Dwa Michały - gra opinii. Porażki Arsenalu? Wenger honorowo, do Londynu przyjeżdża Klopp

Od dziś co wtorek na Sport.pl korespondencja dziennikarzy piszących nie tylko o Premier League: Michała Szadkowskiego z "Gazety Wyborczej" oraz redaktora "Tygodnika Powszechnego" i autora bloga "Futbol jest okrutny" Michała Okońskiego. Zaczynają listami o Arsenalu. Czy dla Arsene Wengera sukces ekonomiczny był ważniejszy od sportowego? Na pierwszy ogień idzie Arsenal: po porażce z Manchesterem United i przed trudnym środowym meczem z Borussią Dortmund dwa Michały zastanawiają się, czy osiemnasty rok pracy Arsene'a Wengera z tą drużyną nie będzie rokiem ostatnim.

Szadkowski do Okońskiego: Arsenal jest jak fabryka śrubek

Drogi Michale,

"Dziękuję bardzo za list. Oczywiście zwierzęcy instynkt redaktora zmusił mnie natychmiast do zastanawiania się, czy nie zrobić z tego formy jakiegoś publicznego dialogu, na blogach np., czy nie byłoby to z pożytkiem dla innych... nie wiem. Sam oceń" - pisałeś do mnie w marcu, w odpowiedzi na mój list. Trochę to trwało, ale teraz - jak ustaliliśmy - będziemy pisać do siebie co tydzień. Mam nadzieję, że nie ograniczymy się tylko do tego, co piszczy w lidze angielskiej, i że uda nam się uniknąć tematów internetowych awantur. List z marca powstał po Twoim tekście na Sport.pl o Arsenalu i dziś również chciałbym zajrzeć na Emirates. Nie dlatego, by znęcać się nad piłkarzami za porażkę z Manchesterem United i najgorszy ligowy start od 32 lat, ale by zastanowić się, skąd biorą się kolejne klęski drużyny, która teoretycznie zawsze mierzy w mistrzostwo, a w praktyce (poprzedni rok to wyjątek) traci na nie szanse przed świętami.

Poszukiwania przyczyn słabości Arsenalu...

...mógłbym zacząć od analizy fatalnej polityki transferowej (już nawet nie wiem, czy dłużej Barcelona szukała stopera, czy Arsenal - defensywnego pomocnika) albo niesłychanej liczby kontuzji - piłkarzom nie pomogło nawet zatrudnienie Shada Forsythe'a, fizjoterapeuty reprezentacji Niemiec. Dla mnie największym problemem jest jednak to, że to Arsenal zamienił się w - jak to mówimy w "Wyborczej" - fabrykę śrubek.

Nie muszę Ci pewnie tłumaczyć, że klub piłkarski, choć musi działać jak firma, normalną firmą nie jest. Że miarą jego sukcesu nie mogą być wyniki finansowe. Że na samym końcu liczy się to, co osiągnęli piłkarze.

Nie od każdego wymagam oczywiście pogoni za trofeami, czasami osiągnięciem będzie powrót do europejskich pucharów, czasami - utrzymanie w lidze, a czasami - miejsce w pierwszej dziesiątce. Sukces ma różne imiona, w każdym sezonie zwycięzców jest więcej niż pucharów do rozdania. Rzecz w tym, by sport stał zawsze na pierwszym miejscu.

W Arsenalu przez lata podejmowano natomiast decyzje kierując się głównie interesem finansowym. Arsenal budował stadion, spłacał pożyczkę, sprzedawał mieszkania w apartamentowcu postawionym na miejscu Highbury. Nie wzmacniał drużyny, oferował pensje mniejsze niż inne kluby czołówki, godził się na odejście najlepszych piłkarzy. Nie twierdzę oczywiście, że dekadę temu ktoś uznał, iż trzeba skupić się na budowie Emirates, a z walki o trofea zrezygnować. Twierdzę natomiast, że władze podejmowały decyzje, które doprowadziły do dziewięcioletniego pucharowego postu.

Gdy słyszałem od Arsene'a Wengera, że miejsce w czwórce jest warte więcej niż trofeum, widziałem człowieka sprowadzającego sukces klubu do sukcesu finansowego. Widziałem trenera, który godzi się na porażki i deprawuje piłkarzy. Widziałem wreszcie legendę klubu, która nad radość kibica przedkłada nagrody od UEFA i telewizji oraz wpływy z biletów.

Teoretycznie pokonanie Hull w majowym finale Pucharu Anglii mogło być nowym początkiem. Bo piłkarze, cytując Briana Clougha:

''poznali smak zwycięskiego szampana''

Po latach porażek mogli w końcu uwierzyć, że stać ich na sukcesy. To był moment, w którym Wenger mógł dać drużynie sygnał, że czwarte miejsce, gwarantujące udział w Lidze Mistrzów, to za mało. Że Arsenal znów ma być najlepszą angielską drużyną. Nic z tego, letnie wzmocnienia skończyły się tak naprawdę na Alexisie Sánchezie, wciąż na Emirates nie ma ani jednego piłkarza, który byłby pewny miejsca w jedenastkach Bayernu, Realu i Chelsea, czyli faworytów Ligi Mistrzów.

Takie podejście władz przeszkadza piłkarzom. Bo w świecie, w którym porażki są usprawiedliwiane, a cele ograniczone do minimum, ci, którzy mieli wyrosnąć na czołowych piłkarzy Premier League, stoją w miejscu. Nie chcę dokładnie analizować przypadków Jacka Wilshere'a i Alexa Oxlade'a-Chamberlaina, ale powiedz, czy nie spodziewałeś się po nich więcej?

Tym wszystkim tłumaczę powtarzające się mecze, które Arsenal powinien wygrać, a w najlepszym wypadku remisuje. I to, że znów zmierza ku drugiemu miejscu w fazie grupowej Ligi Mistrzów, co naraża go na starcie z Realem albo Bayernem już w 1/8 finału. I to, że - choć mamy dopiero koniec listopada - zachował realne szanse już tylko na Puchar Anglii.

Według mnie Wenger mimo wszystko osiąga wyniki ponad stan. Nie widzę trenera, który w tych okolicznościach, z tymi piłkarzami utrzymałby przez lata miejsce w czwórce. Ale - powtórzę - to okoliczności, za które współodpowiedzialny jest sam Francuz.

Okoński do Szadkowskiego: Wenger zasłużył na piękne pożegnanie

Michale drogi,

czasem w żartach mówię, że mój stosunek do Arsenalu ma wiele wspólnego z syndromem sztokholmskim, w którym ofiara zaczyna ni stąd, ni zowąd czuć mocną więź z oprawcą. Niewykluczone zresztą, że jako kibic Tottenhamu mam kłopot z realną oceną Kanonierów: mogę być nadmiernie uprzejmy, żeby ktoś nie pomyślał, że krytykuję ich, bo z góry jestem nieobiektywny. Niewątpliwie zawsze miałem i wciąż mam wielki szacunek dla Wengera: owszem, uważam, że nie umie przegrywać z klasą (obaj pamiętamy te ciskane o ziemię butelki, niepodane ręce trenerom rywali i filipiki przeciwko sędziom), sądzę też, że jego neurotyczny niepokój, znajdujący ujście choćby w zmaganiach z zamkiem błyskawicznym kurtki, udziela się drużynie (stąd m.in. rekordowa liczba czerwonych kartek, stąd incydenty takie jak ten między Wilsherem a Fellainim w sobotę - Anglik miał mnóstwo szczęścia, że sędzia nie wyrzucił go z boiska), ale jestem też pewien, bez niego liga angielska wyglądałaby kompletnie inaczej. Wiadomo: zmiany w sposobie prowadzenia treningów, w diecie i przygotowaniu fizycznym, w wyszukiwaniu młodych talentów na kontynencie itd., Premier League zawdzięcza właśnie Francuzowi.

Problem w tym, że to wszystko działo się cholernie dawno temu. A kluczowe pytanie, jakie wynika z tej konstatacji, postawił kiedyś Rafał Stec na blogu: czy Wenger "odjechał", zamieniając się w nieszkodliwego dziwaka, czy też wie, co robi i za każdym razem potrafi się dostosować do trudnych okoliczności.

Aż do ubiegłego roku nie miałem wątpliwości, że poprawna jest ta ostatnia odpowiedź.

Inaczej niż Ty widzę chude lata Arsenalu...

...nie chodziło o to, że sport przestał być na pierwszym miejscu, tylko o to, że bez wyrównania szans ekonomicznych sportowa rywalizacja z MU, MC czy Chelsea przestała być możliwa. Za to, że Arsenal nie stracił dystansu do czołówki w czasie, kiedy większość klubowych pieniędzy przeznaczano na nowy stadion, Wengerowi należy się nie tylko pomnik, ale też trybuna jego imienia na Emirates (rzecz jasna jeśli we współczesnej piłce nazw trybun również nie zacznie się sprzedawać sponsorom). Z roku na rok wykrwawiani kolejnymi transferami (Fabregas, van Persie, Nasri, Clichy, Adebayor, Vieira...), według przedsezonowych prognoz z roku na rok wypychani z pierwszej czwórki, zawsze potrafili się w niej znaleźć. Porównajmy to z Tottenhamem, inwestującym w tym okresie większe pieniądze w piłkarzy i zawsze oglądającym plecy Arsenalu...

O dziewięcioletni brak sukcesów nie miałbym więc do Wengera pretensji; raczej podziwiałbym lojalność wobec klubu i zdolność do cierpienia w milczeniu. Bez stałych dochodów z wielkiego stadionu i regularnych premii z Ligi Mistrzów nie sposób dziś rywalizować z najlepszymi - taka jest prawda, a pierwszym, który ją potwierdzi, będzie właśnie prezes Tottenhamu. A przecież Arsenal rywalizował.

Przyznaję jednak: czas przeszły w poprzednim zdaniu nie pojawia się przypadkowo. Rzecz w tym, że w pisaniu o Arsenalu i w ocenianiu Wengera...

...zaczął się nowy rozdział.

Stadion wybudowano i zaczął na siebie zarabiać, budżet transferowy wzrósł znacząco, czego dowodem pojawienie się w klubie Özila czy Sancheza, Arsenal od dawna nie jest drużyną mających kłopoty z cerą młodzieńców, ba: nawet oczekiwanie na pierwsze od lat trofeum zostało zakończone po wspomnianym przez Ciebie ubiegłorocznym triumfie w Pucharze Anglii. Rzeczywiście nadszedł moment, żeby zrobić następny krok.

Arsene Wenger go nie zrobił. Oglądając pilnie mecze Arsenalu odnoszę czasem wrażenie, że chwalebna skądinąd wiara w umiejętności podopiecznych pozbawia Francuza kontaktu z rzeczywistością, a z w związku z tym coraz trudniej znoszę jego późniejsze tłumaczenia, w których tak wiele jest rozważań o psychologicznych implikacjach przeżywanych przez Kanonierów klęsk. Może gdyby mniej uwagi poświęcał delikatnej psychice swoich podopiecznych (niejeden z obserwatorów podejrzewa, że jest ona odbiciem jego delikatnej psychiki...), a więcej pracy nad taktyką, jego drużyna nie sprawiałaby czasami wrażenia tak nieprzygotowanej? Może nie dekoncentrowałaby się tak łatwo, jak w trakcie wrześniowego meczu ligowego z Manchesterem City, w którym rywale zdołali odrobić straty? Może nie zarzucanoby jej a to niedostatecznej drapieżności, jak w sobotnim meczu z Manchesterem United, gdzie przecież mieli ogromną przewagę, tylko nie potrafili jej przekuć na bramki; a to braku samokontroli i napadów drapieżności zdecydowanie przesadnej? Wilshere, którego wspomniałeś, jest dobrym przykładem dręczącego tę drużynę braku równowagi.

Obaj pamiętamy przesławne lanie, jakie Arsenal otrzymał na Stamford Bridge...

...w trakcie tysięcznego meczu Wengera - lanie niepierwsze w sezonie 2013/14, bo także z MC i z Liverpoolem Kanonierzy polegli w sposób upokarzający. Dlaczego grając z drużynami zdolnymi do szybkich kontr i bezwzględnymi w walce o odbiór piłki Wenger tak rzadko wybiera strategię, która przyniosła mu sukces w wyjazdowym meczu z Borussią podczas poprzedniej edycji Ligi Mistrzów? Dlaczego nie każe swoim piłkarzom cofnąć się nieco głębiej, żeby móc samemu kontratakować? Bo nie leży to w jego naturze? A może nie ma odpowiedniego personelu?

Tu dochodzimy do kolejnej kwestii: polityki transferowej, którą - gdy w klubie są już pieniądze - trzeba oceniać surowiej niż kilka lat temu. Dlaczego Wenger nie buduje drużyny od obrony? Dlaczego nie kupił tego lata jeszcze jednego stopera (po kontuzji Koscielnego jako partner Mertesackera musi lewy obrońca grać Monreal, a Chambers łata dziury na prawej obronie po również niezdolnym do gry Debuchym), zwłaszcza po oddaniu Barcelonie Vermaelena? Ile tekstów powstało w ciągu ostatniej dekady na temat konieczności znalezienia tej drużynie defensywnego pomocnika? Dlaczego nie grają tu albo Morgan Schneiderlin, albo Mile Jedinak, żeby dać pierwsze z brzegu przykłady zawodników, którzy zbudowali już sobie markę w Premier League i którzy z pewnością nie odmówiliby gry na Emirates? Zważ przy tym, ilu w tej kadrze było i jest ofensywnych pomocników, którzy nawet jeśli ustawi się ich na skrzydle, i tak schodzą do środka...

Pytania można mnożyć. Ale można też powiedzieć sobie, że przy tym trenerze odpowiedzi już nie uzyskamy. Że najwyższy czas, aby Arsene Wenger zgodził się zostać ambasadorem czy honorowym dyrektorem klubu, a miejsce na ławce trenerskiej zostawił komuś młodszemu. Komu? Najlepszy kandydat przyjeżdża właśnie do Londynu, a pytany o swoją przyszłość podczas poprzednich wizyt nie ukrywał, że chciałby kiedyś pracować w Premier League. Znasz go lepiej niż ja, z racji obowiązku opisywania drużyny, w której grało i gra kilku reprezentantów Polski: nazywa się Jürgen Klopp.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.