W środę o godz. 20.45 ćwierćfinałowa bitwa o Anglię. Relacja na żywo w Sport.pl
Łukasz Jachimiak: W styczniu Liverpool wygrał z Manchesterem City 4:3 i to była jedyna ligowa porażka zespołu Josepa Guardioli w 31 meczach. Jak bardzo wierzy Pan, że "The Reds" znów znajdą sposób na zdecydowanie najlepszy angielski zespół tego sezonu?
Jerzy Dudek: Na pewno nie będę obiektywny, kiedy zacznę mówić o tym meczu. Ale się postaram. Wydaje mi się, że oba zespoły są w ostatnich tygodniach w doskonałej formie. Manchester miał wpadkę z Bazyleą, ale w takim momencie, kiedy już był pewny awansu do kolejnej rundy Champions League. Poza tym pewnie pokonuje kolejnych rywali, gra bardzo dobrze. Ale Liverpool też. Zespół jest bardzo skuteczny, zawodnicy są bardzo ruchliwi z przodu. Kilka dni temu byłem w Liverpoolu, żeby zagrać w meczu jego legend z legendami Bayernu Monachium [spotkanie skończyło się wynikiem 5:5] i muszę powiedzieć, że wszyscy - Steven Gerrard, Michael Owen, Robbie Fowler - patrzą na ten dwumecz z optymizmem. Każdy z nich szanuje City za styl, za wyniki, jakie robi z tą ekipą Guardiola, ale wszyscy podkreślają bardzo dobry rekord Liverpoolu w ostatnim czasie. Szczególnie na Anfield. Faworytem jest oczywiście Manchester, ale w Liverpoolu bardzo mocno żyją nadzieją, że może się udać.
Żaden z wielkich nie powiedział, że jednak awansuje Manchester?
- Naprawdę żaden. Wszyscy bardzo doceniają jakość City, mówią, że tam się coś bardzo fajnego buduje, że Guardiola potrafi to robić i ma świetny zespół, mimo że nazwiska nie są tak wielkie jak w Barcelonie czy w Realu Madryt. Odczuwa się duży szacunek do pracy Giuardioli, ale wszyscy do siebie mówiliśmy "ty, słuchaj, ale to jest naprawdę możliwe, żeby ich pokonać, my naprawdę nie jesteśmy bez szans". To będzie prawdziwa, wielka bitwa o Anglię.
Ofensywna, czy taka jak ta Liverpoolu z Chelsea w pamiętnym półfinale Ligi Mistrzów z sezonu 2004/2005, gdy o wszystkim zadecydował jedyny, kontrowersyjny gol Luisa Garcii?
- Na pewno skojarzenie z tamtym dwumeczem jest dobre, bo Liverpool znów jest w takiej sytuacji jak wtedy. My po wyjściu z grupy byliśmy faworytem tylko w 1/8 finału z Bayerem Leverkusen, później nie byliśmy nim ani z Juventusem, ani z Chelsea. Teraz Liverpool był faworytem z Porto i już z nikim więcej nie będzie. I bardzo dobrze, bo zespół odciążony, grający bez tej presji faworyta, ma łatwiej. W takiej sytuacji po prostu lepiej się gra. Pamiętam, że wtedy ludzie oczekiwali więcej od Chelsea, a my mogliśmy z nią stoczyć taktyczną wojnę. Z jednej strony był Rafa Benitez, z drugiej - Jose Mourinho. Wiedzieliśmy, że chodzi o to, żeby nie popełnić żadnego błędu. Mieliśmy ich bardzo dobrze rozpisanych, już wcześniej się z nimi spotykaliśmy i dobrze wiedzieliśmy, że kiedy tylko ktoś się u nas zagapił, spóźnił, to taki jeden błąd czy w lidze, czy w Pucharze Ligi Chelsea wykorzystywała.
W półfinale Ligi Mistrzów postanowiliśmy absolutnie tego błędu uniknąć. Udało się. Teraz też spotka się dwóch trenerów bardzo dobrze ustawiających zespoły taktycznie. Ale dzisiejszy Liverpool ma zabójczy atak. Nie chcę powiedzieć, że to jest jakość jak w Realu czy w Barcelonie, bo wzbudziłbym kontrowersje, ale jednak świetnie z przodu gra kilku zawodników, a Mohamed Salah ustanawia kolejne rekordy strzeleckie. Wydaje mi się, że ten Liverpool gra lepszą, bardziej ofensywną, przyjemniejszą dla oka piłkę niż Liverpool za moich czasów.
Czyli jest lepszy piłkarsko Liverpool i nie ma człowieka, o którym mówi się, że zabija futbol. Może aż takie stwierdzenia o Mourinho są przesadą, ale jednak on głównie zajmuje się utrudnianiem życia rywalom, a o Juergenie Kloppie i Josepie Guardioli czegoś takiego nie powiemy.
- Oczywiście, wszystko się zgadza. Dlatego można z optymizmem czekać na bitwę o Anglię w wersji ofensywnej, czyli na piękny, otwarty futbol. I City, i Liverpool bardzo wysoko podchodzi pressingiem, na 40., a nawet czasem na 30. metr od bramki przeciwnika. To jest nowoczesny futbol, jak się tam przejmie piłkę, to to już jest pół gola. Oba zespoły na pewno nie będą grały tak jak my wtedy, że najpierw będą myśleć o tyłach, a co później, to zobaczymy. Tu powinno paść sporo bramek. Choć może nie od razu w pierwszym meczu, bo to się teraz jeszcze nie rozstrzygnie. Szkoda, że Liverpool jest w tej niewygodnej sytuacji, że gra najpierw u siebie.
Nie wiem czy to dla Liverpoolu zła sytuacja, skoro z 48 dwumeczów, jakie zaczynał od spotkania u siebie awansem do następnej rundy skończył aż 37.
- O, to jest fajna sytuacja, która musi dowodzić magii stadionu. Niedawno Polska grała z Koreą Południową na Stadionie Śląskim w Chorzowie i zainstalowany tam miernik decybeli pokazał, że po strzeleniu któregoś gola nasi kibice wygenerowali ponad 99 decybeli, można zaokrąglić i powiedzieć, że 100. A kiedy myśmy grali z Chelsea rewanż w półfinale na Anfield, to kibice Liverpoolu wygenerowali 140 decybeli.
Nikt nie ogłuchł?
- Na szczęście nie, ale w głowie brzęczało, naprawdę odczuwało się ten hałas. To jest rekord Guinessa, oficjalnie wpisany jako największy hałas na meczu. Podejrzewam, że z Manchesterem City na trybunach będzie podobnie, kibice na pewno wyzwolą z siebie taką energię, która będzie pomagała drużynie. Taka pomoc ma znaczenie. Muszę to powiedzieć - na stadionie City nie ma takiej atmosfery jak na Anfield Road i żeby nie wiem co się tam działo na boisku, na pewno na trybunach nie będzie tak głośno.
Byłby Pan zadowolony, gdyby znów było 4:3, czy liczy Pan na większą zaliczkę przed rewanżem?
- Taki wyniki to by była zaliczka dla Manchesteru. Z trzema bramkami zdobytymi na wyjeździe City byliby w bardzo dobrej sytuacji. Chociaż mogłoby się też skończyć na 4:3 i na przykład 1:1 w rewanżu. Podejrzewam, że gdyby na Anfield było 4:3, mielibyśmy już z głowy wybór meczu sezonu. Dwa lata temu był tak wynik w meczu Liverpoolu z Borussią Dortmund w Lidze Europy, więc w sumie czemu nie.
O Salahu już Pan kilka słów powiedział - myśli Pan, że Egipcjanin jest głównym kandydatem na gwiazdę dwumeczu?
- Jest liderem klasyfikacji Złotego Buta, przed Lionelem Messim i Robertem Lewandowskim, na pewno jest głównym kandydatem na piłkarza roku w Anglii. Ale razem z Kevinem De Bruyne, który ma genialny sezon w Manchesterze City. To są największe gwiazdy tej konfrontacji, a Salah jest większym zaskoczeniem, bo kiedy przychodził do Liverpoolu, nie wiązano z nim aż takich nadziei. Już przy okazji meczów z Porto pisałem, że dla mnie Egipcjanin to mały Messi. Identycznie się porusza, tak samo biega, u niego też jest "krótka nóżka", on też strzela z każdej pozycji i ma nosa w polu karnym. Z zachowaniem proporcji muszę powiedzieć, że to jest mała kopia Messiego.
Widział Pan taką grafikę, na której trybuny Anfield Road przerobiono na piramidy?
- Nie, ale to fajnie oddanie szacunku Salahowi. Widać, że bardzo mu podpasował klub, podpasowało mu miasto, odnalazł się wśród kibiców. To jest po prostu jego miejsce. I mam nadzieję, że pomoże dojść Liverpoolowi do takiego sukcesu, jaki osiągnęliśmy w 2005 roku. Ten rok naprawdę układa się dla klubu podobnie jak tamten.