Niedzielne spotkanie miało rozpocząć się o godz. 18.00. Miało, ale zaczęło się dokładnie sześć minut później. Wszystko przez piłkarzy Legii, którzy w geście solidarności ze swoimi kibicami opóźnili rozpoczęcie meczu.
Warszawscy fani na stadion Jagiellonii nie weszli. Kibice ze stolicy pojawili się pod obiektem po godz. 14, ale po dwóch godzinach oczekiwania postanowili, że wracają do domu. Powód? Jagiellonia nie zgodziła się na to, by kibice Legii wnieśli ze sobą flagi.
Zawodnicy Deana Klafuricia najpierw opóźnili wyjście z szatni. Po tym jak pojawili się na murawie, tylko na chwilę stanęli na jej środku. Arkadiusz Malarz dał sygnał zespołowi, który najpierw nie przywitał się z sędziami i rywalami, tylko ruszył w stronę pustego sektora, gdzie mieli zasiadać kibice Legii. Piłkarze bili brawo w stronę pustej trybuny a dopiero później przybili piątki z arbitrami i zawodnikami Jagiellonii.
A Legia zrobiła tak. Brawo! pic.twitter.com/WMzJomT9wK
- Adam Polak (@Adampolakpl) May 6, 2018
Cała Legia zawsze razem!!! pic.twitter.com/9nwLgvzL94
- Jakub Rzeźniczak 52 (@JakubRzezniczak) May 6, 2018
Wydaje się, że stawka niedzielnego meczu mocno przytłoczyła oba zespoły. W pierwszym kwadransie gry Jagiellonia i Legia częściej podawały do przeciwnika lub w aut. O ile przez chwilę można było myśleć, że spowodowane jest to obustronnym, wysokim pressingiem, o tyle kolejne minuty nie zostawiły żadnych złudzeń. Piłkarze obu drużyn podawali niecelnie i tracili piłki nawet bez bliskiej obecności rywala.
Poważniejsze błędy popełniali legioniści. Raz do przeciwnika zagrał Arkadiusz Malarz, raz za lekko do tyłu zagrywali Marko Vesović i Domagoj Antolić. Bardzo niebezpieczne były też straty piłek w pojedynkach. Po jednym z błędów Kaspera Hamalainena Jagiellonia wyprowadziła kontratak, który faulem przerywać musiał Adam Hlousek, za co obejrzał żółtą kartkę.
Nerwy zdecydowanie szybciej opanowali gospodarze. Chociaż Jagiellonia bramce Malarza poważnie nie zagroziła, to była jednak zespołem szybszym, bardziej kreatywnym, stwarzającym jakiekolwiek sytuacje.
Legia? Brakowało jej agresywności, ruchu, dokładności i pomysłu. Niemal przy każdym wyprowadzeniu, posiadający piłkę zawodnik mistrza Polski pokazywał kolegom, że nie ma do kogo podać. Najczęściej kończyło się to więc długim podaniem i stratą.
Warszawiacy starali się wzajemnie pobudzać. Sebastianowi Szymańskiemu, Michałowi Kucharczykowi czy Vesoviciowi zdarzało się pokrzykiwać i poklaskiwać na partnerów. Spokojny nie był też Klafurić, a schodzącą na przerwę drużynę motywował też rezerwowy w niedzielę Miroslav Radović. Nic dziwnego, wystarczy rzut oka na statystyki pierwszej połowy.
Strzały 0! #JAGLEG pic.twitter.com/Mqw9Jd2OsL
- Cezary Kucharski (@CezaryKucharski) May 6, 2018
O ile wynik 0:0 nie demotywował najbardziej zagorzałych kibiców Jagiellonii, którzy bez przerwy dopingowali swoich idoli, o tyle coraz bardziej nerwowy robił się jeden fan zasiadający w loży VIP. Ofensywna opieszałość białostoczan sprawiła, że pan postanowił wcielić się w rolę asystenta Ireneusza Mamrota.
"Jagiellonio, dawaj, dawaj!", "Druga strona!", "Uderz mocno, w górny róg z tego wolnego", "Szybciej, szybciej", "Musicie strzelić gola do przerwy, pogubią się!" - to tylko niektóre z rad, które sympatyczny pan przekazywał piłkarzom Jagiellonii.
Kibic ten nie tylko podpowiadał, ale starał się też motywować zawodników, poprzez wchodzenie im na ambicję i porównania. "No, teraz dośrodkuj dokładnie, przecież umiesz! Tak jak Kurzawa!" - krzyczał kibic przy jednym z rzutów rożnych dla gospodarzy. Były też uwagi do Mamrota: "Panie trenerze, mamy jeszcze dwie zmiany, niech pan wpuści dwóch graczy, świeżaków, niech naparzają!"
To mogła być kluczowa kolejka w walce o mistrzowski tytuł. Legia mogła odskoczyć rywalom, na pierwsze miejsce mógł wrócić Lech, awansować na nie mogła też Jagiellonia. W dwóch meczach między zespołami z najlepszej czwórki ligi nie zobaczyliśmy jednak żadnego gola, a i dogodne do tego sytuacje moglibyśmy policzyć na palcach jednej ręki.
W Płocku i Białymstoku oczekiwaliśmy ciekawych pojedynków, tymczasem więcej jakości i zaangażowania widzieliśmy w grupie spadkowej. Tam, choć niektórzy mierzą się z równie dużą presją, mecze były nieporównywalnie ciekawsze. A na górze tabeli? Sytuacja bez zmian. Mało jakości, a o walce o mistrzostwo wiemy tyle, że wciąż nic nie wiemy.