Kiedy Jozak obejmował drużynę Legii, zapowiadał, że ta niebawem ma grać efektownie i efektywnie. Jesienią było z tym różnie, ale runda wiosenna rzeczywiście zaczęła się obiecująco. W spotkaniu ze Śląskiem Wrocław mistrzowie Polski zaprezentowali szybki, techniczny futbol, który zaimponował ekspertom.
Po przekonującym zwycięstwie ze Śląskiem (4:1) warszawscy fani zadawali sobie jednak jedno zasadnicze pytanie - to siła Legii, czy słabość Śląska sprawiła, że drużyna Jozaka wygrała tak efektownie.
Na odpowiedź trzeba było czekać zaledwie kilka dni - wymęczony remis z Cracovią (0:0) i domowa porażka z Jagiellonią (0:2) pokazały, że Legia, mimo rewolucji kadrowej, wciąż gra tak samo, jak jesienią - w kratkę.
Mistrzom Polski brakuje określonego stylu, charakteru i wyrobionych automatyzmów. Zespół nie potrafi zagrać na równym poziomie przez 90 minut. Kiedy coś funkcjonuje dobrze, zazwyczaj funkcjonuje tylko przez określoną część meczu, tak jak w starciu z Lechem (2:1), gdzie do przerwy Legioniści wyglądali znacznie lepiej, a po zmianie stron byli inną drużyną.
Gra obronna wygląda słabo - o inne określenie jest trudno. Artur Jędrzejczyk ma ogromne problemy z większością ligowych rywali, największe sprawili mu Mihai Radut i Przemysław Frankowski. A przecież naprzeciw nim reprezentant Polski niebawem stanie jeszcze raz. Michał Pazdan i William Remy wciąż nie tworzą kolektywu. I jedynie Adam Hlousek gra na odpowiednim poziomie.
Forma zawodników występujących w środku pola, to prawdziwy rollercoaster. W jednym meczu grają szczelnie i tworzą zaporę nie do przebicia, w innym, jak ten z Arką (0:1) - są niewidoczni i nie przeszkadzają rywalom w swobodnym rozgrywaniu i przejmowaniu kontroli.
Podobnie jest ze skrzydłami, na których coraz bardziej widoczny jest brak Guilherme. Jozak, na zastąpienie Brazylijczyka, kandydata wciąż nie znalazł. W teorii miał to być Sebastian Szymański, ale ten również cały czas nie potrafi dać gwarancji dobrej gry, a Miroslav Radović za każdy razem, kiedy dostaje szansę, pokazuje, że wciąż nie jest gotowy do występów w pierwszym składzie. Serb gra średnio przez 30 minut, później znika z radarów i skupia się głównie na rytmicznym łapaniu oddechu i grze z poświęceniem jak najmniejszego nakładu sił.
W ataku też coś się zablokowało. Niezgoda w ostatnich sześciu spotkaniach na listę strzelców wpisał się zaledwie raz (w meczu wygranym 3:1 z Lechią Gdańsk), natomiast o Eduardo, w większości przypadków można powiedzieć tylko tyle, że na boisku jest. Ale nie robi na nim zbyt wiele.
Wiele osób twierdzi, że największą sztuką, jakiej dokonał Adam Nawałka w reprezentacji Polski, jest stworzenie zespołu z szeregu indywidualności. Stworzenie monolitu, kolektywu, atmosfery szatni i grupy ludzi, w której każdy za kolegę z boiska da się pokroić.
Podobny "organizm" chciał stworzyć Romeo Jozak. Po to wyjazdy, ciągłe rozmowy, spotkania. Na razie nie wyszło mu to jednak kompletnie. Legia jest podzielona - być może w szatni, a na pewno na boisku. Patrząc na umiejętności indywidualne warszawiacy są topowym zespołem w kraju, jednak z punktu widzenia psychologicznego i drużynowego, znajdują się wiele pozycji niżej.
Widać to doskonale, przed każdym ligowym meczem, kiedy piłkarze warszawiaków wychodzą na murawę, tuż po przyjeździe na stadion. W większości zespołów wygląda to zazwyczaj tak, że zawodnicy wchodzą na boisko w grupach, rozmawiają, żartują, śmieją się. W przypadku Legii można zaobserwować zupełnie odwrotne zjawisko - każdy wychodzi sam, w słuchawkach na uszach, jak najdalej od kolegi z zespołu.
Innym przykładem jest wciąż nie do końca układająca się współpraca Michała Pazdana i Williama Remy`ego. Możliwości pierwszego znamy doskonale ze spotkań w biało-czerwonych barwach, drugi zaś już kilkukrotnie pokazał, że również jest solidnym defensorem. Razem tworzą jednak duet, z którym problemów nie mają m.in. Rafał Siemaszko i Maciej Jankowski (świetnie prezentowali się w ligowym meczu Arki z Legią, który gdynianie wygrali 1:0), a także inni piłkarze Ekstraklasy.
Ekstraklasa.tv
To, że w duecie Pazdan-Remy nie wszystko działa poprawnie, dało się zauważyć już w meczu ze Śląskiem. Na początku spotkania doszło do sytuacji opisywanej kilka tygodni temu na łamach Sport.pl:
"20. minuta spotkania. Gospodarze naciskają coraz mocniej na gości, Domagoj Antolić zagrywa na lewym skrzydle do Chrisa Philippsa, a ten szybko przekazuje piłkę do Williama Remy`go ustawionego w środku pola. Francuz nie decyduje się jednak na rozegranie akcji, pomimo wysokich umiejętności w tym aspekcie, zamiast tego oddając niecelny i zbyt lekki strzał z 35 metrów. Największe pretensje po strzale byłego zawodnika Montpellier, ma Michał Pazdan, który gestami i krzykiem gani Francuza. Sytuacja jest bliźniaczo podobna do kilku poprzednich. Pazdan kilka razy miał żal do Remy`ego o to, że ten zbyt długo zwlekał z podaniem, albo podał nie tam, gdzie trzeba. Po sytuacji ze strzałem, Remy zaczął tracić cierpliwość, i pomimo tego, że na razie nie zna polskiego - angielskiego zresztą też nie - z ostrym wyrazem twarzy skierował kilka zdań w kierunku Pazdana. A ten chyba się zreflektował i chciał przybić "piątkę" z partnerem linii obrony, podbiegł do niego i wyciągnął rękę. Jak zareagował Francuz? Popatrzył spokojnie i odbiegł na bok, kompletnie nie reagując."
Opisywana wyżej sytuacja miała miejsce na początku rundy wiosennej, wciąż jest jednak doskonałym przykładem "braku chemii" w polsko-francuskiej parze.
- Przed startem ligi zagraliśmy obok siebie jedynie przez 45 minut w jednym ze sparingów. Nie było więc czasu na to, żeby złapać jakiekolwiek porozumienie i zgranie. William uczy się języka, z komunikacją na razie nie jest różowo - mówił Pazdan już w lutym, tuż po przegranym 0:2 spotkaniu z Jagiellonią Białystok.
- Komunikacja pomiędzy dwoma środkowymi obrońcami jest bardzo ważna. Znam podstawowe zwroty piłkarskie, o których wcześniej mówiłem. Natomiast na murawie wiele rzeczy dzieje się bardzo szybko, czasami więc mam tak, że do głowy wpada mi konkretne polskie słowo, ale często kończy się tak, że po prostu krzyczę: "Pazdek"! - komentował niedawno sam Remy w rozmowie z portalem legia.com.
Od meczu z liderem Lotto Ekstraklasy minęło kilka tygodni, a poprawy we współpracy obrońców (i nie tylko) - nie widać.
Kolejnym problemem mistrzów Polski jest ilość przebiegniętych kilometrów. Na osiem spotkań w rundzie wiosennej Legia tylko w dwóch biegała więcej od przeciwników. I za każdym razem przynosiło to efekty - wygrane ze Śląskiem Wrocław (4:1) i Lechem Poznań (2:1).
W pozostałych sześciu piłkarze Romeo Jozaka przebiegli zdecydowanie mniej od rywali. Różnica była najbardziej widoczna w przegranym starciu z Jagiellonią (0:2), gdzie warszawiacy przebiegli łącznie 105,2 km, a białostoczanie aż 117,16 km. W innych meczach kontrast także był spory. W spotkaniu z Lechią niemal 3 km mniej, z Wisłą aż 8 km, a Arką prawie 4 km.
Mała ilość przebiegniętych kilometrów w głównej mierze wynika z braku zaangażowania zawodników. "Byliśmy jak przebity balon. W zespole zabrakło energii" - tak Jozak komentował porażkę z Jagiellonią. "W zespole zabrakło agresywności, pasji i energii" - tak natomiast tłumaczył przegrany mecz z Wisłą Kraków. Szkoleniowiec mistrzów Polski dodawał również, że brak zaangażowania i energii, to kwestia do przemyślenia. Postawa jego piłkarzy pokazuje jednak, że na przemyśleniach droga do naprawy błędów się kończy. Dowód? Bierność Artura Jędrzejczyka przy akcji Mihaia Raduta w spotkaniu z Lechem Poznań.
Jędrzejczyk ?? #LEGLPO pic.twitter.com/WWBTXmtYUx
- M@rcin Lechowski (@MarcinLechowski) 4 marca 2018
Romeo Jozak swoją - i tak trudną - sytuację pogorszył zdecydowanie ostatnim zamieszaniem z Michałem Kucharczykiem. Chorwat najpierw przesunął ulubieńca kibiców do rezerw, następnie w Gdyni wysłuchał warszawskich fanów skandujących nazwisko piłkarza, a na koniec przywrócił go do zespołu wcześniej, niż pierwotnie zakładał.
- To nie jest poważne zachowanie. To, co Jozak zrobił z Kucharczykiem, nie przystoi trenerom na pewnym poziomie. Była to jedna z najmniej przemyślanych decyzji - komentował kilka dni temu Dariusz Dziekanowski w rozmowie z Damianem Bąbolem ze Sport.pl.
- Takim ruchem jeszcze bardziej pogorszył swoje położenie. Nie było to profesjonalne podejście. To zachowanie bardziej przypominało sytuację z podstawówki, w której chłopcy z ósmej klasy biją słabszego kolegę z drugiej, a chwilę później robią z niego swojego kumpla. Tak postępują ludzie mali - dodawał.
Jozak lubi mówić o tym, że wie, jakie jego drużyna popełnia błędy. Lubi też efektownie zapowiadać powrót do formy. "Poinformujcie Lecha i Jagiellonię, że wracamy do gry" głosił po meczu Pucharu Polski, zremisowanym 1:1 z Górnikiem Zabrze.
Dodatkowo, niemal regularnie ogłasza, że przeprowadził - lub przeprowadzi - poważną rozmowę z drużyną. Rozmowę, która wszystko naprawi, i spowoduje, że zespół zacznie grać tak, jak oczekują tego fani.
- Przez dwa ostatnie tygodnie borykaliśmy się z głębokim kryzysem, a ten mecz to pogłębił. Czekają nas poważne rozmowy, by spróbować to odwrócić - mówił Jozak po ligowej porażce z Arką. Problem tkwi jednak w tym, że Chorwat "poważne rozmowy" zapowiada niemal po każdym meczu. I albo do tych rozmów w ogóle nie dochodzi, albo trener warszawiaków nie ma żadnego pomysłu na zmotywowanie swoich piłkarzy. Efektów na boisku wciąż bowiem nie widać.
- Siedem miesięcy temu myślałem, że jesteśmy w największym kryzysie, jaki może być, ale kilka tygodni temu rozpoczął się podobny - przyznał szczerze 45-latek na konferencji prasowej przed ostatnią kolejką fazy zasadniczej sezonu Lotto Ekstraklasy. Jeśli Chorwat z kryzysem nie poradzi sobie wystarczająco szybko, Legia straci sezon i mistrzostwo, a on - najprawdopodobniej - pracę.