O-piłki Marciniaka. O żalach Bielicy, argumentach za karnym dla Legii i wszystkich przegranych w Gliwicach

Kurz po starciu Legii i Lecha powoli opada. W mediach społecznościowych kibice prześcigają się w interpretacji decyzji Szymona Marciniaka, dając jasno do zrozumienia, że arbiter grupy UEFA Elite tak naprawdę nie zna się na swojej robocie. Ba! Kompetencji odmawia się innym aktywnym i byłym arbitrom, którzy tłumaczą, że Marciniak podjął słuszną decyzję. Nieprzekonanych na pewno nie przekonam, ale może uda się na tę sytuację rzucić nowe światło. Za to Kamil Glik został zaproszony do prestiżowego magazynu we francuskim Canal+, gdzie został przedstawiony jako "Kolos z Monaco".
Legia Warszawa - Lech Poznań Legia Warszawa - Lech Poznań FOT. KUBA ATYS

Warto zwrócić uwagę, że w kwietniowym meczu Ligi Mistrzów Juventus-Barcelona nasz arbiter nie podyktował rzutu karnego za zagranie ręką Giorgio Chielliniego. Sytuacja może nie analogiczna, ale podobna, bo włoski obrońca robiąc wślizg też trzymał rękę nad głową, a to daje arbitrowi solidne podstawy, by przerwać grę. Wypełnia to zapis o nienaturalnym ułożeniu ręki i powiększeniu powierzchni ciała. Komisja Sędziowska jakiś czas temu oficjalnie uznała tę decyzję za błąd Polaka, co nie przeszkodziło w desygnowaniu go na szlagierowy mecz Tottenham-Juventus. Mamy więc potwierdzenie wysokich notowań Marciniaka w UEFA, ale też dowód na to, że nie jest nieomylny. Skoro jednak sędziowskie autorytety uznały, że tamta decyzja była zła, to łatwiej zrozumieć, że tym razem usłyszeliśmy gwizdek. Puentując ten wątek warto zwrócić uwagę, że karnego wykorzystał Michał Kucharczyk. Zawodnik mający tyle samo zwolenników, co antyfanów wytrzymał ogromną presję i wziął na siebie odpowiedzialność. Wiosną odstawiony przez trenera Jozaka na boczny tor, grał mało, wchodził w końcówkach meczów. Przeżywał to po raz kolejny, bo w jego karierze nie brakowało trudnych chwil. Za każdym razem się podnosił, wracał do składu, dzięki czemu może się dziś pochwalić zdobyciem 4 mistrzostw i 5 Pucharów Polski.

Nenad Bjelica Nenad Bjelica ŁUKASZ CYNALEWSKI

"Wyimaginowane problemy dziennikarzy"

Zażarte dyskusje o starciu w polu karnym Lecha sprawiły, że bez większego echa przeszły słowa trenera Kolejorza wypowiedziane w Lidze+ extra. Tuż po meczu Nenad Bjelica był naszym gościem i wypowiedział się na temat roli dziennikarzy. Zwłaszcza tych poznańskich, zajmujących się relacjonowaniem sytuacji w Lechu. Chorwacki trener uznał, że od początku jego kadencji tworzyli oni wyimaginowane problemy dotyczące obsady ataku oraz formy poszczególnych zawodników (na tapetę była brana postawa Wilusza, Raduta czy Gajosa). Według niego to dziennikarze są współodpowiedzialni za nerwową atmosferę w klubie. By zobrazować swój wywód porównał to do sytuacji w rodzinie: Gdy ja mam problem to żona mi pomaga - mówił.  Nie wiem jakiej pomocy oczekuje Bjelica od reporterów, ale wiem, że dotknął poważnego problemu, o ogólnokrajowym zasięgu.

Zbyt długo zajmuję się futbolem, by uznać, że była to nieprzemyślana, raptowna wypowiedź. Trener Lecha jest bardzo inteligentny i mówiąc tak, chce osiągnąć swój cel. Być może chodzi o przychylniejsze oceny dziennikarzy, może myśli, że w taki sposób wzmocni swoją pozycję w klubie. Wypowiadając te słowa daje do zrozumienia, że dziennikarze powinni pełnić rolę ambasadorów klubu, o którym piszą i mówią. Albo dobrze, albo wcale - do tej pory ta zasada dotyczyła mówienia o zmarłych, ale jak widać niektórzy uznają, że powinna dotyczyć także klubów piłkarskich. Warto zastanowić się nad tym zjawiskiem, bo to esencja naszego zawodu. Dziennikarz współpracuje z klubem i zależy mu na dobrych relacjach z trenerem i piłkarzami. Ma to wpływ na zdobywanie ekskluzywnych wiadomości, dobrych wywiadów. Jednak jego zadaniem jest przede wszystkim bycie przekaźnikiem między kibicami a zespołem. Skoro fani wyrażają swoje niezadowolenie po serii niekorzystnych wyników (ich prawo, w końcu są pośrednio sponsorami klubu oraz nadają sens jego egzystencji), to rolą reportera jest skonfrontowanie negatywnych ocen z opiniami piłkarzy i sztabu szkoleniowego. Narracja sukcesu to domena działów PR, a nie niezależnych mediów. Teraz mówi o tym Bjelica, ale nie zdziwię się, gdy podobny wątek pojawi się wypowiedzi prezesów, trenerów i piłkarzy innych zespołów ligowych.

Policja musiała rozpędzać kiboli, którzy przerwali mecz Piasta Gliwice z Górnikiem Zabrze Policja musiała rozpędzać kiboli, którzy przerwali mecz Piasta Gliwice z Górnikiem Zabrze GRZEGORZ CELEJEWSKI

Surowa kara za mecz w Gliwicach

Tyle samo, a może jeszcze więcej dyskusji wywoła decyzja Komisji Ligi w sprawie przerwanego meczu w Gliwicach. Nastroje społeczne wskazywały, że kara powinna być surowa i taka jest. Nie będzie zwycięzcy tego spotkania. Punktów nie otrzyma ani Piast, ani Górnik. Do tego kary finansowe dla klubów i zakazy dla kibiców (znowu zastosowano odpowiedzialność zbiorową, a strona zabrzańska już zapowiada wstąpienie na drogę prawną). W Komisji Ligi zasiadają prawnicy, a nie ludzie wywodzący się z futbolu i da się to zauważyć po analizie wyroku. Mamy w tej sytuacji samych przegranych. Piłkarze Piasta włożyli w mecz dużo wysiłku, prowadzili i byli o włos od odniesienia cennego i prestiżowego zwycięstwa. Zawodnicy Górnika wierzyli w zmianę rezultatu, bo do końca spotkania zostało jeszcze ponad 10 minut, ale tę szansę im odebrano. Fani Piasta, którzy dopingowali zespół zostaną wrzuceni do jednego worka z zadymiarzami, którzy na każdym kroku podkreślają miłość do klubu, ale nie przeszkadza im to w demolowaniu stadionu i wywołaniu gigantycznego zamieszania. Kibice Górnika, którzy nie uczestniczyli w paleniu flag zostaną pozbawieni prawa do kupienia biletu na kolejne mecze swojego zespołu. Każda ze stron czuje się poszkodowana. Jednocześnie trudno w ramach obowiązujących przepisów znaleźć rozwiązanie, które piętnowałoby patologię i nie wypaczało sensu sportowej rywalizacji. I to jest w tym wszystkim najbardziej przygnębiające. Podobnie jak fakt, że to drugi tak poważny incydent w ostatnich miesiącach. Nie tak dawno z przerażeniem obserwowaliśmy dantejskie sceny w czasie meczu Cracovia-Wisła.

Kamil Glik Kamil Glik LUIS VIEIRA/AP

Glik ambasador

Kamil Glik w kolejnym klubie i kolejnej lidze dorobił się ogromnego szacunku. W Torino miał status herosa, po przejściu do Monaco też bardzo szybko stał się wiodącą postacią zespołu. To zaowocowało zaproszeniem do prestiżowego magazynu Canal Football Club we francuskim Canal+. Polak został przedstawiony jako "Kolos z Monaco". Widzowie zobaczyli jak z hollywoodzkim uśmiechem opowiadał po włosku (Glik mówi dobrze po francusku, ale zaznaczył, że swobodniej wypowiada się po włosku) o pobycie w Realu Madryt, o rozwoju Kyliana Mbappé   czy strzeleckim instynkcie. Wykazał się też dużym poczuciem humoru, gdy z uśmiechem na ustach mówił o fenomenalnym przyjęciu piłki poprzedzającym gola z Dijon (warto zobaczyć tę sytuację by zrozumieć ironię).

Sam zawodnik i jego otoczenie są zadowoleni z występu, a my możemy się tylko cieszyć, że mamy takiego ambasadora. Nie wiem, co Glik zamierza robić po karierze, ale jestem przekonany, że we Włoszech i Francji już zawsze będzie szanowany i witany z honorami.

Autor tekstu jest dziennikarzem nc+

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.