Wicelider, który po letniej rewolucji transferowej przez wielu był skazywany na walkę o walkę o utrzymanie. Ronald Koeman mimo wielu uniedogodnień zrobił z Southamptonu drużynę, która jako jedyna dotrzymuje kroku (Traci tylko sześć punktów) londyńskiej Chelsea. Przed nadmiernym optymizmem kibiców "Świętych" powstrzymuje terminarz; Dotąd aktualny wicelider walczył raczej z zespołami z dolnej połowy tabeli, a teraz w ciągu niemal dwóch miesięcy będzie musiał zmierzyć się z Arsenalem (dwukrotnie), Manchesterem City, Chelsea i Manchesterem United (także dwukrotnie). Pierwszy z tych egzaminów będą musieli zdać przeciwko obrońcom mistrzowskiego tytułu, którzy uciekli właśnie spod topora w meczu z Bayernem Monachium za sprawą Sergio Aguero i wciąż są w grze o awans do 1/8 finału Ligi Mistrzów. Niesmak postawą "Obywateli" w Europie jednak pozostał, a i na krajowym podwórku póki co nie jest tak, jak wymarzyliby sobie fani ekipy z niebieskiej części Manchesteru. Ciężar zmienienia tego stanu rzeczy spoczywa oczywiście głównie na wspomnianym Aguero, który jednak w niedzielę będzie miał bardzo trudne zadanie - Southampton stracił w tym sezonie jedynie sześć bramek, najmniej w całej lidze.
- Powiem tak: nic do stracenia, dużo do zyskania - mówi o meczu w Poznaniu obrońca Górnika Zabrze, Seweryn Gancarczyk. I ma on wiele racji, bo po ostatnich wynikach, a zwłaszcza po porażce w Gliwicach, to Lech potrzebuje punktów. Do prowadzącej Legii już traci dziewięć, w piątek z "Kolejorzem" zrównał się Piast. Aż zaskakujące, że Lech to jednocześnie najrzadziej przegrywający zespół Ekstraklasy, choć w permanentnym stanie kryzysowym. Jednak problem jest w dzieleniu się punktami - na kolejne takie straty drużyna Skorży nie może sobie pozwolić. Przydałoby się, by do wysokiej formy wrócił Gergo Lovrencsics, którego zapaść jest jedną z największych zagadek tego sezonu. Może problem jest w motywacji? Ostatnio zarząd Lecha zmienił piłkarzom zasady premiowania, co ma ich przekonać do walki o pełną pulę, bez momentów dekoncentracji. Jak jednak nie patrzeć na ten mecz przez pryzmat tego, że sam Maciej Skorża już chciałby, by zaczęła się zima. Dla niego najlepszą informacją nie było to, że na stadionie w Poznaniu położono nową murawę, ale fakt, że znalazły się fundusze na transfery dwóch, trzech piłkarzy w styczniu. - Chciałbym, żeby drużyna wyglądała według mojej koncepcji, żebym miał możliwość profilowania jej tak, jakbym chciał - zdradza Skorża. Teraz zajmuje się nie budowaniem, a ratowaniem. Faktycznie, Górnik w niedzielnym hicie wcale nic nie musi...
Wpadki z zeszłego tygodnia chyba ostatecznie odebrały nadzieje kibicom Borussii Moenchengladbach i Wolfsburga, że zimować można całkiem blisko Bayernu Monachium. Teraz "Wilki" walczą o to, by uciekać grupie pościgowej - Bayerowi Leverkusen, Hannoverowi czy nawet Schalke 04. Z kolei "Źrebakom" zależy na spłaszczeniu tej części ligowej tabeli, zwłaszcza, że ich forma w ostatnich tygodniach jest co najwyżej nieprzekonująca. Lucien Favre nie będzie mógł skorzystać z Granita Xhaki, który w czwartek popisał się pięknym golem z rzutu wolnego w Lidze Europy, ale na jego miejsce ma Nordtveita. - Nie czuliśmy się wyjątkowo po 18 meczach bez porażki, to teraz nie schowamy głów w piasek po dwóch przegranych - mówi Norweg. Najciekawiej przedstawia się walka na skrzydłach, bo to tam te dwa czołowe zespoły Bundesligi prezentują się najlepiej. Kevin De Bruyne i Ivan Perisić jednak decydują wyraźniej o obliczu Wolfsburga, choć Hahn i Herrmann nie są znowu tak daleko. Historia jest po stronie gospodarzy - oni wygrali osiem z dziesięciu ostatnich starć, strzelali przynajmniej dwa gole w trzech poprzednich meczach z Borussią, na dodatek u siebie wygrali pięć spotkań z rzędu, w trzech ostatnich nie tracąc nawet jednego gola. Jak przełamać taką passę? Najpierw skupiając się na obronie... Przynajmniej w tym piłkarze Borussii są skuteczniejsi od Wolfsburga.
Kto będzie bardziej zmęczony? Mauricio Pochettino dosyć słabo domagał się ostatnio, by angielskich uczestników Ligi Europy traktować priorytetowo, a przynajmniej im pomagać, dając więcej odpoczynku. Argentyński szkoleniowiec Tottenhamu co prawda stara się rotować, ale jego zespół w lidze radzi sobie średnio - tyle razy wygrywając, co tracąc wszystkie punkty. Z napastników w zasadzie strzela tylko ten, po którym nikt się tego nie spodziewał (Kane), a najbardziej kreatywni zawodnicy zawodzą. Everton? Traci dużo goli (czwarta najgorsza defensywa w lidze) i często remisuje, nie potrafiąc przełożyć dominacji na zwycięskie mecze. Wydawałoby się więc, że angielskie derby Ligi Europy są dla tych dwóch drużyn nieco kryzysowymi, prawda? Błąd - po prawdzie, to Pochettino i Martinez już wyciągają swoich ludzi ze słabszego momentu. Tottenham z ostatnich sześciu meczów wygrał pięć, Everton od pięciu ligowych nie przegrał. Spora szansa, że na White Hart Lane, choć może być cicho, to na boisku będzie się wiele działo.
To nie jest łatwy sezon dla fanów Torino. Po tym jak w zeszłym roku ich ulubieńcy do ostatnich kolejek walczyli o Ligę Europejską, teraz o wybuchy radości jest im bardzo trudno. Siedem goli w dwanaście kolejek - mniej strzeliła tylko Atalanta. Do tego Torino straciło atut w postaci żelaznej defensywy, Kamil Glik i jego koledzy wciąż grają bardzo solidnie na tle reszty stawki, ale w pojedynkę nie są w stanie zdobywać punktów. W niedzielę w derbowym pojedynku zmierzą się z broniącym tytułu Juventusu, w którym po kilku gorszych meczach znów na wyższe obroty wskakuje Carlos Tevez. Argentyńczyk często był ostatnio przez Vidala, Morate, Llorente i innych kolegów z zespołu, ale ostatnio zarówno w Serie A, jak i w Lidze Mistrzów znów zaczął brać odpowiedzialność za strzelanie bramek na swoje barki. 28 goli strzelonych w tym sezonie pokazuje jednak, że nawet bez Teveza w dobrej formie Juve znakomicie sobie radzi i w niedzielę Glik nie może stracić koncentracji ani na chwilę. W przeciwnym razie może skończyć się porażką dużo bardziej dotkliwą niż w przypadku ostatniej wizyty na stadionie Juve, gdy skończyło się tylko na 0:1)
Lionel Messi zostając ostatnio najskuteczniejszym strzelcem Ligi Mistrzów (74) i Primera Division (253) pobił właściwie wszystkie rekordy, jakie tylko mógł, teraz może je już tylko śrubować, ale pytanie, czy wciąż będzie tak bardzo zmotywowany. Jeśli jednak indywidualne osiągnięcia mu nie wystarczą wciąż pozostają cele klubowe. Barcelona nie może ani na chwilę spuścić nogi z gazu, bo Real pędzi po mistrzostwo Hiszpanii z prędkością światła (albo i większą) i limit błędów powoli się wyczerpuje. Luisa Enrique oprócz rekordowej formy Messiego może też cieszyć fakt, że Suarez strzelił już pierwszą bramkę w Barcelonie i z pewnością będzie szukał kolejnych trafień. Czy uda mu się to w Valencii? Gdyby nie wpadki "Nietoperzy" w dwóch ostatnich meczach z Levante i Bilbao, Valencia wciąż byłaby wiceliderem ligi. Jeśli w niedzielę przegrają z Barceloną mogą już na stałe stracić kontakt z czołową trójką i miejscami premiowanymi bezpośrednim awansem do Ligi Mistrzów, a choć mało kto przypuszcza, że walka o tytuł mogłaby rozstrzygać się z kimkolwiek poza Realu, Barcelony i Atletico, to byłoby korzystne dla rywalizacji ligowej, by w grudniu jakikolwiek zespół miał jeszcze z tymi ekipami (w miarę) bliski kontakt punktowy...