W pierwszej fazie spotkania Lech nie forsował tempa. Osiągnął dużą przewagę pod względem posiadania piłki, nie starając się jednak szukać bardziej ryzykownych zagrań, które mogłyby skutkować kontratakami. Legia ani myślała szukać bardziej agresywnych prób odbioru, przytomnie przesuwała się za piłką, czekając na błąd przeciwnika przy wyprowadzaniu akcji. Taktyka ta sprawdziła się w stu procentach, a na otwierającą drogę do bramki pomyłkę trzeba było czekać niespełna dziesięć minut. Asysta Vujadinovicia nie była przy tym efektem bardziej zorganizowanego pressingu gości, co raczej zwykłym, charakterystycznym dla niedzielnego wieczoru z Ekstraklasą, jednym z dziesiątek popełnianych przez zawodników prostym błędem w sztuce uprawiania piłki nożnej. Ostateczna pozycja Legii w tabeli wynikła przede wszystkim z tego, że jako jedyny bodaj klub jest w stanie takie błędy z zimną krwią wykorzystać.
Można się było spodziewać, że przyjezdni będą się starali przekształcić ten mecz w partię piłkarskich szachów i trzymać rywali jak najdalej od własnej bramki. Mało kto jednak się spodziewał, że Lech tak bardzo będzie w takim scenariuszu pomagać. Legia cofnęła się głęboko, często dopuszczając rywali w okolice własnego pola karnego, jednak celne dostarczenie piłki w strefę bezpośredniego zagrożenia było zadaniem ponad siły Lecha. Gospodarze mieli problem z wyprowadzeniem ataków pozycyjnych, często uciekając się do długich piłek, zagrywając ich w trakcie meczu blisko 50. Nie dziwi więc, że gra zamiast opierać się jakimkolwiek zachowaniu płynności przy wyprowadzaniu akcji, przeniosła się w powietrze. Czterdzieści procent stoczonych pojedynków miało miejsce w walce o górną piłkę
Lech nie prezentował się przy tym w tego typu grze zbyt skutecznie, wygrywając ledwie jedną trzecią z nich. Widać to było zwłaszcza przy okazji stałych fragmentów, które były głównym źródłem zagrożenia ze strony poznaniaków. Dostarczali jednak dzięki nim piłkę w pole karne 20 razy, a doprowadziło to do zaledwie jednego strzału.
Nieporadność Lecha Legia wywoływała jednak w niewielkim stopniu. Gospodarze nie potrafili poradzić sobie z własną niemocą, nie błyszcząc skutecznością podań, nawet gdy nie znajdowali się pod presją. Ogromna niedokładność przy rozprowadzaniu akcji skutkowała szarpaną grą, częstym przerywaniem ataków daleko przed bramką rywali. Można było momentami odnieść wrażenie, że Lech z najwyższym trudem byłby w stanie stworzyć składną akcję bez przeciwnika, a co dopiero w warunkach meczowych, kiedy ten stawiał, dość bierny, ale jednak opór. Druga bramka dla Legii padła podobnie jak pierwsza - po wyczekaniu błędu i bezlitosnej kontrze. Więcej sytuacji w tym meczu po prostu nie było. Z pól karnych oddano ledwie po dwa strzały.
Na swój sposób szkoda, że ten mecz zostanie zapamiętany przez przedwczesne zakończenie go przez kibiców. Popisy zawodników na boisku powinny zasługują bowiem na unieśmiertelnienie pod hasłem 'jak nie powinien wyglądać mecz na szczycie ligi'. Zwłaszcza ligi, która aspiruje do bycia uważaną za poważną. Na jej poważność nabiera się jednak coraz mniej osób, a kolejna weryfikacja jej siły zapewne nastąpi w pucharach w sierpniu. A może i nawet jeszcze w lipcu.