Wprawdzie tylko jednobramkowa, ale zdecydowana była wygrana gospodarzy 189. krakowskich derbów. Wiślacy kontrolowali praktycznie całe spotkanie, koncentrację tracąc tylko na moment - gdy na trafienie Pawła Brożka błyskawicznie odpowiedział Budziński. "Biała Gwiazda" pokazała przy tym kilka akcji, jakich w ekstraklasie zbyt wiele nie oglądamy - szybkich, na jeden kontakt, gubiących rywala w okolicach jego pola karnego. Pytanie, ile w tym zasługi nowego trenera, a ile zaplanowanego jeszcze zimą dochodzenia do właściwej dyspozycji, bo zalążki takiej "barcelońskiej" gry krakowianie pokazali już w meczu z Zawiszą, po którym z pracą pożegnał się trener Smuda.
Żegnać, ale tym razem nie własnego szkoleniowca postanowili też kibice Wisły. Po końcowym gwizdku z głośników popłynęły dźwięki "Time to say goodbye". Fani gospodarzy znali już tekst, bo śpiewają go sąsiadom od 2012 r. Wtedy Cracovia z ekstraklasy spadła. Tym razem, także dzięki zreformowanemu systemowi rozgrywek, droga do ewentualnego spadku jeszcze daleka, ale niewątpliwie "Pasy" muszą się pozbierać: w środku tygodnia blamaż z Błękitnymi w PP, teraz derby zwłaszcza w pierwszej połowie zagrane bez przesadnej woli walki. Nic dziwnego, że trener Podoliński podsumował to metaforą komunikacyjną: - Wyglądamy jak po zderzeniu z tirem.
Przebieg meczu udanie podsumował też Semir Stilić: - Gramy, jak umiemy, bo inaczej nie umiemy. Czego wypada życzyć wszystkim pozostałym drużynom.
Jak nie punktowali prawie wcale, tak w tym roku najpierw dwa razy zremisowali, potem cztery spotkania kończyli z trzema punktami. Jak przez ponad setkę kornerów nie potrafili żadnego wykorzystać, tak teraz w dwóch kolejnych meczach po rzutach rożnych trafiali. Powiedzieć, że Zawisza jest po przerwie zimowej zupełnie inną drużyną, to jak stwierdzić, że Stilić nieźle kopie piłkę.
Do historii przeszła też już niezborność bydgoszczan w organizacji gry - na wiosnę zespół Mariusza Rumaka prezentuje wręcz podręcznikową dyscyplinę taktyczną. Wysoki pressing był w stanie narzucić nawet Lechowi. Co ważniejsze, Zawisza nie rezygnuje z prób podwyższenia nawet korzystnego wyniku i wydaje się, że właśnie w tym tkwi sekret regularnego zbierania punktów. Wiele zespołów po uzyskaniu prowadzenia zamknęłoby się na swojej połowie i co najwyżej wyprowadzało pojedyncze kontry niewielką liczbą piłkarzy. Zespół z Bydgoszczy odwrotnie: o kolejną bramkę walczy niemal w każdym momencie meczu, co szczególnie przeciwko "Kolejorzowi" mógł przypłacić stratą zwycięstwa. Grając z niebieskimi, pokazał coś, czego również parę miesięcy temu bardzo brakowało: skuteczność. Do wygranej 2:1 potrzebował zaledwie dwóch uderzeń w światło bramki.
To wszystko sprawia, że paradoksalnie ostatniego zespołu tabeli byłoby w razie spadku żal być może najbardziej spośród całej dolnej ósemki. W obecnej dyspozycji na relegację nie zasługują ani piłkarze, ani Mariusz Rumak, który jesienią brał robotę niesamowicie ryzykowną: wychowany i pracujący wcześniej wyłącznie w Lechu, na potwierdzenie własnej wartości w innym piłkarskim ekosystemie wybrał zespół, który wszyscy już dawno dopisali do listy startowej I ligi przyszłego sezonu. I podołał. Z przepaści punktowej zrobiły się cztery "oczka" (które będziemy jeszcze przecież dzielić) straty do Ruchu. Ruchu, który wiosnę też ma nadspodziewanie udaną, ale w kluczowym dla układu dołu tabeli meczu nie podołał, mimo że Martin Konczkowski zakończył ponad 500-minutową passę bez straty gola Grzegorza Sandomierskiego. Zdobywca honorowego trafienia wyjaśnił też po meczu przyczyny porażki: - Niepotrzebnie straciliśmy bramki.
Co prawda, to prawda.
Po trzech kolejnych remisach Górnik pojechał do Gdańska szukać kolejnego większej liczby punktów. Nie znalazł ani jednego, zgubił trzy, do tego gubił też indywidualnie: koncentracja Błażeja Augustyna najpewniej wysiadła z autobusu i zaginęła na którymś postoju, a teraz pałęta się w okolicach autostrady A1. Obrońca zabrzan najpierw przecinał dośrodkowanie tak, by go nie przeciąć (przy bramce Colaka), potem przyjmował piłkę tak, by skiksować (niewykorzystana setka Colaka).
Niezależnie do tego, jak fatalnie zagrałby Augustyn, to mimo wszystko obrona zaczyna się ponoć od linii ataku. Co bardziej wyrozumiali powiedzą, że od pomocy - ta jednak ograniczyła swoje wsparcie dla defensorów, a najlepszym podsumowaniem mogą być słowa Rafała Kosznika. Wahadłowy Górnika w przerwie meczu odniósł się do jednej z sytuacji boiskowej: - Nie będę skakał jak jakiś śledź.
Jeszcze kilka strat punktów i skoczy cały Górnik - na główkę, do grupy spadkowej.
Neuer, De Gea, Curtoisa - trójka bramkarzy światowego topu popełniła w niedzielnych spotkaniach błędy. Arkadiusz Malarz nie mógł zostawić tego bez odpowiedzi i po zagraniu ręką poza polem karnym sam znalazł się poza polem boiska. Od tego momentu Legia już głównie traciła: bramkarza, dwa gole, kontuzjowanego Michała Żyrę. Nie straciła tylko pozycji lidera, ale jej przewaga nad "Kolejorzem" zmniejszyła się do trzech punktów. Nadal jest faworytem do tytułu, ale chyba musi zmienić podejście. - Lech musi, my możemy - tłumaczył w przerwie meczu zadowolony Michał Kucharczyk.
No to teraz już Legia musi. Po przerwie reprezentacyjnej przekonamy się, czy potrafi.