grający wówczas w Widzewie napastnik, opromieniony bramką na Wembley i fantastycznymi meczami w Lidze Mistrzów, był bliski przenosin na Wyspy w sezonie 96/97. Niejasno pamiętam, że jako katolik sprawdzał nawet, czy na miejscu jest jakiś polski kościół, ale wizja lokalna nie wypadła dobrze. "Mgła, szaro, jakieś pastwiska - idealne miejsce, żeby się rozpić albo wrócić do hazardu", opowiadał po latach "Przeglądowi Sportowemu". Ostatecznie Citko nie zdecydował się na wyjazd, kilka miesięcy później złapał kontuzję w meczu z Górnikiem i wszystko się skończyło. Co by było, gdyby...

Jeśli zaś idzie o Roberta Lewandowskiego: na angielskich pastwiskach poradziłby sobie oczywiście. Poradziłby sobie również pod Samem Allardyce'm, który wbrew wizerunkowi gbura jest człowiekiem otwartym na taktyczne nowinki, zafascynowanym technicznymi gadżetami i zdolnym popsuć krew dużo mocniejszym rywalom (pamiętasz ubiegłoroczną tyradę Mourinho o "dziewiętnastowiecznym futbolu" i odpowiadającego mu menedżera West Hamu, walącego w stół z ukontentowania jak imć Zagłoba?). Oczywiście w Blackburn, tak samo jak w Boltonie czy w pierwszej fazie pracy w West Hamie pragmatyzm Allardyce'a mówił, że najlepszymi napastnikami są ci zdolni tyleż do gry głową, co łokciami - jak Kevin Davies czy Andy Carroll. Nie będzie heretycką opinia, że wśród wielu piłkarskich umiejętności Robert Lewandowski posiada także i te, słowem: dałby radę.

Tylko że nie byłby dziś w tym miejscu, w którym jest: wśród czołowych snajperów świata. Może i stałby się ikoną hrabstwa Lancashire, lokalnym bohaterem na miarę Jasona Robertsa czy Benniego McCarthy'ego, "Super Robem" (by odwołać się do wynoszonego jeszcze niedawno pod niebiosa przez kibiców Tottenhamu, z braku lepszych idoli, "Super Pawa" - Romana Pawluczenkę). Może faktycznie uratowałby posadę Wielkiego Sama. Boję się jednak, że raczej pogrążyłby się wraz z nim w chaosie fatalnie zarządzanego klubu. Rada, której udzielił kiedyś Steve'owi McClarenowi Alex Ferguson: "nie wybieraj klubu, wybieraj prezesa", była wprawdzie skierowana do trenera, ale i piłkarzom nie zaszkodziłoby brać ją pod uwagę.

Problemem Blackburn nie były i nie są bowiem mgła i pastwiska, tylko właściciele: wywodzący się z Indii biznesmeni, kompletnie nieznający się na piłce (prezeska jeszcze niedawno była szefową Światowego Stowarzyszenia Wiedzy Drobiarskiej, a jej koncern - największym w Azji producentem jajek i kurczaków), formułujący wobec podwładnych nierealne żądania, często zmieniający strategiczne decyzje pod wpływem kuriozalnych doradców ? naprawdę nieodpowiednie miejsce do spędzenia tam choćby roku w karierze, która w przypadku piłkarza jest przecież krótka jak życie motyla. Allardyce uratował klub przed niemal pewnym spadkiem i osadził go w środku tabeli, co biznesmenów z Indii nie satysfakcjonowało; problem w tym, że po jego zwolnieniu seria katastrofalnych posunięć personalnych doprowadziła drużynę do degradacji z Premier League i do dziś na stadionie, który pamięta przecież mecze Ligi Mistrzów (także z udziałem Legii), występują drugoligowcy. Niejeden z nich pamięta ekstraklasę, niejeden zapowiadał się na gwiazdę, ale fatalnie zarządzany zatrzymał się w rozwoju.

Pytanie więc o tamten wybór Lewandowskiego jest retoryczne, a jego postęp pod okiem Juergena Kloppa - imponujący. Myślę również, że i tego lata wybrał dobrze, a przynajmniej wybrał dobrze z naszej, ekhm, patriotycznej perspektywy. Nawet jeśli u Carlo Ancelottiego wygrałby więcej trofeów, pod Pepem Guardiolą stanie się piłkarzem jeszcze lepszym niż dotąd. Niedawny mecz z Bayerem Leverkusen, podczas którego kapitan reprezentacji Polski nieoczekiwanie występował na skrzydle, byłby tu dobrą ilustracją: nawet jeśli Lewandowski męczył się niemiłosiernie, coś z tej lekcji uniwersalności przecież w nim zostało i zaprocentuje także w reprezentacji, gdy znów będzie szukał wspólnego języka z Arkadiuszem Milikiem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.