Spotkanie, które miało przesądzić o mistrzostwie Polski, zakończyło się olbrzymim skandalem. Po golach Domagoja Antolicia i Michała Kucharczyka Legia prowadziła z Lechem 2:0 i tytuł miała praktycznie w kieszeni. Taki stan rzeczy nie podobał się kibicom drużyny gospodarzy, którzy na 10 minut przed końcem spotkania zaczęli rzucać race, a chwilę później zniszczyli ogrodzenie i wbiegli na boisko.
Wyjątkowe treści o Ekstraklasie w nowej aplikacji Football LIVE - POBIERZ TUTAJ!
Piłkarze szybko zbiegli do szatni, a na murawie pojawiła się policja. Przez długi czas trwało zamieszanie, ale jak się okazuje - na stadionie nie zatrzymano ostatecznie ani jednej osoby!
- Naszą rolą było niedopuszczenie do eskalacji agresji i zapewnienie bezpieczeństwa. Oczywiście, zabezpieczyliśmy nagrania z monitoringu i będziemy starać się ustalić osoby, które złamały ustawę o bezpieczeństwie imprez masowych - powiedział Maciej Święcichowski z wielkopolskiej policji.
Po meczu istniało prawdopodobieństwo, że chuligani wyruszą na miasto i mogą dokonywać kolejnych dewastacji. Policja zapewnia, że oprócz jednego pożaru samochodu (nie wiadomo, czy był skutkiem podpalenia) nie doszło do żadnych zamieszek.
- Policjanci byli w bardzo wielu miejscach, ale było spokojnie, nikogo nie zatrzymano - powiedział Święcichowski.
- Od kilku dni klub przygotowywał się do meczu z Legią. Byliśmy świadomi tego, że nastroje pośród naszych kibiców są złe, ale zależało nam na tym, żeby meczy został przeprowadzony bezpiecznie, i zakończył się zgodnie z regulaminem. O ile jesteśmy w stanie zrozumieć nastroje pośród kibiców, to nie zgadzamy się z takimi zachowaniami. Jesteśmy świadomi tego, że klub poniesie konsekwencje - powiedział rzecznik prasowy Lecha Poznań, Łukasz Borowicz.
- W tej chwili za wcześnie na to, by dyskutować nad rozmiarem ewentualnych kar. Na razie nie możemy też oszacować strat. Te policzymy w ciągu najbliższych kilku dni. Największe straty to te moralne, to, że wszyscy oglądaliśmy takie obrazki - dodał. Nie jesteśmy jedynym stadionem, na który race zostały wniesione, na którym zostały odpalone i przeszkodziły w meczu. Klub dokonał wszelkich staranności, by wszystko zabezpieczyć, niestety się nie udało.
Lechowi, za zachowanie jego kibiców, grożą duże kary finansowe, zamknięcie stadionu, zakaz wyjazdowy lub - w najgorszym przypadku - minusowe punkty jeszcze w tym sezonie. Takie oznaczałyby utratę miejsca dającego grę w kwalifikacjach Ligi Europy.
- Na temat ewentualnych kar nie chcę spekulować. Jeszcze w niedzielę spotyka się Komisja Ligi, po jej decyzji będziemy wszystko wiedzieć - zakończył Borowicz.