Rozum. Emocje. Bazylea. Bernhard Heusler - nowy doradca zarządu Legii

Ma stałe miejsce w sektorze C, gra z synem w tenisa, cieszy się wolnością. Nie dlatego że odczuwał zmęczenie, a ze względu na klub oraz siebie samego. Jest przede wszystkim mężem i ojcem, który w pewnym momencie zapomniał, jak pięknie brzmi zwykły spacer.

Podano do stołu

Trudno znaleźć kogoś, kto faktycznie go nie lubi. Jest elokwentny, jego odpowiedzi są błyskotliwe i wymierzone w punkt. Nie zapomina przy tym o uśmiechu, który nie jest podszyty szyderczą postawą. Nawet jeśli chodzi o kontakty z reprezentantami innych klubów. Wręcz przeciwnie - Bernhard Heusler reprezentuje starą szkołę wychowania. Pełną autentyczności.

- Przerażony? Nie, akurat po meczu, jadłem z tobą raclette i przekazałem twojemu fizjoterapeucie, że ten wasz Serey Die jest świetny. Za 10 minut stanął koło nas - kontruje Constantina, byłego już prezesa FC Sion, w rozmowie z "Tages Anzeiger". Iworyjczyk trafił do Bazylei na początku 2013 r. po tym, jak jego ekipa spędziła święta na pozycji lidera. Przywołane przez niego wspomnienia nie są pozbawione szczegółów. Chociaż od pamiętnego transferu minęły już ponad 4 lata, to jego okoliczności się nie zatarły. Żadna ze stron nie poczuła się wówczas w jakiś sposób urażona.  

Z prostej przyczyny: zasada o trzymaniu wrogów bliżej niż przyjaciół nie ma u Heuslera racji bytu. - Kiedy Christian dowiedział się o mojej rezygnacji, reakcja mogła być tylko jedna. "Oszalałeś?", pojawiło się na ekranie mojego telefonu, kiedy odebrałem od niego smsa - relacjonuje Szwajcar. W jego świecie przeciwnik wcale nie musi nim być. Jeśli wygrywasz, jesteś najlepszy, a prezes innej drużyny nie boi się tego powiedzieć wprost.

Jedna łódź, rzędy wioseł

Heusler jest całkowicie przekonany, że otwarta komunikacja pozwala uniknąć zbędnych nieporozumień. Jego działalność w Bazylei jest pełna przykładów potwierdzających postawioną tezę. Ot, choćby szczególna współpraca z dyrektorem sportowym, Georgiem Heitzem.

- Rozmawiamy o wszystkim. O ekonomii, mediach, rozrywce, polityce, sprzęcie narciarskim. O, jeszcze o Trumpie! - z wywiadu dla "NZZ am Sonntag" jasno wynika, że  przyjaźń ma większą moc niż cały profesjonalizm. Prezes FC Basel nie może wytrzymać, musi wciąć się w słowo, bo Georg zapomniał o winie. Robi to po raz kolejny, gdy pada nazwisko prezydenta USA: - Oczywiście, także o Trumpie - podkreśla.

Relacja czysto biznesowa przez lata ewoluowała aż w końcu stała się bardziej osobista. Heusler zaczął odczuwać, kiedy jego współpracownik jest przeziębiony, a Heitz stał się jego powiernikiem. - Mówię mu naprawdę o wielu sprawach. Choćby o kontaktach z synem - bierze pierwszy z brzegu przykład, który wiele mówi o tej przyjaźni.

Poznali się w 2004 roku na jednym z generalnych posiedzeń w klubie. Jeden został wybrany do zarządu, podczas gdy drugi był dziennikarzem w "Basler Zeitung", później była jeszcze FIFA. - Rozmawialiśmy praktycznie codziennie o różnych zawodnikach, rynku. Już wtedy mi pomagał, chociaż jeszcze razem nie pracowaliśmy. Przyszedł taki moment, gdy musiało się to zmienić - relacjonuje były prezes FC Basel. Był tylko pewien problem. Do zespołu docierały głosy, że trener Christian Gross nie zaakceptuje dyrektora sportowego. W praktyce było trochę inaczej, a paradoksalnie pomocne okazały się okoliczności towarzyszące.

- Nasz klub nadal był naznaczony piętnem zamieszek z maja 2006 roku. Nie chodziło o sam wizerunek, który został nadszarpnięty, ale także kwestie ekonomiczne. Zmagałem się nie tylko z tematem kibiców i ochrony, ale jednocześnie przejąłem wiele obowiązków wewnętrznych, którymi normalnie zajmuje się dyrektor sportowy. Zdałem sobie sprawę, że prędzej czy później mnie to przerośnie - Szwajcar szczegółowo wyjaśnia sytuację. FC Basel potrzebowało profesjonalnego podejścia i je otrzymało. Plany uwzględniały Georga.

I chociaż z perspektywy czasu wygląda to jak wstęp do pięknej bajki, to rzeczywistość okazała się być zgoła inna. Te personalne wybory w 2009 roku spotkały się ze sporą dozą sceptycyzmu. Trudno się dziwić: wyniki mówiły same za siebie (ponad 10 punktów straty do Young Boys jesienią tego samego roku, za: "NZZ am Sonntag").

- I tak oto usiedliśmy w jednej łodzi i zaczęliśmy żeglować jak szaleńcy. Dzisiaj jest to kluczowe. Między dyrektorem sportowym a prezesem nie może być kości niezgody - podsumowuje Heusler.

Od wrzawy do wrzawy

Aarau, maj 2014 roku. FC Basel wygrywa piąty tytuł mistrzowski z rzędu, ale nie wszyscy są zainteresowani świętowaniem. Dochodzi do starć kibiców, które są sprowokowane przez gości.

Bernhard Heusler jest "szaleńcem", ale we właściwym tego słowa znaczeniu. Jego działania nie są pozbawione konsekwencji. Pod tym względem najlepiej zna go właśnie Heitz: - On nie zaśnie dopóki nie znajdzie rozwiązania dręczącego go problemu - wypowiada się na łamach "NZZ am Sonntag". Były prezes FC Basel uważa, że wszystko w dużej mierze zależy od właściwych decyzji najważniejszych osób w klubie. Ma to bezpośredni wpływ nie tylko na finanse, ale także kibiców. Dlatego do wydarzeń z Aarau odniósł się osobiście.

Wszyscy piłkarze i pracownicy wyszli na murawę stadionu w Bazylei. Na krótką chwilę nastała cisza. Nie byli ustawieni w nieładzie. Utworzyli potężny krąg, a miejsce w środku zajął Bernhard Heusler. Wszystkie kamery były zwrócone na niego.

- Nie damy się powstrzymać - jego głos był mocny, słowa wyraźne, a przekaz całkowicie jasny. Zwrócił się bezpośrednio do kibiców wskazując na ich winę, ale i do mediów, które propagują proste rozwiązania złożonego problemu. - Oczekując na dokładnie takie wydarzenia i nie robiąc absolutnie nic poza ich podżeganiem. Następnie wrzucają wszystkich do jednego worka, głosząc swoje populistyczne, pełne hipokryzji hasła - obarczył ich odpowiedzialnością (relacja za szwajcarskim "Tages Woche").

Głównym celem płomiennego wystąpienia było pokazanie, że wszyscy, fani i drużyna, są wspólnotą. - Pozostaniemy jednością i będziemy nad nią pracować. To nasza tajemnica i nie zaprzestaniemy pogoni za szóstym tytułem z rzędu. Nie damy się powstrzymać. Nie pozwolimy na to ani przemocy, ani populistom - zakończył przy głośnym aplauzie. Heusler już niejednokrotnie podkreślał istotny charakter tak zwanego "modelu komunikacji", który miał zapewnić intensywną współpracę na linii klub-władze miasta-policja-kibice.

Nie były to puste hasła. Były prezes FC Basel od dłuższego czasu zabiera głos w kwestiach kibicowskich i nie boi się stanąć w obronie osób, którzy kochają ten sam zespół. - To nie jest agresywna horda wandali. Myślę, że ludzi trzeba traktować z należytym szacunkiem - mówił dla niemieckiego "TZ" w 2012 roku, gdy policja w Monachium uznała mecz z FC Basel za podwyższonego ryzyka. Zwrócił uwagę, że środki pirotechniczne również należy rozróżniać - karom podlegają te rzucane na murawę czy używane jako broń.  

Najpiękniejszy szturm na murawę

W pierwszej chwili stanęło mu serce, a w głowie z pewnością pojawiło się mnóstwo najczarniejszych scenariuszy. Oto w 73. minucie meczu z FC St. Gallen na murawę wbiegli kibice. Dwie rzeczy były pewne: kolejny tytuł mistrzowski i pożegnanie najważniejszej osoby w klubie. Wróciły wspomnienia z Aarau.

Bernhard Heusler zamarł. Ułamek sekundy, który usilnie dobijał się do świadomości, pozwolił mu otrząsnąć się z przerażenia. W przerwie poproszono go o zejście z trybun na ławkę rezerwowych, żeby był bliżej wydarzeń. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.

Kilkaset fanów rozwinęło ogromny transparent z napisem "Chapeau Barni" (przyp. red. "Czapki z głów, Barni"). Miał być  to dowód wdzięczności za wszystko, co zrobił dla ich ukochanej drużyny. Prezes po chwili dołączył do wiwatującego tłumu, chwycił klubowy sztandar i zaczął nim machać. Po kilku minutach można było kontynuować spotkanie (4:1).

- Byłem przeszczęśliwy, że Bernie się opanował i nie zaczął płakać, bo w przeciwnym razie też bym zaczął - mówił Roger Federer, wielki kibic FC Basel, któremu w oczach stanęły łzy. Bernhard Heusler był zbyt  poruszony i tylko dlatego udało mu się powstrzymać. Nie było łatwo, gdy w końcu chwycił za mikrofon i powiedział, że mają zrobić wszystko, żeby kolejne tytuły nie trafiły ani do Zurychu, ani Berna.

Nowy front

Chociaż póki co nie minęło zbyt wiele czasu i trudno powiedzieć, jakich wyzwań poszuka w przyszłości, Heusler nie poszukuje rekompensaty. - Gdybym był przekonany, że jej potrzebuję, nigdy nie zrezygnowałbym z posady prezesa FC Basel - mówi jasno na temat swojej decyzji w rozmowie z "bz Basel". Według niego uczucie jest porównywalne  do "odstawienia" biegów długodystansowych (przyp. red. zrezygnował z przyczyn zdrowotnych). Mocno odczuł spadek adrenaliny we krwi, ale potraktował to jako dar a nie przekleństwo.

Po kilku miesiącach od pamiętnego szturmu na murawę, zdecydował się zaangażować w inny sport. Chodziło o to, żeby utrzymać się w grze.

- Tak właściwie to nie jest nawet praca, a wolontariat. Jestem członkiem zarządu, ale nie jestem odpowiedzialny za kluczowe kwestie decyzyjne. Współpracę będzie cechował znacznie większy dystans niż w FC Basel. Nie będę obecny na każdym meczu i w tym momencie trudno mi powiedzieć jak wiele czasu będę w stanie efektywnie zainwestować w tę ekipę - mówi na łamach tego samego portalu na temat zaangażowania w żeński klub piłki siatkowej Sm'Aesch Pfeffingen. Szwajcar na samym początku zaznaczył, że nie chce być w świetle reflektorów, bo inne osoby bardziej na to zasługują. Po raz kolejny na pierwszy plan wybiła się skromność, za którą jest tak szanowany.

Dobry człowiek

To wszystko wzięło się z miłości do drużyny. Bernhard Heusler jako prezes sprytnie łączył rozum z emocjami i za wszelką cenę poszukiwał między nimi złotego środka. Niczego nie pozostawiał przypadkowi, konsekwentnie rozwijał raz naszkicowaną strategię, korzystał ze wsparcia przyjaciół. Każda opinia była cenna. Najważniejszy zawsze był klub.

"Zawsze" w tym przypadku nie oznacza okresu, gdy był zatrudniony w FC Basel. Sięga całkiem odległych czasów, gdy Daniel Heusler zabrał go na jego pierwszy mecz. Miało to bezpośredni wpływ na sposób zarządzania piłkarskim zespołem. - Przyprowadźcie swoje dzieci na stadion - mówił dzierżąc klubowy sztandar. Była jednak druga strona medalu.

Bernhard nie tylko był prezesem, ale jest przede wszystkim mężem i ojcem. Arianne pracowała na pół etatu w klubowym sklepie. Ma córkę Delię i syna Toma, z którym w końcu ma czas grać w tenisa i jeździć na narty. - Byłem maksymalnie pobudzony przez 48 godzin w każdy weekend. Nie było miejsca na sprawy osobiste. Utraciłem wolność bycia sobą. Rezygnacja była swego rodzaju wybawieniem. Zauważyłem, że są znacznie ważniejsze rzeczy niż piłka - wyznał w rozmowie ze szwajcarskim portalem "Cash". Zdecydował się zejść ze sceny, kiedy dostrzegł, że zarówno klub jak i on potrzebują nowego impulsu. - Wszyscy jesteśmy ofiarami własnego sukcesu - podsumował swoją karierę na łamach "Solothurner Zeitung".

Nie był jedyny. Mnóstwo osób chciało zabrać głos w tej sprawie. Tylko jedna wzięła pod uwagę coś innego niż tylko sukcesy. - Rodzina sama w sobie nie czyni go dobrym człowiekiem. Bo o to tutaj chodzi. Bernhard Heusler jest przede wszystkim dobrym człowiekiem - powiedział Alex Frei w mowie pożegnalnej (fcb.ch). Dzięki temu udało mu się osiągnąć coś wielkiego. Były prezes FC Basel jest bardzo skromny i ostatnie o co można go podejrzewać to próżność. Teraz nie zamierza się wtrącać. Jest świadomy, że miałoby to negatywny wpływ na obecny zarząd. Jak normalny kibic zagląda na stary dobry sektor C.

Copyright © Agora SA