Philipps w rozmowie ze Sport.pl o dwóch twarzach Legii: Za Klafuricia w szatni jest dużo głośniej, czuć team spirit

- Jak w trzydziestej minucie przegrywa się 0:1, to mecz trzeba wygrać 3:1. Taka jest filozofia zwycięzców. To był nasz problem - mówi w szczerej rozmowie ze Sport.pl Chris Philipps, zimowy nabytek Legii. Porównuje też pracę ze "spokojnym" Jozakiem i "wybuchowym" Klafuriciem, który "ożywił" stołeczną szatnie. Wspomina wymarzoną Ligę Mistrzów, która dzięki mistrzostwu Polski znów może być blisko Warszawy.
Philipps Philipps KUBA ATYS

Kacper Sosnowski: Niemal pół sezonu w Polsce i 10 meczów w pierwszym składzie Legii. Zadowolony?  

Chris Philipps: Cóż... część meczów opuściłem bo byłem kontuzjowany. Przed urazem właściwie zawsze byłem w pierwszej jedenastce. Jeśli chodzi o moją formę to już zupełnie inna sprawa. Myślę, że dobrze zacząłem, chociaż akurat tak się złożyło że grałem w meczach, w których drużyna gubiła punkty. To pozostawiało jakiś niesmak. Mój bilans na razie nie jest zły, ale nie jest też bardzo dobry. Dlatego tak bardzo zależało mi, by zakończyć sezon z dwoma tytułami. Poza tym podpisałem z Legią kontrakt na 2 lata z opcją rocznego przedłużenia. To sporo czasu. Dlatego staram się być mocno zaangażowany, w to co dzieje się w drużynie i zależy mi bym grał w niej jak najwięcej. 

Podczas trzymiesięcznego pobytu w Polsce zdobyłeś puchar naszego kraju. Chwilę potem mistrzostwo Polski. Nieźle...

- Szczególnie że we Francji opuściłem drużynę walczącą o utrzymanie i przeszedłem do walczącej o mistrza. To w całej mojej karierze coś wyjątkowego. Zdarzyło mi się już kiedyś co prawda wygrać ligę, ale to była Ligue 2. Za to trofeów i medali nie dają. Dlatego też przyszedłem do Legii, bo mam chęć na tytuły. To przecież sól kariery piłkarza, by coś wygrywać. Oczywiście, gdy pierwszy raz usłyszałem o takiej możliwości miałem moment zawahania. Wynikał bardziej z tego, że nie znałem waszego kraju, kultury, języka. Wiedziałem, że Warszawa to stolica. O Legi słyszałem. Zresztą grał tu Moullin i Langil. Pamiętałem, że Legia grała w Lidze Mistrzów. Jak sobie te wszystkie rzeczy poskładałem i zdałem sprawę, że mogę tu zrealizować moje marzenia i zagrać w Champions League, to niepewność minęła.

Oglądałeś Legię w Lidze Mistrzów?

- Mecz z Realem oglądałem na żywo w telewizji. Pamiętam, że nie było kibiców i zremisowaliście 3:3. Zresztą wtedy gola strzelił właśnie Moulin, oddał fantastyczny strzał. Z Borussią było jakieś... 3:6?

No prawie. Skończyło się na 4:8 i rekordzie goli w jednym meczu.

Już pamiętam. Bo o tym, też dużo się mówiło. Dla takich meczów przecież gra się w piłkę. Chętnie sam bym zagrał z tak klasowym zespołem. 

Ożyłeś w temacie Ligi Mistrzów. Czujesz, że w tym sezonie ona jest blisko Warszawy?

Tytuł był w naszych rękach i się udało. Można się cieszyć, bo osiągnęliśmy to przy 11 porażkach na koncie. Wydawać by się mogło, że mistrzostwo z tyloma przegranymi będzie niemożliwie. Trzeba chyba podziękować innym drużynom, że nie wygrywały swoich spotkań. Co do Ligi Mistrzów. Od zakończenia sezonu do pierwszego meczu eliminacji w tych rozgrywkach będzie jeszcze trochę czasu. Jest szansa, że klub się wzmocni. My sami też musimy podnieść nasz poziom. Przede wszystkim chodzi mi o nie popełnianie głupich błędów, które nam się przytrafiały. Tylko, że przykładowo z Zagłębiem, popełnialiśmy je i my i rywal. Na europejskim poziomie, takie pomyłki mogą nas drogo kosztować.

Najszybsze relacje na żywo w nowej aplikacji piłkarskiej Football LIVE - POBIERZ TUTAJ!

Chris Philipps podczas meczu o mistrzostwo Ekstraklasy Legia Warszawa - Zagłębie Lubin Chris Philipps podczas meczu o mistrzostwo Ekstraklasy Legia Warszawa - Zagłębie Lubin KUBA ATYS

By coś ugrać, nie tylko w Polsce, ale i w Europie, trzeba grać równo. Tego o Legii w całym sezonie powiedzieć się nie da.

Legia w tym sezonie miała dwie twarze. Dobrą i złą. W ostatnim przegranym meczu, ze wspomnianym już Zagłębiem, mieliśmy siedem czy osiem dobrych sytuacji. Nic  z tego nie wynikało. Myślę, że jak na drużynę chcącą mistrzostwa strzelamy zbyt mało goli. Brak nam skuteczności. Jak się próbuje i nie wychodzi, to często źle to wpływa na głowę. Poza tym jak pierwsi tracimy gola, to ciężko nam się podnieść. To też był duży problem. Jakby brakowało nam wiary we własne możliwości. Przekonania, że to my jesteśmy najlepszą drużyną w Polsce. Jak w trzydziestej minucie przegrywa się 0:1, to mecz trzeba wygrać 3:1 - taka jest filozofia zwycięzców. Wyjątkiem było tylko rewanżowe spotkanie w Pucharze Polski z Górnikiem, gdzie udało się nam podnieść. Mam nadzieję, że pozostanie ono w naszych głowach. Poza tym sporo przegrywaliśmy na własnym boisku, to też było dziwno, trochę niewytłumaczalne.

Trener Klafurić zmienił coś właśnie na poziomie waszych głów? Treningi prowadził przecież też i  za Jozaka. 

- Jeśli chodzi o treningi jest podobnie. Chociaż teraz bardziej skupiamy się na taktyce. Każda zmiana trenera, zmienia jednak szatnię, dodaje jakiejś dynamiki. Nie wiem czy to dzięki temu wygraliśmy te kilka spotkań. Jozak był człowiekiem spokojnym. Klafurić jest bardziej wybuchowy. W szatni jest o wiele głośniej, wszyscy są jakby bardziej ożywieni. Widać, że Nasz nowy trener żyje futbolem, czuć team spirit. Daje to bodziec do wygrywania. Nawet jak na boisku nie idzie to nie ucina głów, tylko wysyła pozytywne sygnały. Pozytywny przekaz jest dla zawodników ważny. Jest jakaś wewnętrzna wiara w to, co robimy.

Legia za Jozaka była podzieloną drużyną? Jest w niej dalej grupa polska, bałkańska francuska i tak dalej.?

- Nie przesadzałbym z tymi podziałami. W każdym klubie jest tak że część zawodników przychodzi z zagranicy. Przecież najlepsi Polacy też grają w zachodnich ligach. Lewandowski w Ekstraklasie jest już wspomnieniem. W Manchesterze City z Anglików nie uzbierałaby się nawet jedenastka. Wielokulturowość jest normą. Wszyscy mówią tu po angielsku. No może najsłabiej Remy (śmiech), ale ja mu pomagam. Jeśli chodzi o komunikację między nami to jest ona na bardzo dobrym poziomie. Nie jest tak że funkcjonuje grupa polska i ta z zagranicy. Wszyscy staramy się być razem. To też jest jakaś nasza siła. Widać to zresztą na boisku. Przypomnę choćby mecz z Wisłą w którym prowadziliśmy 1- 0. W ostatnich 30 minutach dostaliśmy jednak czerwoną kartkę. Mimo to wspólnymi siłami doprowadziliśmy do wygranej.

W grudniu zeszłego roku grałeś przeciw Nicei czy Rennes, wcześniej przeciw Lyonowi. Teraz mierzyłeś się z Arką  czy Pogonią. Czujesz sportowe tąpnięcie?

Ligue 1 jest dużo szybsza od polskiej Ekstraklasy. Oczywiście też lepsza technicznie. Technika poniekąd łączy się z szybkością. W Polsce liga jest bardziej fizyczna. Na boisku więcej jest walki. Sporo ekip gra długą piłką, szczególnie przeciw nam. Co niesie za sobą pewne problemy, szczególnie dla nas, pomocników.

Środkowi pomocnicy w meczach nie są niby tak widoczni jak inne formacje, napastnicy czy bramkarz, ale dla mnie jeśli drużyna gra dobrze, to głównie dlatego że ma dobry środek pola. Mam wrażenie, że to jest tu ważna formacja. Podam ciekawy przykład. Porównałem swoje statystyki we Francji i w Polsce.  Tam na mecz miałem 7,8 pojedynków z rywalem. Tu wychodzi mi ich 25, czy nawet 30! To dobrze charakteryzuje te dwie ligi. Tam jest więcej futbolu, tu więcej walki. Oczywiście w różnych meczach różnie to wyglądało. Na Wiśle Kraków były sporo rozgrywania i kombinacji, ale w Gdyni rywale robili co chwila długą piłkę i trzeba było biegać i walczyć. Ligue 1 ma też oczywiście wielkie gwiazdy futbolu. W Polsce jest kilku dobrych graczy i tyle. Myślę jednak, że ta liga nie należy do najłatwiejszych.

W piłkę zaczynałeś grać w Luksemburgu, potem niemal całą piłkarską karierę siedziałeś we Francji. W Warszawie czegoś ci brakuje?

Grając w Metz byłem rzut kamieniem od rodzinnego domu. Do granicy z Luksemburgiem miałem 40 kilometrów. Byłem zatem znacznie bliżej rodziny i przyjaciół. Teraz, by się z nimi zobaczyć muszę wsiąść w samolot. Po gorszym meczu czy ciężkim treningu często fajnie jest zobaczyć się i pogadać z kimś bliskim. Teraz tego nie mam, ale pewnie się do tego z kolejnymi miesiącami bardziej przyzwyczaję.

No i jak tu przyjechałem było -13 stopni. To też było trudne. Tym bardziej, że te mrozy utrzymywały się przez tydzień. We Francji było jednak trochę cieplej, tam zima to były dwa stopnie na minusie. Myślę, że moje ciało nie było do tego przyzwyczajone i m.in. przez to nabawiłem się kontuzji, przez którą straciłem trochę spotkań.

Mówiłeś o braku bliskich. Obecność w klubie Wiliama Remy'ego, z którym możesz pogadać po francusku mocno pomaga? 

- Jak tu przychodziłem miałem kontakt z Thibaultem Moulinem, który jeszcze wtedy był w Warszawie. W głowie siedziało mi, że od początku będę miał tu kolegę. No, ale on szybko odszedł, a przyszedł Remy. Z nim jest tak, że to ja wychodzę na tego, który mu więcej pomaga (śmiech). Oczywiście cieszę się, że dołączył do drużyny. To, że jesteśmy tu razem to ważne i dobre i dla mnie i dla niego.

Masz z kim pójść na obiad...

- Nie do końca. W Legii jest tak, że spędzam w klubie znacznie więcej czasu niż np. w Metz. Mamy jedne zajęcia, potem drugie, a potem razem jemy. Jak przychodzę do domu to jestem tak zmęczony, że idę spać. Poza tym na początku, po przeprowadzce do Warszawy, mieliśmy na głowie sporo rzeczy do załatwiania. Pewnie więcej czasu by iść gdzieś pogadać będzie teraz lub po wakacjach.

W wakacje mamy też mistrzostwa świata. Będziesz mocniej trzymał kciuki za Francję czy Polskę?

Przeciwko Francji grałem mecz w kwalifikacjach, długo grałem też w ich lidze. Przypomnę też, że byłem na wypożyczeniu w Niemczech, a teraz jestem w Polsce. Można powiedzieć, że relacje łącza mnie z tymi trzema krajami. Francja i Niemcy to dla wszystkich faworyci turnieju. Polska dla mnie może być czarnym koniem tej imprezy. Chciałbym, by zaszła jak najdalej tym bardziej, że teraz to także mój kraj. Będę oglądał wasze mecze, najpierw jednak pocieszę się z mistrzostwa Legii. 

Copyright © Agora SA