25 zmian wyników meczów. Lech, Legia i Górnik i nie byłyby tam, gdzie są. Oto tabela ekstraklasy, gdyby nie działał w niej VAR

Lech byłby liderem, Legię wyprzedziłby też Górnik, a w strefie spadkowej zamiast Piasta byłaby Termalica. 25 meczów Ekstraklasy kończyłoby się innymi wynikami. Kto jest największym szczęściarzem, a kto pechowcem po wprowadzeniu systemu wideoweryfikacji VAR? Tabela najwyższej klasy rozgrywkowej bez nowych technologii miałaby sporo zmian.

"Pójdę tam, gdzie VAR-u nie ma"

- Za trzy lata to już mnie tu nie będzie, pójdę sobie do ligi, gdzie VAR-u nie ma - mówił dość zdenerwowany trener Lecha Poznań Nenad Bjelica po meczu z Lechią. To szkoleniowiec, który do tej pory na wideoweryfikację narzekał najczęściej. Można próbować go zrozumieć. Nowa technologia była dla niego najbardziej stresująca, bo to właśnie przy meczach Lecha najczęściej po nią sięgano.

Może starcia "Kolejorza" sędziuje się najtrudniej? Może mają największe tempo i są wyrównane? A może to tylko przypadek. Fakty są takie, że gdy grała ekipa Nenada Bjelicy, po VAR sięgano aż osiem razy, w tym dwa we wspominanym meczu z Lechią. W pięciu przypadkach system nie przyniósł Lechowi wiele dobrego. Trzykrotnie mu pomógł. Lech znalazł się obok Górnika Zabrze na czele tych, którym nowe technologie nieco pokrzyżowały plany podboju Ekstraklasy.

Tabela bez VAR-u
Joanna Lipska

Wyczyściliśmy VAR

System działający w LOTTO Ekstraklasie od tego sezonu był wykorzystywany w sumie w 638 sytuacjach, w 87 meczach. Często, bo niemal w 100 przypadkach, działał w tle, sędzia i kibice nawet o kontroli danej akcji nie wiedzieli. Ponad 500 razy arbitrzy wozowi przyznawali rację sędziemu boiskowemu, więc nic wielkiego się nie działo. Kluczowe było jednak 40 sytuacji, gdy zaistniała tzw. rekomendacja wideoweryfikacji. To wtedy zwykle widzieliśmy arbitra podchodzącego do monitora lub po prostu pokazującego ekran rękami. W 36 przypadkach następowała wtedy zmiana jego pierwotnej decyzji, czyli zwrot akcji o 180 stopni.

Analizując, jak wyglądałaby ekstraklasowa rzeczywistość bez VAR-u, przejrzeliśmy te 40 sytuacji. W każdej z nich zanotowaliśmy, na czyją korzyść zapadła decyzja, a kto na niej "stracił". Do tego zestawienia wliczyły się m.in. wszelkie czerwone kartki, przyznane czy odebrane rzuty karne i rzecz jasna zaliczone lub anulowane gole.

Następnie wypisaliśmy też wyniki, którymi skończyłyby się spotkania, gdyby nie było VAR-u. Tu rozpatrywaliśmy sytuacje, po których padły bramki, lub zostały one anulowane. Przykładowo mecz Jagiellonia - Lech zamiast remisem 1:1, bez analizy VAR, zakończyłby się zwycięstwem "Kolejorza" 2:1. Sędzia Szymon Marciniak po wideoweryfikacji słusznie zobaczył spalonego i nie uznał trafienia Macieja Gajosa z 88 minuty. W ten sposób w "tabeli bez VARu" Lech dostał od nas dodatkowe dwa punkty i jednego gola. Jaga straciła natomiast oczko za remis. Pogorszył się też jej bilans bramkowy. Tak "czyściliśmy" z VAR-u również inne mecze.

Liczby VAR-u
Sport.pl

25 różnych wyników

Jak się okazało, VAR zmieniał, a właściwie korygował, końcowe wyniki meczów w aż 25 przypadkach. Czasem nie miało to wielkiego przełożenia na punkty. To czy Arka wygrała z Sandecją 5 czy 3 do 0, właściwie zmieniało tylko samopoczucie jej piłkarzy i bilans bramkowy obu drużyn. Jednak aż w 11 meczach VAR sprawiał, że inny był zwycięzca danego spotkania.

Najczęstsze przypadki zmiany punktów dotyczyły Górnika Zabrze. Ekipa z Roosevelta bez VAR-u aż w trzech meczach uzyskałaby więcej punktów (w sumie o cztery), a po jednym spotkaniu punkty trzeba by jej zabrać (dokładnie dwa). Bilans jest taki, że ekipa ze Ślaska po tych matematycznych działaniach i tak byłaby teraz bogatsza o dwa oczka.

Lech jeśli chodzi o punktową korektę, miałby dokładnie taką samą sytuację (+2 punkty). W tabeli bez VAR-u te dwie drużyny byłyby wyżej. Każda awansowałyby o jedną pozycję. W tej rzeczywistości gorzej wiodłoby się za to Legii. Tu różnica jest kluczowa, bo mistrz Polski za półmetkiem sezonu spadłby z pierwszej na trzecią pozycję.

Wrocław na plusie

Najbardziej na nowej technologi skorzystał natomiast Śląsk. Dzięki wideoweryfikacji dopisał na swoje konto aż 3 punkty. To i tak abstrakcyjna sytuacja, bo dwa z nich były zasługą sędziego, który, analizując powtórkę wideo na meczu z Cracovią, źle ją ocenił i zmienił swą pierwotną, prawidłową decyzję. To chyba jedyny przypadek w Europie, gdzie VAR prezentujący dość klarowną sytuację tak namieszał sędziemu w głowie.

Gdyby nie było VAR-u, ze strefy spadkowej wydostałby się Piast. Gliwiczanie zyskaliby najwięcej ze wszystkich ekip - aż trzy punkty. Zamiast nich na przedostatniej pozycji uplasowałaby się Termalica. Bez VAR-u w tabeli wyżej byłaby też Wisła, niżej Zagłębie Lubin.

Tabela bez VAR-u
Sport.pl

Arka - pechowy szczęściarz

Oryginalnym przypadkiem pechowego szczęściarza VAR-u jest Arka Gdynia. Żaden inny klub ekstraklasy nie skorzystał z dobrodziejstw nowej technologi tyle co ekipa Leszka Ojrzyńskiego. Skorzystał to może zbyt wielkie słowo. Po prostu we wszystkich pięciu przypadkach rekomendacji wideoweryfikacji wnioski z niej płynące były dla gdynian pozytywne. Urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą? Nie do końca. Pięć pozytywnych rozstrzygnięć dla Arki nie przełożyło się nawet na jeden ligowy punkt. Zmiany widać jedynie w bilansie bramkowym. Arkowcy "dostali" gola czy karnego w meczach, które i tak wygrywali (np. z Sandecją), a ich przeciwnikom VAR "kasował" trafienia w spotkaniach, w których i tak Arka przegrywała. Nawet czerwoną kartkę, którą przez VAR otrzymał jeden z zawodników Lecha, trudno było uznać za coś sprzyjającego drużynie sterowanej przez prezesa Wojciecha Pertkiewicza. Kolejorz grając w dziesiątkę i tak wygrał 3:0. To trochę tak jakby Arka trafiła szóstkę w totka, ale wygranej nie dało się odebrać. Jedynym pocieszeniem dla Arki jest fakt, że dzięki VAR klub jest o jedną pozycję wyżej w tabeli, ale wynika to głównie ze spadków innych rywali.

Najczęściej rekomendowano VAR
Sport.pl

Teraz VAR-u wszędzie dużo

Za nami zatem pierwsza trochę zapoznawcza z VAR-em część sezonu. Jedni widzieli go mniej, inni więcej. Wynikało to głównie z tego, że na początku system był tylko na dwóch meczach w kolejce. Brakowało sędziów mających licencję na jego obsługę. Wóz z urządzeniami do kontroli boiskowych wydarzeń jeździł zatem na mecze bardziej prestiżowe, przeważnie tam, gdzie grali kandydaci do walki o podium. To tłumaczy po części, dlaczego Lech, Górnik czy Legia mieli najwięcej rekomendacji do wideoweryfikacji. Na ich meczach po prostu można było ją zrobić. W tym samym czasie arbitrzy np. w Płocku czy w Kielcach byli zdani na siebie. To się oczywiście szybko zmieniało.

We wrześniu VAR był już na trzech meczach w każdej kolejce, w październiku na pięciu w listopadzie na siedmiu. Łącznie w minionym roku zmonitorowano ponad połowę spotkań. Teraz, od 9 lutego, dzięki kupieniu dodatkowego wozu ma on funkcjonować już podczas wszystkich spotkań każdej kolejki.

Po nieco ponad połowie sezonu nowa technologia miała spory wpływ na sportową rzeczywistość. Można zatem zakładać, że tabela ekstraklasy bez VAR-u po 20 maja będzie jeszcze ciekawsza.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.