Mierzejewski w wywiadzie Staszewskiego: Latem chciałem wrócić do Polski. Czekałem na ofertę Legii. I się nie doczekałem

Adrian Mierzejewski błyszczy w lidze australijskiej. Piłkarza z Olsztyna wciąż pomija jednak trener Adam Nawałka. - Może jak do marca strzelę 15 bramek, a kilku chłopaków złapie kontuzje, to ktoś ze sztabu kadry sobie o mnie przypomni? Sam na pewno siebie nie powołam - mówi Sebastianowi Staszewskiemu w rozmowie z cyklu 'Wywiadówka Staszewskiego' gwiazdor Sydney FC.
Adrian Mierzejewski w Sydney FC Adrian Mierzejewski w Sydney FC Twitter/Adam_Kotleszka

Sebastian Staszewski: Zagra pan jeszcze w reprezentacji Polski?

Adrian Mierzejewski: Nie myślałem o tym. Skupiam się tylko na kolejnych meczach.

Proszę nie czarować. Od kilku tygodni w mediach trwa dyskusja. A pan ją obserwuje.

Jest mi miło, że dziennikarze sobie o mnie przypomnieli, a kibice piszą fajne komentarze. Ale to nie oni powołują do reprezentacji. Na razie kilku kadrowiczów wypoczywa w ciepłych krajach, a ja ostro zasuwam. I idzie mi nieźle. Jestem w formie, strzeliłem cztery bramki w czterech meczach z rzędu. Tylko co z tego, skoro powołania są za trzy miesiące, w marcu?

To trzeba strzelać!

Zobaczymy, czy utrzymam taką dyspozycję. Ale walczę, nie poddaję się.

To syzyfowe prace?

Obawiam się, że tak, chociaż nadzieja zawsze umiera ostatnia. Jednocześnie jestem realistą. Od czterech lat nie dzwonił do mnie nikt ze sztabu szkoleniowego kadry. Więc dlaczego mam nagle zacząć wierzyć w powołanie? Bo wy o tym piszecie? Może jak do marca strzelę 15 bramek, a kilku chłopaków złapie kontuzje, to ktoś ze sztabu sobie o mnie przypomni? Sam na pewno siebie nie powołam.

A gdyby był pan selekcjonerem, to by pan powołał?

No jasne, haha.

Kiedy po raz ostatni rozmawiał pan z Adamem Nawałką?

W 2015 roku. W czerwcu dwukrotnie byłem u chłopaków w hotelu. Raz w Warszawie, przed meczem z Gruzją, i później w Gdańsku, przed sparingiem z Grecją. Ale z trenerem widziałem się w Warszawie. Rozmowa była pozytywna. Jak zawsze. Pan Nawałka umie dodać wiary w siebie. Po tamtym spotkaniu poczułem się fajnie. Tak, jakby trener ciągle o mnie pamiętał.

A pamiętał mecz z Irlandią, przed którym wraz z Grzegorzem Krychowiakiem spóźnił się pan na rozgrzewkę? Wiem, że po tym incydencie selekcjoner był na was wściekły.

O tym też rozmawialiśmy. I nie uważam, że to powód braku moich powołań.

Dwie osoby ze sztabu kadry potwierdziły mi, że to jednak był ten powód.

Sądzę, że ta sprawa została wyjaśniona. W Poznaniu razem z Grześkiem nie zauważyliśmy, że wszyscy poszli się rozgrzewać i w szatni graliśmy w siatkonogę. Kiedy zorientowaliśmy się, że zostaliśmy sami, pobiegliśmy na murawę. Trener to zauważył, spojrzał na nas groźnie, ale nic nie powiedział. Wiem tylko, że później rozmawiał z Remigiuszem Rzepką (trener przygotowania fizycznego - przy. aut.). I tyle.

Wyjazd do Australii był strzałem w dziesiątkę?

W tym momencie tak mi się wydaję. Nie grałem jeszcze w tak profesjonalnym klubie, jak Sydney FC. A byłem w Turcji, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Moja drużyna, ale też cała liga, są fantastycznie opakowane. W Australii robi się z futbolu duży show, na mecze chodzą całe rodziny. Poza tym piłkarsko jesteśmy kozakami, liderem tabeli, mamy osiem punktów przewagi nad drugim zespołem. Wygraliśmy Puchar Australii, a ja zostałem wybrany najlepszym zawodnikiem meczu. Szafa z trofeami się wypełnia.

W lutym wystartujecie w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Tych rozgrywek jeszcze pan nie wygrał.

Łatwo nie będzie. W losowaniu wpadliśmy na japońską drużynę Kashima Antlers i chiński Shanghai Shenhua. U Chińczyków gra Carlos Tevez. Zobaczymy więc kto lepszy.

W tym sezonie walczy pan o kontrakt "marquee player", czyli specjalną umowę dla gwiazd, która nie jest wliczana do budżetu płacowego klubów?

Kiedy przyleciałem do Sydney, oba "marquee player contract" były zajęte. Jeden dostał Miloš Ninković, Serb, który kiedyś grał na Ukrainie i we Francji. Drugi ma brazylijski napastnik Bobo. Umówiliśmy się z działaczami, że jak zagram dobry sezon, to też dostanę taką umowę. Zazwyczaj podpisuje się ją na rok. Na razie idzie dobrze. Oby tak dalej.

Nie planuje pan kolejnego transferu? Może tym razem Chiny?

Agenci co prawda pytali, czy chciałbym znów zmienić klub, ale na razie jest mi tu dobrze. Mieszkam w pięknym domu, w pięknym kraju, zarabiam dobrze i na dodatek dobrze gram. Mam świetne relacje z klubem i trenerem, więc nie fair byłoby pakować się i wyjeżdżać po pół roku. Liga australijska jest bardzo mocno obserwowana przez ligę chińską, japońską i koreańską. A oni mają kasę. Więc może kiedyś? Ale na razie nie planuje przenosin do Azji.

Adrian Mierzejewski w meczu z Al-Raed Adrian Mierzejewski w meczu z Al-Raed twitter.com

A może sprowadzi pan do Australii kolejnego Polaka? Na razie w Melbourne City jest Marcin Budziński, ale nie radzi sobie za dobrze. Do tej pory wystąpił w ośmiu meczach, ale tylko dwukrotnie rozegrał pełne 90 minut.

A ma kontrakt "marquee player"! Marcin to dobry chłopak, był wyróżniającym się piłkarzem Ekstraklasy, kapitanem Cracovii. Ale tu nie ma łatwo. To pokazuje, że Australia nie jest domem spokojnej starości. Kilku zawodników strasznie odbiło się od A-League. Szału nie robi na przykład Andreu, którego spotkałem w Polonii Warszawa. Teraz jest piłkarzem Perth Glory. Ostatnio dostali od nasz "szóstkę". Poza tym nie tak łatwo ściągnąć tu obcokrajowca. Każdy klub ma określony roczny budżet płac, który wynosi trochę mniej, niż 3 mln dolarów. Jest też limit obcokrajowców. W klubie może być ich tylko 5.

Latem wydawało się, że wróci pan do Turcji. Negocjował pan m.in. z Genclerbirligi, Konyasporem, Karabüksporem. Dziś wszystkie wymienione kluby mają kłopoty. Ulga?

Miałem farta, że odrzuciłem te propozycje. W pewnym momencie byłem pewny, że tam wrócę. Najkonkretniejsza była oferta Karabüksporu. Dawali kupę kasy, kontrakt leżał na stole. Dwa miesiące po tym, jak im odmówiłem, okazało się, że z klubu wyleciał zarząd, a chwilę później trener. Dziś Karabükspor ma wielkie problemy finansowe, w lidze zajmuje ostatnie miejsce. Nad nim są Genclerbirligi i Konyaspor. A ja walczę o mistrzostwo.

Chciał pan wrócić do Polski?

Byłem na to gotowy.

Ale nie otrzymał pan propozycji na którą pan czekał, czyli oferty Legii Warszawa?

To prawda. Byłem tym trochę zdziwiony. Sytuacja była idealna. Polak, który zna Warszawę, w ostatnich latach miał świetne statystyki, nie stary, bo 30-letni. I za darmo. W marcu do mojego agenta dzwonili Bogusław Leśnodorski i Michał Żewłakow. Dali znak, że latem możemy negocjować. Ale w międzyczasie zmieniła się władza i chyba zapomniano o tym temacie. Szkoda, bo naprawdę wierzyłem w to, że mogę wrócić do Polski. Chciałem to zrobić dla rodzinki, która już się ze mną najeździła. Ale była cisza. Cisza, która mnie zaskoczyła.

Adrian Mierzejewski Adrian Mierzejewski Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Wyborcza.pl

Możliwość pana pozyskania sondował za to Lech Poznań.

Ale tylko sondował. Oferty z Poznania nigdy nie otrzymałem. W luźnej rozmowie o zainteresowaniu powiedział mi też ktoś z Lechii Gdańsk. I to byłoby na tyle.

Zagra pan jeszcze w Ekstraklasie?

Po transferze Eduardo myślę, że ze trzy lata pokopię w Australii i dopiero wtedy spakuję walizki. Może Legia będzie zainteresowana?

Irytuje się pan, gdy mówią, że "Mierzejewski gra lidze turystycznej"?

W Polsce bardzo lubimy porównywać Ekstraklasę do innych lig. Wszyscy byli zdziwieni, że Jacek Góralski idzie do "ogórkowej" Bułgarii. Śmiano się z Kuby Rzeźniczaka, który wybrał "ogórkowy" Azerbejdżan. Góralski zagrał w Lidze Europy, Rzeźniczak w Lidze Mistrzów, a my kogo mamy w europejskich pucharach? Jak trafimy na kogoś w drugiej rundzie, to nas leje. Nawet Litwini. To o czym mówimy? Tylko w gębie jesteśmy mocni. Tak samo jest z porównaniami Polski do Australii. Nikt nie wie, jaki tu jest poziom, a wszyscy się śmieją.

To jak tam jest?

Myślę, że A-League jest silniejsza od Ekstraklasy. Na moim ostatnim meczu był Krzysiek Marciniak z Canal+ i miał podobne odczucia. Sydney FC spokojnie powalczyłby o mistrzostwo Polski.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.