Skontaktuj się z nami
Nasi Partnerzy
Inne serwisy
Skontaktuj się z nami
Nasi Partnerzy
Inne serwisy
Real Madryt pokonał Juventus 4:1 w finale Ligi Mistrzów. Gole dla "Królewskich" strzelili Cristiano Ronaldo (dwa) oraz Casemiro i Marco Asensio. Honorową bramkę dla mistrzów Włoch zdobył Mario Mandżukić. Spostrzeżeniami po spotkaniu dzieli się Konrad Ferszter ze Sport.pl.
Pierwsza połowa walijskiego finału miała wszystko, by przejść do historii jako jeden z najlepszych finałów Ligi Mistrzów w historii. Piękne gole, akcje z obu stron, tempo, niekonwencjonalne zagrania. Przed przerwą starcie Juventusu z Realem wyglądało jak "Kosmiczny mecz".
Chociaż to finał, w których przecież często górę biorą emocje, kunktatorstwo, strach przed popełnieniem błędu, to w Cardiff obejrzeliśmy walkę, w której obie strony co i rusz wyprowadzały kolejne ciosy. Zawodnicy na boisku momentami przypominali samych siebie z reklam czy internetowych filmików, kiedy w luźnej atmosferze popisują się bajeczną techniką. Spotkanie oglądało się z zapartym tchem, chciało się więcej i więcej.
Obraz ten upadł po przerwie. Upadł, bo w drugiej połowie na boisku błyszczała już tylko jedna drużyna. Real stłamsił Juventus, nękał go kolejnymi atakami, był pewny, że włoska obrona takiego naporu długo nie przetrzyma. Chociaż w pierwszej części oglądaliśmy zażarty bój, to ostatecznie finał z Cardiff okazał się jednym z najbardziej nierównych w historii. Dość powiedzieć, że "Stara Dama" po przerwie nie oddała celnego strzału.
Piąty z rzędu tytuł króla strzelców Ligi Mistrzów. Pięć goli w ćwierćfinałowym dwumeczu z Bayernem Monachium, trzy w półfinale z Atletico i dwa w finale z Juventusem. Panie i panowie, król Cristiano Ronaldo. W Cardiff Portugalczyk strzelił 599. i 600. gola w zawodowej karierze w klubie i reprezentacji.
Zawodnik, który na początku sezonu był krytykowany, przez niektórych spisywany powoli na straty, wciąż jest na szczycie. Ronaldo ciągnął Real w najtrudniejszych chwilach tej edycji LM, był najlepszym piłkarzem finału. Tym występem doświadczony Portugalczyk zapewne postawił stempel na drugiej z rzędu Złotej Piłce przyznawanej najlepszemu zawodnikowi świata.
Był piękny wolej Zinedine Zidane'a w 2002 roku w Glasgow. W 1994 roku cudownego gola dla Milanu strzelił Dejan Savicević. Były też bramki, które pamiętamy nie tylko z uwagi na ich urodę, ale wartość, jak np. te, które Manchester United wbijał Bayernowi Monachium na Camp Nou.
W sobotę do galerii najcudowniejszych bez wątpienia dołączył Mario Mandżukić. Zanim Chorwat złożył się do przewrotki, Juventus utrzymał piłkę w powietrzu. Ich gra do złudzenia przypominała tę, którą prezentują Brazylijczycy podczas zawodów na plaży. Mandżukić doskonale przyjął piłkę, obrócił się z dwoma rywalami na plecach i kosmicznym strzałem pokonał Keylora Navasa. Cudo.
19 goli i dziewięć asyst - to dorobek Paulo Dybali z sezonu 2016/17. Argentyńczyk, jeden z najważniejszych piłkarzy Juventusu, miał być jednym z koszmarów obrońców Realu.
Miał być, ale okazał się jednym z największych, o ile nie największym rozczarowaniem sobotniego finału. Dybala oddał zaledwie jeden strzał (niecelny), nie miał żadnego kluczowego podania, w Cardiff po prostu nie zaistniał. Jeśli finały największych rozgrywek mają być testem dla największych piłkarzy na świecie, to młody Argentyńczyk w sobotę swój boleśnie oblał.
W sobotę show skradł Cristiano Ronaldo. Trudno jednak nie docenić tego, jak ważnym piłkarzem dla Realu w Cardiff był Luka Modrić. I to nie tylko dlatego, że zanotował fantastyczną asystę przy trzecim golu.
Chorwat był mózgiem Realu. Nadawał tempo kolejnym akcjom ofensywnym, harował w defensywie. Modrić miał blisko 90 proc. skuteczności podań, asystę, jedno kluczowe podanie. 31-latek zaliczył też dwa odbiory, faulował zaledwie raz. Cichy bohater walijskiego finału.