Co z tym Jozakiem?

0:2 z Wisłą Kraków, 0:1 z Arką Gdynia i 1:1 z Górnikiem Zabrze - Legia ma problem, a pozycja trenera Romeo Jozaka jest bardzo słaba. Kibice Legii mentalnie "zwolnili" go już w Wielką Sobotę, po meczu z Arką, ale remis w pierwszym półfinałowym spotkaniu o Puchar Polski gwarantuje, że Dariusz Mioduski poczeka na rozwój sytuacji. Na pewno nie wyrzuci trenera, który pozostaje w grze o wszystkie trofea.

Czerwona tablica kontrolna

"Gramy coraz lepiej, ale mam nadzieję, że moment naszej szczytowej formy przypadnie na lipiec i sierpień, kiedy będziemy walczyć w eliminacjach do europejskich pucharów" - powiedział Romeo Jozak po wygranym 4:1 meczu ze Śląskiem Wrocław. Był wówczas wielkim optymistą. Po sześciu tygodniach Legia przypomina ledwo toczący się samochód, w którym świecą się wszystkie kontrolki i którego kierowca krzyczy co prawda, że panuje nad sytuacją, ale wszystko poza tym wskazuje, że potrzebuje pomocy. W Wielką Sobotę piłkarze Jozaka na tle dobrze zorganizowanej i walecznej Arki wyglądali, zwłaszcza w ofensywie, jak piłkarscy analfabeci. Zasłużenie przegrali dziesiąty mecz w sezonie i pewnie zmierzają w stronę klubowego rekordu (trzynaście przegranych) z czasów, kiedy w lidze grały jeszcze takie kluby jak Szombierki Bytom i ROW Rybnik. W Legii nie widać żadnego punktu zaczepienia, jakiegokolwiek aspektu gry, na którym można byłoby oprzeć plan wyjścia z kryzysu. Remis w trudnym meczu w Zabrzu przyniósł co prawda gram optymizmu, ale należy brać poprawkę na fakt, że Górnik jest cieniem drużyny, która w rundzie jesiennej była rewelacją rozgrywek (w rundzie wiosennej wygrała tylko dwa mecze, w tym jeden walkowerem). W grze Legii więcej było improwizacji niż jakości, chociaż trzeba docenić większą niż w poprzednich meczach energię, chęć do współpracy, biegania i walki o piłkę. Na początek dobre i to.     

Trudna sztuka komunikacji

"Spodziewałem się, że druga połowa będzie wyglądać gorzej po słabej postawie w pierwszej. Były momenty w drugiej części, które wlały we mnie nadzieję. To światło w tunelu. Musimy wspólnie usiąść i porozmawiać o tym, jak szybko wyjść z kryzysu." Poważną rozmowę trener Jozak zapowiada po każdej porażce, a że poniósł ich trzy w ostatnich sześciu meczach, to są dwie możliwości: albo nie może się z piłkarzami spotkać albo nie potrafi dogadać, choć mówi dużo i kwieciście. Jeśli trener porozumiewa się z zespołem, jak z kibicami, to efekty mogą być rzeczywiście przeciwne do zamierzonych. Konferencje prasowe Chorwata, najważniejszy kanał komunikacji z otoczeniem, bywają ostatnio kuriozalne. Jeśli na przykład mówi, że w przerwie meczu z Arką odbył "szczerą i poważną rozmowę" z drużyną, następnie rozbraja wyznaniem, że mimo to spodziewał się, że "druga połowa będzie wyglądać gorzej", a na koniec wyciąga wniosek, że skoro jednak nieoczekiwanie wyglądała lepiej, to widzi "światło w tunelu", to sympatyk Legii zamiast się uspokoić wpada w panikę. To przecież bełkot. Po zremisowanym meczu w Zabrzu trener ogłasza z kolei, że jego rozmowy z piłkarzami przyniosły efekt, bo widział w zespole pasję i w związku z tym należy poinformować Lecha i Jagiellonię, że Legia wraca do gry. To nawet efektownie brzmi (choć jest kiczowate i nieco żenujące), ale brzmiałoby o wiele lepiej, gdyby Legia wygrała wreszcie jakiś mecz.   

Skreślony przez fanów

Kibice w swojej masie wyczuwają moment, w którym trener traci szanse na wyciągnięcie zespołu z kryzysu. Wtedy trzeba już tylko czekać, aż do takiego wniosku dojdzie właściciel. W przypadku trenera Jozaka wydaje się, że czara goryczy przelała się w Gdyni. W czasie poprzedniego tąpnięcia, po przegranej w Poznaniu, kibice zajęli się piłkarzami (dosłownie), odsuwając Chorwata na bok (też dosłownie). W Gdyni wyrazili wotum nieufności względem trenera, a jednocześnie opowiedzieli się po stronie wykluczonego z pierwszej drużyny Michała Kucharczyka. Oczywiście to nie oni zatrudniają i zwalniają, ale wśród czynników wpływających na decyzje właścicielskie nastroje społeczne są ważne. Tym bardziej, że kibice Legii z całym swoim, oględnie pisząc, narwanym i aroganckim podejściem do świata, z założenia pozycjonują się po stronie szkoleniowców, a pretensje kierują do piłkarzy. Wobec Macieja Skorży, mimo, że zawalił im dwa sezony, do końca zachowali neutralność. Nazwisko Jana Urbana skandowali w momencie odbierania złotych medali przez drużynę Henninga Berga. Z kolei po zwolnieniu Jacka Magiery pożegnali trenera wymownym hasłem "Zamiast zmieniać wciąż trenerów, przehandlujcie tych kelnerów". Trener Legii naprawdę musi się postarać, żeby skłonić trybuny do postawy odwrotnej. Choćby z tego punktu widzenia Romeo Jozak to w tej chwili "dead man walking" - nikt nie zastanawia się, czy ma szansę, ale kto po nim będzie sprzątał.

Popyt na. Ojrzyńskiego

Jeśli o nowym trenerze mowa, to sympatycy Legii marzą o powrocie Stanisława Czerczesowa, co jasno definiuje ich oczekiwania: trener powinien być doświadczony, mieć silną rękę, budzić w piłkarzach strach niczym syberyjski niedźwiedź. Kimś w rodzaju krajowego zamiennika obecnego selekcjonera Rosji stał się w ostatnich dniach. Leszek Ojrzyński - związany z Warszawą, potrafiący zmusić zespół do "jeżdżenia na tyłkach", uchodzący za sprawiedliwego i mającego dobry kontakt z piłkarzami. W Internecie ktoś zresztą wygrzebał jego wypowiedź z 2016 roku dla sport.pl: "Myślę, że prędzej czy później zostanę trenerem Legii Warszawa. To moje marzenie". Nie ulega wątpliwości, że z Polaków to właśnie Ojrzyński ma wśród kibiców najwyższe notowania (przynajmniej do czasu, kiedy zaczną poważnie podchodzić do pogłosek o możliwości zatrudnienia w Legii Adama Nawałki). Ojrzyński teoretycznie ma poważną wadę - brak doświadczenia w klubie walczącym o mistrzostwo Polski. Trener prowadził do tej pory zespoły niskobudżetowe, którym musiał zapewnić spokojny ekstraklasowy byt. Owszem, z Arką Gdynia zdobył Puchar Polski, ale trochę mimochodem i bardzo szczęśliwie. W Warszawie skala trudności jest bez porównania większa, ale czy brak doświadczenia na tym poziomie to przy Łazienkowskiej wada? Nie. Tu od lat większość trenerów ma "eksperyment" na drugie imię. Ojrzyński ma prawo marzyć o trenowaniu Legii, bo każdy powinien mieć zawodowe ambicje, a poza tym Legia uwielbia spełniać takie marzenia.

Spełniają marzenia

We wrześniu red. Paweł Wilkowicz zapytał Dariusza Mioduskiego, dlaczego postawił na Romeo Jozaka: "spełnił pan marzenia człowiekowi, który chciał zostać pierwszym trenerem, ale jeszcze nigdzie nie miał szansy." Odpowiedź: "No i spełniłem, co z tego? Tak jak ktoś kiedyś spełnił marzenia Pepa Guardioli czy Jose Mourinho. Każdy musi kiedyś zacząć. Czy my dzisiaj potrzebujemy kogoś z wielkim doświadczeniem jako pierwszy trener?" I tak jest w Legii od lat. DNA tego klubu to manewry z trenerami. Mariusz Walter zatrudnił Jana Urbana, dla którego była to pierwsza poważna praca na poziomie seniorskim. Bogusław Leśnodorski zdecydował się na Henninga Berga (wcześniej FK Lyn, Lillestrom SK i krótka, a przy tym dziwa przygoda w roli trenera Blackburn Rovers), Besnika Hasiego (pierwsza praca poza Anderlechtem Bruksela) i Jacka Magierę (pierwsza praca nie licząc jedenastu meczów w Zagłębiu Sosnowiec). Z jakichś trudnych do odgadnięcia powodów włodarze Legii nie chcą do pracy ze świetnie opłacanymi piłkarzami angażować trenerów ze stażem. Jeżeli spojrzeć na ostatnie dziesięć lat, to poważny zawodowy życiorys mieli tylko Skorża i Czerczesow, a trenerów w tym czasie było dziewięciu (Urban przychodził do Legii dwukrotnie). Ktoś powie, że skoro klub zdobył wówczas cztery tytuły (Urban, Berg, Czerczesow i Magiera) i sześć razy Puchar Polski, to takie podejście summa summarum się opłacało, ale ktoś inny łatwo policzy, że średni czas pracy trenera przy Łazienkowskiej wynosi zaledwie rok. Między innymi dlatego, że w kryzysie brak doświadczenia przestaje być zaletą, a staje się wadą, zmniejsza zaufanie i skłania do ponownego szukania. Dokładnie tak jest teraz z Jozakiem.

Chorwacka loteria

Dariusz Mioduski nie wie, bo nie ma szklanej kuli, czy Chorwat jest w stanie wprowadzić zespół z dołka, a następnie zagwarantować mu rozwój. Nie wie tym bardziej, że Jozak nigdy żadnego zespołu nie wyprowadzał z dołka ani nie rozwijał w roli pierwszego trenera. Czy remis w Zabrzu to zapowiedź odrodzenia Legii, jak przekonuje szkoleniowiec, czy też efekt jednorazowej mobilizacji piłkarzy połączonej ze słabością rywala? Czy Jozak ogłaszając powrót swoich ludzi na właściwy tor blefuje w trosce o zachowanie posady, czy naprawdę jest przekonany, że mu się uda? Nie wiadomo. To nie jest kwestia wiedzy, ale wiary. Może trener jest zdolny i da radę, a może to złotousty blagier, który stracił wpływ na szatnię, więc bezpieczniej go zastąpić? To nie są żarty. Te kończą się, gdy zaczyna rozmowa o pieniądzach, a każda strata punktów wpływa na kolejność na koniec rozgrywek, a tym samym na finanse spółki w następnym sezonie. Z finansowego punktu widzenia Legia musi awansować do eliminacji do europejskich pucharów, bo inaczej straci szansę na zarobienie latem na swoje utrzymanie (w tym celu musi dostać się do Ligi Europy). Trudno mieć zaufanie do Chorwata, ale po Zabrzu właściciel poczeka. Przed Legią trzy mecze w domu: dwa ligowe (z Pogonią Szczecin oraz prawdopodobnie z Zagłębiem lub Arką), plus rewanż w półfinale Pucharu Polski z Górnikiem. Jozak ma kontrakt do czerwca, więc w przypadku trzech zwycięstw może go nawet wypełnić. To rzadkość w Legii, bo w ostatnich dziesięciu latach do końca umowy pracował tylko Czerczesow.         

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.