Brendan Rodgers nie wystawiając podstawowego składu na mecz z Realem Madryt wprawił w osłupienie sporą część kibiców. Liverpool jak mało który klub z utęsknieniem wypatrywał powrotu do Ligi Mistrzów. Kibice "The Reds" głosili wszem i wobec, że 5-krotny zwycięzca tych rozgrywek jest ich integralną częścią i każdy sezon bez LM na Anfield Road to rok stracony. A jednak, gdy w końcu udało się dopiąć swego Brendan Rodgers w starciu najbardziej prestiżowym, a już na pewno najtrudniejszym, na wyjeździe z obrońcą tytułu zdecydował się wystawić drugi skład, głową będąc już przy weekendowym starciu z londyńską Chelsea. Rodgers zapewne z decyzji się wybroni, ale niesmak w oczach kibiców Liverpoolu pozostanie. Zwłaszcza, jeśli po tym wszystkim na wiosnę kibice na Anfield Road będą oglądać fazę pucharową Ligi Europejskiej, a nie Ligi Mistrzów.
Puma przed meczem wypuściła reklamę, która z dystansem podchodziła do słynnych problemów Arsene Wengera z suwakiem w jego kurtce. Miała być nowa kurtka (bo i nowy producent strojów "Kanonierów"), nowy i skuteczny Arsenal oraz cieszący się kolejnym sukcesem Francuz. Tymczasem Arsenal wciąż pozostaje klubem, któremu postawienie kropki nad i sprawia ogromny problem. Gdy już wydaje się, że wszystko zaczyna działać, nagle wszystko się wali. Nie pomaga nawet wciąż skuteczny Alexis Sanchez. "Kanonierzy" stracili na własnym stadionie trzy gole z Anderlechtem Bruksela i choć sytuacja w grupie jest dla podopiecznych Arsene Wengera bardzo wygodna - do awansu brakuje dwóch punktów w dwóch meczach - to ten wynik może długo się ciągnąć za ekipą z północnego Londynu, w końcu jeszcze kilkadziesiąt sekund przed zakończeniem spotkania byli już w gronie najlepszych szesnastu drużyn Europy.
To nic, że Robert Lewandowski odszedł do Bayernu Monachium, kibice Borussii Dortmund, którzy z trudem znosili poczynania swoich ulubieńców na początku sezonu powinni tęsknić raczej za Marco Reusem, a nie Polakiem. Pomocnik reprezentacji Niemiec po powrocie regularnie trafia do siatki i jest prawdziwym motorem napędowym swojej drużyny. BVB w Bundeslidze to wciąż zespół walczący o uniknięcie spadku, ale w Lidze Mistrzów we wtorkowy wieczór potwierdzili swoją jakość i są już pewni awansu do 1/8 finału. Jurgen Klopp musi jednak zdawać sobie sprawę, że wygrać te rozgrywki będzie bardzo ciężko, a bez szybkiego rozpoczęcia odrabiania strat w Bundeslidze o udział w LM za rok może być bardzo trudno. A wtedy zatrzymanie Reusa będzie już graniczyło z cudem - zwłaszcza, że o jego usługi walczy już nie tylko Bayern Monachium, do licytacji włączył się też ponoć Manchester City.
Kibice żadnego zespołu nie przeżyli dzisiaj takiej karuzeli emocjonalnej jak fani Juventusu. Mistrzowie Włoch w zeszłym roku odpadli w dramatycznych okolicznościach z Galatasaray i niewiele brakowało, by we wtorkowy wieczór doszło do powtórki z historii. Jeszcze w 65. Minucie drużyna z Turynu przegrywała 1:2 i gdyby wynik ten się nie zmienił, to Juve pozostałaby na wiosnę co najwyżej walka o Ligę Europejską. Jednak najpierw samobój Jimeneza, a potem bramka Pogby dały gigantyczny zastrzyk wiary fanom ekipy z Turynu w to, że ich drużyna wciąż żyje. Bo choć na krajowym podwórku w ostatnich sezonach dominuje bezdyskusyjnie i ani Roma, ani Napoli, ani nikt inny nie jest w stanie na dystansie całego sezonu dotrzymać im kroku, to w Lidze Mistrzów "tego czegoś" wciąż im brakuje. Podopieczni Massimiliano Allegriego nie mogą jednak zbyt długo świętować, trzy punkty są co prawda powodem do satysfakcji, ale sytuacja w grupie wciąż jest daleka od idealnej. Mistrzowie Włoch wciąż mają tyle samo punktów co Olympiakos, a do końca fazy grupowej zostały już tylko dwie kolejki. Teraz na nadrabianie nie będzie już czasu, każde kolejne potknięcie może kosztować ich awans.
Bazylea lubi napsuć krwi najsilniejszym drużynom w Anglii. Fani ekipy ze Szwajcarii wciąż pamiętają, jak ich ulubieńcy wyrzucali z Ligi Mistrzów Manchester United, a teraz są jednym z głównych zmartwień Brendana Rodgersa. Po tym jak w poprzedniej kolejce nie poradzili sobie z Łudogorcem w Bułgarii, teraz odbili to sobie wygrywając aż 4:0. Kiedy w poprzednim meczu tych dwóch ekip piłkarze Bazylea musiała grać w dziesiątkę przez większość meczu, Łudogorcowi w dalszym ciągu ciężko było jednoznacznie przejąć inicjatywę. Mimo to zryw w końcówce przyniósł trzy punkty i bardzo skomplikował sytuację w grupie. Teraz podopieczni Paolo Sousy mogą tylko żałować, że i w tamtym meczu nie wykazali się równie dobrą skutecznością. Z dziewięcioma punktami na koncie byliby teraz o punkt od awansu do 1/8 finału.