Walka o mistrzostwo Polski, która w tym sezonie przypomina wyścig żółwi, wchodzi w decydującą fazę. W ten weekend jeden z zespołów może znacznie odskoczyć przeciwnikom, drugi stracić całą przewagę wynikającą z liczby meczów u siebie, a trzeci praktycznie wypaść z rywalizacji.
Najbliższa kolejka może mieć ogromny wpływ na to, kto 20 maja będzie świętował tytuł mistrza Polski. W sobotę o godz. 20.30 Wisła Płock podejmie Lecha, w niedzielę o godz. 18 Jagiellonia zagra z Legią. Relacja na żywo w Sport.pl.
Kiedy dwa tygodnie temu Arvydas Novikovas dawał swoje show w Kielcach wydawało się, że wszystko co najgorsze Jagiellonia ma już za sobą. Drużyna Ireneusza Mamrota pokonała na wyjeździe Koronę 3:0, przełamała serię trzech porażek z rzędu i utrzymała się w walce o mistrzostwo.
W minioną niedzielę białostoczanie mieli iść za ciosem. Zamiast pewnej wygranej ze słabą ostatnio Wisłą Kraków, był jednak kolejny zimny prysznic. Jagiellonia przegrała u siebie 0:1, co było już piątą porażką zespołu Mamrota w ostatnich siedmiu spotkaniach! O ile wynik z niedzieli nie wpłynął na ich stratę do Lecha (jeden punkt), o tyle do Legii białostoczanie tracą już trzy "oczka".
Dlatego jeśli Jagiellonia nie chce wypaść z wyścigu o mistrzostwo Polski, w niedzielę musi pokonać u siebie Legię. Chociaż na konferencji prasowej trener Mamrot całą presję zrzucał na warszawiaków, to jak sam podkreślił, remis jego drużynie nic nie daje. Ewentualna porażka zaś praktycznie wykluczy ich już z walki o tytuł.
Zwłaszcza, że już w środę białostoczanie zagrają w Poznaniu z Lechem. Z Lechem, który w fazie zasadniczej rozbił u siebie Jagiellonię aż 5:1, co było pierwszą oznaką zbliżającego się kryzysu drużyny trenera Mamrota. - To dwa bardzo ważne mecze, ale na razie liczy się tylko Legia. Musimy wygrać - powiedział w piątek szkoleniowiec Jagiellonii.
- Nie wyobrażam sobie, żeby piłkarz odczuwał presję w takim meczu. W takim spotkaniu nie ma nic do stracenia, można tylko wygrać. To Legia jest faworytem i to na niej ciąży presja. Klub z Warszawy ma zdecydowanie największy budżet w lidze i to on musi zdobyć tytuł mistrza Polski, podczas gdy my po prostu bardzo chcemy to zrobić - stwierdził Mamrot.
- To jednak nie może nam pętać nóg. Każdy z chłopaków musi wyjść i zagrać jak najlepszy mecz, tak jak to było w lutym na Łazienkowskiej [Jagiellonia wygrała 2:0 - red.]. Zdajemy sobie sprawę, że Legia jest o tamto spotkanie mądrzejsza i inaczej podejdzie do niedzielnego meczu. Rywale obecnie mają lepszy okres niż wtedy, ale to nas nie interesuje. Każdy z zawodników musi zagrać dla zespołu, dla siebie oraz dla kibiców - dodał.
Legia musi, na Legii ciąży większa presja, ale Legia w ostatnich tygodniach rośnie z dnia na dzień. Zespół, który wydawał się być rozbity i zdezorganizowany, pod wodzą Deana Klafuricia wygrał cztery mecze z rzędu. W środę, po zwycięstwie 2:1 nad Arką Gdynia, warszawiacy zdobyli 19. w historii klubu Puchar Polski.
Legia nie zachwyca stylem, ale robi to co najważniejsze - zdobywa punkty, na nowo buduje pewność siebie w kluczowym momencie sezonu. Klafurić mocno postawił na graczy doświadczonych, którzy na razie go nie zawodzą - przebudził się Michał Pazdan, "z szafy" wyciągnięty został Inaki Astiz, po kontuzji wrócił Miroslav Radović, ważne bramki znów zdobywa Michał Kucharczyk. Do tego należy dodać graczy młodszych, bo Sebastian Szymański i Jarosław Niezgoda też są ważnymi postaciami w zespole.
Przed tygodniem warszawiacy wygrali u siebie z Koroną (3:1), dzięki czemu wrócili na pozycję lidera Ekstraklasy. Wydawało się, że na szczycie będą maksymalnie przez dobę, jednak porażki Lecha i Jagiellonii sprawiły, że to zespół Klafuricia do 34. serii gier podchodzi z pierwszego miejsca w tabeli.
Dlaczego mecz w Białymstoku może być dla Legii najważniejszy w sezonie? Bo ewentualna wygrana sprawi, że zespół Klafuricia wywrze ogromną presję na Lechu. Wcale nie musi być tak, że o tytule zdecyduje ostatnia kolejka, kiedy poznaniacy podejmą aktualnych mistrzów Polski.
Terminarz na najbliższe trzy spotkania sprzyja bowiem warszawiakom - oprócz spotkania z Jagiellonią - czekają ich dwa mecze u siebie - z Wisłą Płock i Górnikiem. Lech w sobotę jedzie do Płocka, w środę podejmuje Jagiellonię, w następną niedzielę czeka go zaś wyjazd do Krakowa. Strata punktów w którymkolwiek z tych meczów może sprawić, że Legia do Poznania pojedzie już tylko na wycieczkę.
To właśnie Lech jako pierwszy - z kandydatów do mistrzostwa - postawi krok w 34. kolejce. Poznaniacy grają na wyjeździe z Wisłą Płock. - Możemy pochwalić tę drużynę. Wykonała na boisku bardzo dobrą pracę i jest wysoko w tabeli. Zasłużyli jednak na to miejsce. Myślę, że do końca sezonu będą walczyć, być może nawet o trzecie miejsce. Grają jeszcze nie tylko z nami, ale też naszymi rywalami o mistrzostwo. Mają możliwość namieszać w walce o tytuł - powiedział przed spotkaniem Nenad Bjelica.
Chorwat wie, że na potknięcie takie jak przed tygodniem z Górnikiem (2:4), absolutnie nie ma już miejsca. Trener Lecha ma jednak wsparcie. Do gry po kontuzji wraca Darko Jevtić, który od wtorku trenuje z zespołem na pełnych obrotach. Wsparcie płynie też od kibiców, którzy w czwartek na płocie boiska treningowego przy Bułgarskiej wywiesili transparent "Treneru mi smo uz vas - borite se do kraja" (Trenerze jesteśmy z Tobą - walcz do końca).
A walczyć trzeba, zwłaszcza w tej kolejce, bo biorąc pod uwagę pozostały terminarz, ta seria gier może mieć kluczowe znaczenie. Opcji po niej jest wiele. Dużą przewagę może mieć Legia (jeśli wygra, a Lech straci punkty), na pozycję lidera może wrócić Lech (jeśli wygra, a Legia straci punkty) lub wskoczyć Jagiellonia (jeśli wygra, a Lech przegra).
Może być też tak, że na trzy kolejki przed końcem rozgrywek, wszyscy kandydaci to tytułu będą mieli tyle samo punktów na koncie. Do tego potrzeba wygranej Jagiellonii i remisu Lecha. Szkoda tylko, że emocjonującą końcówkę sezonu zawdzięczamy słabości, a nie sile czołowych drużyn.