Jeden gniewny człowiek. Niewolnicza umowa Eduardo da Silvy

Masz 18 lat i nic nie wiesz o świecie. Decydujesz się porzucić całe dotychczasowe życie. Opuściłeś kraj, kontynent - chciałeś wykorzystać szansę jedną na milion. Inni, ci bardziej cwani, też tego pragną. Po raz pierwszy składasz podpis pod profesjonalnym kontraktem i w tym momencie na twoich nogach zaciskają się kajdany. 16 lat temu Zdravko Mamić rozegrał mistrzowską partię. Wykorzystał nieznajomość języka Brazylijczyka i uczynił z niego swojego dożywotniego więźnia. Chociaż minęły już prawie dwie dekady, a "Dudu" zaczyna nowe życie w Warszawie, to ta historia zdaje się nie mieć końca.

Wierzchołek góry lodowej

W jednej z szemranych dzielnic Rio de Janeiro usilnie starał się znaleźć wybawienie od złego towarzystwa, a do przodu popychało go jedno marzenie: być jak Romario i grać w brazylijskim Vasco da Gama. - Eduardo był bardzo skory do gry, ale wcale nie miał jakiegoś talentu, nie mógł mierzyć się z zawodnikami na najwyższym poziomie. Frustrowały go te ciągłe odmowy z większych klubów, dlatego dołączył do lokalnej ekipy - pisał Christopher Weir w obszernym materiale dla "These Football Times". CBF Nova Kennedy stało się jego trampoliną do kariery.

Wtedy nawet nie przypuszczał, że uciekając od bezprawia, zbliży się do niego jeszcze bardziej. Krótka obserwacja skauta, oferta nie do odrzucenia i zanim się obejrzał wylądował w Zagrzebiu razem ze swoim kolegą z drużyny, Leandro. Początkowo jego jedynymi problemami były przenikliwe zimno, śnieg, samotność i nieznajomość języka. Weir przywoływał, że młody piłkarz ciągle wisiał na słuchawce i szukał pocieszenia w rozmowach z mamą. Z czasem miało się okazać, że był to zaledwie szczyt góry lodowej. Eduardo był na tyle uparty, że nawet po bezpośredniej informacji, że nie jest gotowy na grę w pierwszym składzie Dinama, nie przestał próbować. Wysiłek się opłacił - wrócił z wypożyczeń i dzień po ukończeniu 18. urodzin podpisał profesjonalny kontrakt. W pokoju znajdował się jeszcze Zdravko Mamić, a jego obecność nie była przypadkowa.

Mecenas, piłkarz i pełnomocnik

Wyobraź sobie, że od spełnienia marzeń dzieli cię jeden podpis, a na stole ląduje umowa spisana w języku obcym, którego niedawno zacząłeś się uczyć i której zrozumienie wymaga wiedzy z dziedziny prawa. Nie otrzymujesz jej wcześniej do wglądu - musisz ją zaakceptować tu i teraz, bez chwili wahania. Witaj w dorosłym świecie, Eduardo.

Brazylijczyk nie miał pojęcia z kim tak naprawdę podpisuje kontrakt, na co się godzi i z czym przyjdzie mu się mierzyć jeszcze nawet kilka lat po odejściu z Dinama Zagrzeb. Wszystkie warunki zostały wyjaśnione w 2010 r. na chorwackim portalu "Nacional".

Bohaterami dramatu zostały trzy osoby. Zdravko Mamić, zwany dalej mecenasem, Helio Augusto Suzano (menadżer piłkarza od momentu transferu do Zagrzebia) będący pełnomocnikiem i oczywiście, Eduardo da Silva. Na umowę złożyło się 14 rozbudowanych paragrafów, które uczyniły z zawodnika niemalże dożywotniego niewolnika:

- Kontrakt obowiązuje do końca profesjonalnej kariery, strony potwierdzają, że ich głównym celem jest stworzenie piłkarzowi warunków, które w przyszłości umożliwią mu transfer do innej drużyny, Zdravko Mamić wypłaci pozostałym stronom 50 tys. dolarów w zamian za prawo do medycznej i profesjonalnej administracji aż do końca kariery zawodnika, da Silva zostaje zobowiązany do przekazywania odpowiedniej części swoich zarobków i wszelkich bonusów dwóm pozostałym stronom, dodatkowo zrzeka się praw marketingowych (sprzęt sportowy, wystąpienia) i upoważnia mecenasa do m.in. negocjowania umów w jego imieniu oraz w przypadku postępowania prawnego (np. w kontekście roszczeń ubezpieczeniowych) do przejęcia jego dóbr ruchomych i nieruchomych w kraju oraz poza jego granicami- Berislav Jelinić rozkładał zapisy na czynniki pierwsze. Krótko mówiąc: 25% dla Mamicia (dodatkowo jeszcze 50 tys. dolarów rekompensaty za inwestycję, brak informacji czy jednorazowo), 25% dla Suzano i pozostałe 50% dla Eduardo. Co ciekawe w umowie nie pojawił się żaden zapis dotyczący procentu od przyszłych transferów dla Dinama, natomiast Mamić zastrzegł sobie, że w każdej chwili mógł uzyskać wgląd do dokumentacji zawodnika po jego transferze do innych klubów. Strony zrzekły się prawa do zerwania umowy, ale "mecenas" zachował możliwość ich przekazywania innym osobom fizycznym bez zgody zawodnika. Kajdany na nogach Eduardo da Silvy stały się ciężkie.

Ciemne chmury

Przez prawie 8 lat "Dudu" żył w błogiej nieświadomości i z pewnością zepchnął na tył głowy cały ten stos dokumentów, który jako nastolatek musiał parafować. Sytuacja zaostrzyła się dopiero po przeprowadzce do Londynu, gdy Mamić zaczął uporczywie dopominać się swoich pieniędzy. W grę nie wchodziła już 1/4 zarobków a połowa, bowiem Chorwat wykupił brazylijskiego menadżera. Nota bene on również dochodził swoich praw w sądzie i ostatecznie domagał się prawie 2500 euro za każdy miesiąc od marca 2001 r. (liczby za "Nacional"). Ostatecznie jednak odwołał zarzuty, bo. Mamić zapłacił mu 300 tys. euro: - Zadzwonił do mnie prosząc o pomoc, a ja chciałem go uspokoić. Wysłałem pieniądze, sprawiłem, że wycofał się z postępowania prawnego i wziąłem go do spółki - opowiadał Mamić w Ciroskopie (program telewizyjny).

Jak łatwo można się domyślić, "Dudu" nie był szczególnie szczęśliwy z tego powodu, że nagle musi zrzec się połowy swoich zarobków, dlatego zaległości piętrzyły się aż do 2008 r., gdy rozpoczęła się seria spraw sądowych. Żadna ze stron nie zamierzała trzymać nerwów na wodzy: - Nie chcę się zniżać do jego poziomu. Sprawiłem, że trafił do Arsenalu, uwolniłem od Suzano, kupiłem jego matce dom w Brazylii. Jest chory - wypowiadał się na łamach dziennika "Vecernji". Oczywiście Eduardo nie pozostał niewzruszony i kontratakował mówiąc, że nie jest niewolnikiem: - Niewolnictwo zostało zniesione dawno temu. Kiedy strzelałem gole, podnosiłem moją wartość, byłem dla niego dobrym chłopcem. Na moim zeznaniu podatkowym było jasno napisane, że pracuje dla Dinama. Nie byłem świadomy, że jestem zatrudniony w prywatnej spółce Mamicia - uciął temat. "Dudu" stale podkreślał, że nie wiedział od kogo otrzymuje pieniądze: - Dostałem samochód od agencji za 12 tys. euro, pensję w wysokości 400 marek i raz na trzy miesiące na moim koncie pojawiało się 5 tys. euro, ale nie wiedziałem, czy to od Dinama, czy od niego - wypowiadał się na łamach tego samego pisma.

Wymiana ciosów

Postępowanie prawne było bardzo problematyczne, ponieważ ciągnęło się przez lata i w tym czasie pojawiało się mnóstwo sprzecznych argumentów. Eduardo da Silva na zmianę przegrywał i wygrywał sprawy, a tragedia szekspirowska zdawała się nie mieć końca. Mamić jawił się jak nieuchronne fatum, od którego nikt nie jest w stanie umknąć, jakichkolwiek sztuczek by nie próbował.

Sędziowie na szczeblu rejonowym i okręgowym akceptowali fakt, że zawodnik był bardzo młody, nie miał chorwackiego obywatelstwa, a jego znajomość języka była podstawowa: - Da Silva był analfabetą z punktu widzenia prawa - orzekł jeden z nich (dziennik "Vecernji"). Różni adwokaci piłkarza podkreślali, że kontrakt nie do końca ma moc prawną, bo Mamić był w tym samym czasie pracownikiem Dinama (w latach 2000-2007 określany jako członek zarządu), więc nie mógł być jednocześnie jednym z jego reprezentantów. Wreszcie wytoczono cięższą artylerię w postaci odwołania do zasad ogólnych, które jasno wskazują, że zawodnik nie może związać się dożywotnią umową, a jedynie na okres 4 lat. Sytuacja skomplikowała się na wyższych szczeblach w strukturze sądownictwa - udowodniono bowiem, że "mecenas" nie sprawował wówczas żadnej aktywnej funkcji w klubie. Braki w wykształceniu "Dudu" również zdawały się nie odgrywać żadnego znaczenia.

O punkcie kulminacyjnym konfliktu można mówić w momencie decyzji sądu o zablokowaniu wszelkich dóbr ruchomych i nieruchomych Eduardo da Silvy, tj. dwóch samochodów, mieszkań w Zagrzebiu i kont bankowych (2013 r.). Dług wyceniono na ponad 8 milionów kun chorwackich. - Rozumiem, że wszyscy są bardzo wrażliwi na tym punkcie, bo "Dudu" jest idolem i trudno zrozumieć zarzuty starego osła wobec dziecka. Jednakże mimo wszystko, nie wierzę, że to wszystko padło z jego ust (przyp. red. na temat tego, że nie wiedział co podpisuje). Na pewno wymyśliła to jego żona albo prawnicy. Staram się to jakoś zrozumieć... Ale aż do dzisiaj nie dostałem od niego ani grosza. Pomyślcie jakie to straszne słyszeć te wszystkie oszczerstwa właśnie od niego, zwłaszcza po tym jak kupiłem dom jego mamie i zapłaciłem za jego wesele - Mamić często robił z siebie ofiarę w mediach (index.hr). Mimo że Eduardo wielokrotnie znajdował się na przegranej pozycji, to raczej nie oszczędzał na adwokatach, którzy przygotowywali mu kontrargumenty na większość zarzutów Mamicia. Piłkarz szybko przywołał historię z kopertą: - Umówiliśmy się w kawiarni albo restauracji i przekazałem mu należność. Nie chciał dać mi żadnego pokwitowania twierdząc, że przecież jesteśmy ludźmi i sobie ufamy - podkreślał "Dudu". Później pieniądze miały zostać przelane na konto Mario Mamicia.

Przysięga na życie papieża

Jedna z najciekawszych rozpraw miała miejsca w 2013 r., gdy wszystkie dobra Eduardo były zablokowane i po serii porażek wydawało się, że wszystko zmierza ku jednemu finałowi. Z perspektywy czasu widać jak na dłoni, że wszelkie działania Chorwata były skrupulatnie zaplanowane i miały jeden cel: sąd. Zdravko Mamić od samego początku doskonale wiedział co robi - to nie była pierwsza taka umowa, którą podsunął pod nos swojemu "podopiecznemu".

Na sali doszło do iście dantejskich scen. "Mecenas" w pewnym momencie zagotował się do takiego stopnia, że na jego twarzy pojawiła się wysypka i konieczna była pomoc lekarska, żeby nie dostał wstrząsu anafilaktycznego. Alergię na tle nerwowym wywołało przywołanie wesela "Dudu". - Po zakończeniu imprezy udałem się do kelnera, żeby uregulować rachunek, ale on wtedy powiedział mi, że mam się niczym nie przejmować. Od razu wiedziałem o co chodzi. Poszedłem do Mamicia, żeby jemu zwrócić pieniądze. Usłyszałem tylko, że to taki prezent. - opowiadał Eduardo ("Vecernji"). Gest z pieniędzmi nie był ojcowskim odruchem, a elementem gry, w którą młody zawodnik dał się wciągnąć. Jego adwokaci byli jednak na tyle inteligentni, że wyposażyli go w dokumenty jasno oświadczające, że regulował należności w terminie.

Eduardo da Silva Eduardo da Silva FOT. KUBA ATYS

Od tego momentu chorwackiemu oligarsze nie pozostało nic innego prócz rozpaczliwego odwoływania się do uczuć. - Na miłość boską, Edu, przestań. Usłyszałem w 2000 r., że jest w tobie talent, ale byłeś chory. Diagnozę postawili w Słowenii. Zapłaciłem nawet za operację, a przecież nie mieliśmy wtedy żadnej wiążącej umowy. (.) Wszystko robiłem z miłości do ciebie. Kocham cię jak własne dziecko! (.) Kiedy podpisywaliśmy kontrakt nie sprawowałem żadnej aktywnej funkcji w klubie. Nic z tego nie miałem. Przysięgam na dzieci, na Benedykta, który wisi na mojej szyi i go miłuję! - wykrzykiwał raz za razem Mamić nie bacząc na reakcje zgromadzonych na sali (relacja za tym samym dziennikiem).

"Dudu" pozostawał niewzruszony i kontynuował: - Pojechałem do Londynu i okazało się, że dwa dni później Mario Mamić zażądał prowizji. Wywalczył 60 tys. funtów rocznie za mój transfer. W ogóle się mną nie przejmowali. Zdravko mnie zostawił, nie udzielił żadnej pomocy. Potem dowiedziałem się, że chwalił się, że za dodatkowe pieniądze kupił sobie jacht - Eduardo bronił się jak mógł.

I chociaż już na początku 2016 r. sprawa nieco ucichła, to do tej pory wydaje się nie być tak do końca zamknięta. Wydaje się, że Mamić jest jak tykająca bomba - w każdej chwili może znowu zacząć odwoływać się do "najwyższych wartości" i wspominać jak to zrobił z porzuconego i chorego dziecka gwiazdę, która zarobiła 21 milionów euro. Oficjalnie umowa miała obowiązywać do momentu zakończenia przez Eduardo kariery i żaden sąd nie był w stanie tego podważyć. Minęły już prawie dwie dekady, "Dudu" zmieniał kluby, podróżował, a bezprawie, przed którym uciekał zawsze znajdowało się o krok przed nim - jak nieuchronne fatum.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.