Liga Mistrzów. Juventus - Real Madryt, czyli jak bije włosko-hiszpańskie serce Zidane'a?

Chociaż "w Turynie stał się mężczyzną", to najpiękniejsze momenty klubowej kariery Zinedine Zidane przeżywał w Realu. Dalej ich doświadcza, już jako trener "Królewskich". W 1/4 finału Ligi Mistrzów poprowadzi Real w meczu ze swoim byłym klubem. Ma argumenty i spore atuty. Sprzyja mu nie tylko historia.

- W Turynie stałem się mężczyzną - stwierdził Zinedine Zidane opisując co dała mu 5-letnia gra we włoskim klubie. Kolejne jego zdanie pokazało, że do Włoch i Hiszpanii podobny sentyment ma do dziś. - Zawsze będę Juvenito w mym "corazon" (serce po hiszpańsku-przyp. red). Nie, przepraszam, w mym "cuore" - poprawił się zmieniając kluczowy termin na włoski. Kolejna rywalizacja Realu Madryt z Juventusem pewnie przypomni mu kilka pięknych chwil spędzonych na Półwyspie Apenińskim, ale też zmobilizuje, by kolejny raz natchnąć drużynę, która pod jego sterami w Europie zachwyca. Dla jednych to wynik trenerskiego warsztatu, dla innych charyzmy i estymy, dzięki którym Francuz na Santiago Bernbeu pokonuje wszelkie problemy.

Podał rękę, wytłumaczył

Właściwie od początku swej samodzielnej pracy w Madrycie, Zidane z wielkimi problemami mierzyć się nie musiał. Problemami takimi, jakie generować może funkcjonowanie w grupie futbolowych gwiazd wartych łącznie niemal miliard euro.

W odróżnieniu od swego poprzednika - Hiszpana, Rafy Beniteza - nie porozsadzał piłkarzy na pierwszym spotkaniu, tylko podszedł do każdego i podał mu rękę, a następnie nakreślił czego oczekuje podczas współpracy. Zresztą ta współpraca już wcześniej opierała się na zasadach partnerskich, a Francuz zawsze sporo z siebie dawał. Będąc asystentem Carlo Ancelottiego, brał udział w wewnętrznych gierkach treningowych. Technika nie przemija, Zizu czarował jak za dawnych lat. Zresztą ze współpracy z Włochem wyniósł też podejście do ludzi. Ancelotti określany jest często jako ten, który najlepiej potrafi ich zrozumieć. Sam jednak często zaznaczał, iż Zidane'a dobrze mieć przy sobie, bo piłkarze go słuchają.

Słuchają i słuchali. Francuz dogadał się z Ronaldo, gdy ten chciał szybko wracać na boisko po kontuzji w finale Euro 2016. Argumenty o potrzebie odpoczynku i wydłużeniu kariery dzięki nie przeciążaniu organizmu, do żądnego goli Portugalczyka trafiły.

Niesforny Benzema, Zidane'owi już może być dozgonnie wdzięczny. Tyle dobrych słów, jakie ostatnio dostał od rodaka, w obliczu słabej formy, mogło nawet nieco zaskakiwać. "To najlepsza dziewiątka na świecie", "będę go bronił po wsze czasy". Była też prośba do kibiców: "nie gwiżdżcie na niego". Może w tym szaleństwie pozytywów i wsparcia jest jakaś metoda. Benzema w ostatnim miesiącu znów zaczyna łapać asysty, drgnął też jego licznik bramkowy.

Z Isco Zidane odbył rozmowę tete-a-tete już kilka dni po objęciu sterów w Realu. Nie szczędził mu komplementów, ale też zmobilizował, iż musi rozwijać swój wielki talent. Zawodnik z rezerwowego zmieniał się postać pierwszoplanową. Dalej Hiszpana zwykle komplementowały już media. W 2017 roku "AS", wybrał go najlepszym pomocnikiem La Liga. Isco zyskał miano bardzo pożytecznego, potrafił tez strzelać piękne gole. Zidane mógł komplementować go dalej.

Błyszczał Isco, błyszczał też Marco Asensio, któremu mistrz świata z 1998 roku powiedział, że ma najlepiej ułożoną lewą nogę od czasu Lionela Messiego. Asensio kilkoma swoimi golami (m.in. tym z Barceloną w Superpucharze Hiszpanii) za te słowa się odpłacił. Zidane nie jest tylko trenerem, który wie, co komu powiedzieć (chociaż przy piłkarzach, którymi dysponuje być może właśnie rola motywacyjna jest najważniejsza), ale też sporo pracuje na boisku. Tak było od zawsze.

Z sentymentem Zidane'a wspominają ci, którymi opiekował się samodzielnie prowadząc Castillę.

- Jak miałem problemy z lewą nogą, to Zidane dzień w dzień zostawał ze mną po zajęciach i  przez godzinę ze mną pracował - przypomina Burgui, obecnie gracz Alaves. Zidane w Madrycie jawi się jako zwykły i niezwykły człowiek, ktoś kogo trzeba wysłuchać. Chociaż jego legenda nie otwiera wszystkich drzwi.

Najtrudniej szło Zidane'owi chyba z Jamesem Rodriguezem. Płynące z ust Kolumbijczyka, podczas zmiany w czasie meczu "kur** mać, nigdy nie da mi całego spotkania" - było doskonałą kwintesencją jego postawy wobec szkoleniowca. Problem gracza zniknął wraz z jego wypożyczeniem do Monachium. Podróży powrotnej nie będzie. Z tym Francuz też nie ma problemu.

Bez tonu wojennego

Trenerem jest ponoć spokojnym. Tonu wojennego praktycznie u niego nie ma, dominuje sprawozdawczy charakter, analityka i merytoryka. 15 minutowe odprawy się nie rozwlekają, sporo jest materiałów wideo i prostych komunikatów. Do piłkarzy trafiło to szybko. Na dzień dobry Francuz zdobył z klubem mistrzostwo Hiszpanii i wygrał Ligę Mistrzów, zresztą ten najważniejszy puchar zgarnął też w kolejnym sezonie. Kolekcję Zidane'a w Madrycie jako szkoleniowca uzupełniają też dwa klubowe mistrzostwa świata. Gorszy sezon, jaki w tym roku notuje Real w lidze, nie przekłada się na występy w Europie. W Champions League jego klub przegrał tylko raz. Oprócz Barcelony jest obecnie głównym kandydatem do końcowego triumfu. Jakoś trudno sobie wyobrazić, by w obliczu trzeciego z rzędu triumfu w piłkarskim raju, ktoś kręcił nosem na wicemistrzostwo lub nawet trzecią lokatę w La Liga. Teraz wszystkie siły rzucone są zatem na Juventus. To też może być ich atut. Można liczyć na kolejną, niezapomnianą hiszpańsko-włoską konfrontację. 

Zinedine Zidane Zinedine Zidane FRANCISCO SECO/AP

Play offy dla Juve

- To dwie drużyny o takim samym DNA, walczące i zawsze pragnące zwycięstwa - tak Zidane opisał Real i Juve. Zresztą Francuz był częścią historii ich poprzednich konfrontacji, włosko-hiszpańskie DNA ma do dziś. W 1996 roku ćwierćfinał Ligi Mistrzów oglądał jeszcze w telewizji, chociaż z dużym zainteresowaniem. Kilka miesięcy później oficjalnie był już zawodnikiem "Starej Damy", która wtedy Real Madryt w dwumeczu wyeliminowała (0:1 i 2:0).

Jeśli popatrzymy na fazę play-off współczesnej Ligi Mistrzów to Juve konfrontacje z Madrytem ma prawo lubić. Zidane niekoniecznie.

Kolejna taka przytrafiła się w 2003 roku, w półfinale rozgrywek. Włosi znów byli lepsi o jednego gola (1:2, 3:1). W starciu rewanżowym honorową bramkę dla ekipy z La Liga zdobył właśnie Zidane, który dwa lata wcześniej przeszedł do "Królewskich". Jego pierwszy powrót do Turynu w koszulce rywala nie był zatem sportowo miłym przeżyciem. Tym bardziej, że to ekipa uzbrojona w Ronaldo i Roberto Carlosa była faworytem konfrontacji z Włochami.

Zresztą podobnie zakończyła się zabawa z Realem w 1/8 finału z 2005 roku. Jeden mecz dla Madrytczyków (1:0), drugi dla Juve (2:0) i znów cieszyli się "Bianconeri". Pomijając cztery grupowe mecze z kolejnych lat (dwie wygrane, remis i tylko jedna porażka Juventusu) w 2015 roku Juventus znów wyeliminował Real w półfinale rywalizacji. Inteligencja i siła Chielliniego w obronie, pewne ręce i doświadczenie Buffona w bramce, sprawiły że Juve na Bernabeu obroniło przewagę z pierwszego spotkania (2:1) remisując 1:1.

Inaczej ma się sytuacja jeśli chodzi o finały. Na te Hiszpanie narzekać nie mogą. Ten z 1998 roku wygrali 1:0. Zidane był wtedy najbliżej zdobycia trofeum z Włochami. Nie udał udało się. Puchar wzniósł kilka lat później, ale już w koszulce Realu. Zresztą świętować mógł też w 2017 gdy wygrał Champions League. Wtedy oczywiście już jako trener "Królewskich" (w finale 4:1 z Juventusem) To zresztą te niedawne spotkanie z Cardiff przychodzi na myśl najszybciej, gdy myślimy o tegorocznej konfrontacji obu ekip.

To nie Cardiff

-Finał z Cardiff i wtorkowe spotkanie to zupełnie inna historia - uprzedzał Zidane na przedmeczowej konferencji. Wiem, że Juventus od tego czasu za bardzo się nie zmienił, ale uwierzcie mi, że to będzie inne spotkanie - przekonywał Francuz.

Można mu wierzyć, a to czy skala zmian jest duża, to sprawa indywidualnej oceny. Faktem jest, że z piątki obrońców, których pamiętamy z finału w stolicy Walii, dwójki już w Turynie nie ma (Daniel Alves i Leonardo Bonucci). To ta dwójka miała w przerwie finałowego meczu, nie tylko werbalnie, zaatakować Paulo Dybalę za brak zaangażowania.

Zidane takich ubytków jak Allegri nie ma (Morata w zeszłorocznym finale grał raptem kilkadziesiąt sekund). Francuzowi chodziło raczej o włoskie podejście do obecnego dwumeczu. Piłkarze "Starej Damy" sami przyznają, że fenomenalny sezon 2016/17 okazał się dla nich zgubny. Po raczej przyjemnych wygranych w Europie, z takimi potentatami jak Barcelona (3:0, 0:0), FC Porto (2:0, 1:0) czy zachwycające wtedy AS Monaco (2:0, 2:1), Juve finał chciało zdobyć z marszu.

- Jechaliśmy do Cardiff pewni siebie, zbyt pewni siebie. To był pierwszy i najpoważniejszy błąd jaki popełniliśmy w tym finale - stwierdził wtedy Buffon.

Teraz legenda turyńskiej bramki będzie chciała zrobić kolejny krok, by karierę zakończyć z najcenniejszym, klubowym trofeum. Zidane jako piłkarz jest bardziej spełniony, ale jako szkoleniowiec karierę właściwie zaczyna. Swoją drogą dwaj panowie to piękna historia przywiązania do jednego klubu. Buffon w Juve gra od 2001 roku. Zidane od tego czasu pracuje właściwie dla Realu Madryt. Czasem jednak delikatnie odzywa się u niego włoskie "corazon"znaczy "cuore".

Więcej o:
Copyright © Agora SA