Borussia Dortmund coraz brzydsza na europejskich salonach

Gol strzelony w doliczonym czasie gry domowego meczu z Atalantą Bergamo i szczęśliwe trafienie na 7 minut przed końcem rewanżu dały Borussii Dortmund wymęczony awans do kolejnej rundy Ligi Europy. Zespół z Westfalii nie jest jednak lwem europejskich salonów. W pucharach brakuje mu efektowności i efektywności.
Borussia Dortmund Borussia Dortmund ELISABETTA BARACCHI/AP

W 2003 r. pracownicy Borussii chwytali się każdej brzytwy. Klub, który jeszcze niedawno prężył się dumnie na eurosalonach, pędził teraz ku katastrofie. Zespołowi z Dortmundu groziło bankructwo. Bo przez lata żył tłusto. Za tłusto. Wszystko przez rozrzutne jak na tamte czasy transfery, m.in.: Tomasa Rosickego, Marcio Amoroso czy Jana Kollera. Z pomocą BVB przyszedł Bayern Monachium. Uli Hoeness, bawarski pan i władca, przyznał po latach, że w trudnej chwili udzielił rywalom niskooprocentowanego kredytu na 2 miliony euro. Sześć lat wcześniej, w 1997 r., Borussia świętowała triumf w Lidze Mistrzów. Przez nierozsądną politykę finansową i potężny kryzys, na kolejny taki sukces czeka do dziś. I wiele wskazuje na to, że poczeka jeszcze długo. I to mimo, iż z kasy wysypują się dziś kolorowe banknoty.

Jest kasa, a gdzie klasa?

Nie tak dawno, bo dekadę po kryzysie, Borussia wystąpiła w finale Champions League, przegrywając zresztą z Bayernem, który 10 lat temu ją ratował. I choć rok 2013 nie jest przecież prehistorią, to dziś się nią mieni. Bo niewiele wskazuje na to, że BVB dopadnie uciekający jej peleton piłkarskich potęg. Finansowo drużyna ma się co prawda jak nigdy. Już 5 lat temu skończyła rok z rekordowymi przychodami rzędu 250 mln euro (dla porównania w 2005 r. jej przychody wyniosły zaledwie 87 mln euro). Niedawno włodarze poinformowali, że za sezon 2015/16 na kontach pojawiło się jeszcze więcej, bo aż 376 mln.

Co jednak z tego, skoro piłkarsko Niemcy w pucharach coraz częściej zawodzą? W czwartek awansowali co prawda do 1/8 finału Ligi Europy, ale grę w kolejnej rundzie zapewnili sobie w morderczym boju z Atalanta Bergamo; decydującą bramkę strzelili dość szczęśliwie na 7 min przed końcem rewanżowego spotkania. Gdyby nie gol zdobyty w pierwszym meczu w doliczonym czasie gry, nawet trafienie Marcela Schmelzera nie miałoby jednak znaczenia. Ale szczęście było po stronie BVB. Pieniędzy w jej kasie raczej nie zabraknie. Ale na jak długo starczy farta? Bo piłkarze z Signal Iduna Park w europejskich rozgrywkach rozczarowują. Najpierw w fatalnym stylu odpadli z LM zdobywając w grupie dwa punkty - za remisy z APOEL Nikozja. Teraz o mało nie wyrzucił ich z gry ósmy zespół Serie A.

Juergen Klopp Juergen Klopp MARTIN MEISSNER/AP

Lipa bez Kloppa

Twórca międzynarodowych sukcesów Borussii nazywa się Klopp. Juergen Klopp. To on tchnął w przeciętnych w skali Bundesligi graczy wiarę, że da się ograć milionerów z Monachium i całej Europy. I udało się. Chociaż w finale LM górą byli Bawarczycy, to w sezonach 2010/11 i 2011/12 ligę wygrywał gang szalonego Juergena. Wcześniej taka seria przydarzyła się BVB tylko raz - w latach 94-96. Ta sama grupa piłkarzy potrafiła ograć w półfinale Champions League Real Madryt, strzelając mu cztery bramki w jednym meczu! W połowie 2015 r. Klopp opuścił jednak Westfalię, a niedługo potem przeniósł się do Anglii. Na pożegnanie wygrał grupę LM, ale w kolejnej rundzie dał się ograć Juventusowi. W Dortmundzie postawiono na totalne przeciwieństwo Kloppa - Thomasa Tuchela.

Apodyktyczny i trudny w obsłudze Niemiec miał jeden atut: skuteczność. Gdyby nie fenomenalna forma Bayernu, w Dortmundzie znów świętowano by ligowy sukces. Zamiast mistrzostwa był jednak "tylko" Puchar Niemiec. A zamiast zwycięstwa w LE, ćwierćfinał, w którym dortmundczyków pokonał. Juergen Klopp, trener Liverpoolu. Tuchel natomiast walczył, ale ze szefami. I przegrał. - Współpraca nie opierała się na zaufaniu i nie miała przyszłości - mówił prezes wicemistrzów Niemiec Hans-Joachim Watzke. Po zwolnieniu Tuchela zatrudnił dość podobnego charakterologicznie do Kloppa Holendra Petera Bosza. Ten co prawda ocieplił relacje z piłkarzami, ale i kompletnie zawalił trwającą nieco ponad pięć miesięcy kadencję.

Era Stoegera

Nowym trenerem został kolejny wynalazek Watzkego, Peter Stoeger, który zaledwie tydzień wcześniej został zwolniony z FC Koeln. 51-letni Austriak pracował w Kolonii przez ponad cztery lata, awansował z nią do Bundesligi, a tam doprowadził aż do piątego miejsca. Stoeger podpisał kontrakt do końca czerwca 2018 r. - Dużo rozmawia, umie słuchać, podpowiedzieć. Ale w życie szatni się nie miesza. W ogóle do niej nie wchodzi. Siedzi tylko w swoim gabinecie. A z piłkarzami widuje się na treningach i meczach - analizował na łamach Sport.pl swojego byłego szkoleniowca reprezentant Polski Sławomir Peszko. A ten zadanie dostał arcytrudne. Bo wymagania były duże, możliwości w teorii też, ale kiepskie były za to wyniki i atmosfera. A Liga Mistrzów - przegrana. Stoegerowi została walka w LE. Na razie niezbyt imponująca. Może to dlatego, że trener skupił się na odrabianiu strat do Bayernu w lidze? Tak czy inaczej w meczu domowym Borussia pokonała Włochów z Bergamo 3:2 po trafieniu w doliczonym czasie gry. W rewanżu długo przegrywała 0:1, ale wtedy po fatalnej interwencji Etrita Berishy bramkę zdobył Schmelzer. Niemcy nie zagrali ani pięknie, ani wyjątkowo skutecznie. Plus dwumeczu był tylko jeden - awans.

Transferowa gorączka

Na atmosferze, która również miała wpływ na wyniki, zaważyły nietrafione decyzje transferowe. Borussia, która wcześniej długo wzbraniała się przed wydaniem 5 mln euro na Roberta Lewandowskiego, teraz mogła pozwolić sobie na dużo więcej. I pozwalała. Zamiast zawodników z charakterem, którzy w Dortmundzie chcieli nie tylko zarobić, ale i zostawić serce, sprowadzała nieszczęśliwie nastawionych wyłącznie na autopromocję futbolowych biznesmenów. Najpierw kupiony z Rennes nastolatek Ousmane Dembele, a później Pierre-Emerick Aubameyang skutecznie potrafili szantażować klub, który nie chciał oddać swoich piłkarzy do Barcelony i Arsenalu. I ani 105 mln euro, które Niemcy dostali od Barcy, ani 65 mln euro przelane na konto przez londyńczyków, nie mogły osłodzić honorowej porażki z której po cichu kpiono w Monachium. Gdy kolejne gazety informowały o możliwym odejściu z klubu Lewandowskiego, Hoeness zapewniał z uśmiechem: "Robert ma z nami kontrakt do 30 czerwca 2021 r. i możecie być pewni, że do tego czasu będzie grał w Bayernie". Jak się okazywało w rzeczywistości, ważny kontrakt z Borussią miał nieco mniejszą moc.

O ile na Dembélé i Aubameyangu dortmundczycy zarobili krocie, co mimo wszystko musi imponować, o tyle szału nie robiły i nie robią czołowe transfery przeprowadzone na Signal Iduna Park. Bo ani kupiony za 30 mln euro Andre Schuerrle, ani kosztujący 25 mln Andrij Jarmolenko, ani Sebastian Rode czy Raphael Guerreiro, za których wyłożono po 12 mln euro, nie byli w stanie nawiązać do wielkich sukcesów Borussii sprzed kilku lat. Ani te charaktery, ani ta jakość. A tego w drużynie brakowało ewidentnie. Nie było też chemii, którą stworzył wspomniany już Klopp.

Ze składu, który w 2013 r. ograł Real i awansował do finału LM zostało niewiele więcej, niż tylko wspomnienia. "Lewy" i Mats Hummels woleli Bawarię (tak samo zresztą jak wcześniej Mario Goetze), ?lkay Gundogan trafił do Manchesteru City, a Kevin Grosskreutz do Galatasaray Stambuł. Z klubu wypchnięto Jakuba Błaszczykowskiego. Pozostali odliczający dni do emerytury Roman Weidenfeller a także Marcel Schmelzer, Łukasz Piszczek i Marco Reus. Pierwszy z nich ma już 37 lat, a dwaj kolejni są po 30. Reus natomiast za trzy miesiące skończy 29 lat.

Rybus czeka na Borussię

Można odnieść wrażenie, że po fiasku w LM niemieccy działacze postanowili skupić się na Bundeslidze w której również szło drużynie dość słabo. Czy oznacza to, że Borussia odpuściła LE? W lidze udało jej się wrócić na fotel wicelidera, który w tym momencie jest maksimum. I to niepewnym, bo za plecami czają się Eintracht Frankfurt, Bayer Leverkusen i RB Lipsk. Różnica punktowa jest tak niewielka, że w Dortmundzie na pewno nie śpią spokojnie. Dwa słabsze mecze mogą sprawić, że za rok klub znów zagra w Lidze Europy, ale od razu - w ogóle nie kwalifikując się do Ligi Mistrzów. Może więc Stoeger powinien zmotywować zawodników do pokazania maksimum już w Europa League?

Dzięki niej można zapewnić sobie przecież regularne odsłuchiwanie hymnu Champions League na murawie, a nie przed telewizorem. Do tego potrzebna jednak nie tylko pracy szkoleniowca, ale i odpowiedniego podejścia piłkarzy. A także znów odrobiny szczęścia, bo w kolejnej rundzie na BVB czeka kilka poważnych firm. Nie tylko Lokomotiw Moskwa z Maciejem Rybusem, ale też Atletico Madryt, Milan i Arsenal. Zestaw jak z Ligi Mistrzów. Teraz w Dortmundzie nadszedł czas, aby pokazać grę godną tych rozgrywek.

Copyright © Agora SA