Ze slumsów Liberii przez "Złotą Piłkę" po fotel prezydenta. George Weah - legenda Monaco, PSG i Milanu o krok od kolejnego sukcesu

Dla świata piłki nożnej to po prostu jeden z byłych futbolowych geniuszy. Dla mieszkańców Liberii, wyniszczonej przez wojnę i wirusa Ebola, także nadzieja na lepsze jutro. George Weah jest blisko objęcia funkcji prezydenta kraju. Walczy o nią od kilkunastu lat.

Człowiek sportowego sukcesu

Jego sukcesy były formą terapii i nadziei dla biednej części zachodniej Afryki, która w futbolu była zakochana. Mieszkańcy slumsów, w tym ganiające za piłką dzieciaki, patrząc na wyczyny Weah miały w świadomości, że gwiazdą futbolu został człowiek dorastający niegdyś wśród nich, dokładnie w slumsach New Kru w Monrowii. To był dowód na to, że ze zbitych w ściany i dach kilku zardzewiałych blach i położonej jako podłoga tektury można się wydostać i sporo zdziałać.

On zrobił nawet więcej niż mógł. Grał dla najlepszych europejskich klubów, był m.in. w AS Monaco, Paris Saint-Germain, AC Milan i Chelsea. W Paryżu i dwukrotnie w Mediolanie świętował mistrzowskie tytuły. Cieszył się też z wielu krajowych, pucharowych trofeów. To wszystko przełożyło się na wyróżnienia osobiste. W 1995 roku został jedynym piłkarzem, który w jednym sezonie został najlepszym zawodnikiem na swoim kontynencie (Zawodnik roku Piłkarskiej Federacji Afryki), w Europie (Złota Piłka "France Football" ) i na świecie (zawodnik roku FIFA).

13-letnia polityczna batalia

Gra i sukcesy Weah wtedy robiły ogromne wrażenie. Zresztą do dziś pozostaje on jedynym piłkarzem z Afryki, który wygrał "Złotą Piłkę". Wspomnień i pieniędzy ze swej kariery ma tyle, że siedząc w swym fotelu w ogrodzie willi w Monrowii, patrząc na ogromny basen i zerkając na ocean, mógłby nie robić już nic. Taka droga, w sytuacji w jakiej znajduje się jego ojczyzna, byłaby jednak porażką. - Zostałem wezwany by służyć memu ukochanemu krajowi i mym ukochanym rodakom" - powtarzał w patetycznym tonie pytany o przyczyny wzięcia się za politykę. Wydawał się w tym szczery. Dziś w polityce nie jest już nowicjuszem.

Już w 2005 roku, niedługo po odwieszeniu butów na kołek, ubiegał się o fotel prezydenta Liberii, startując z listy Kongresu Partii Demokratycznej. Przegrał w drugiej turze z Ellen Johnson Sirleaf, którą nota bene pokonał w turze pierwszej. Mimo porażki zdobył dużo, bo ponad 40 proc. głosów. To od razu dostrzeżono. Nie przyjął jednak proponowanej mu wtedy funkcji ministra sportu w nowo tworzącym się rządzie. Szedł swoją drogą.

George Weah grał na najwspanialszych stadionach i w najlepszych drużynach świata - w Paris Saint Germain, AC Milan, Chelsea. Na zdjęciu Weah, jako napastnik Milanu, w ataku na bramkę Napoli w meczu włoskiej Serie A, 20 października 1996 r. George Weah grał na najwspanialszych stadionach i w najlepszych drużynach świata - w Paris Saint Germain, AC Milan, Chelsea. Na zdjęciu Weah, jako napastnik Milanu, w ataku na bramkę Napoli w meczu włoskiej Serie A, 20 października 1996 r.

Futbol nie szedł w parze z edukacją

Z porażki, tak jak w sporcie, wyciągnął  wnioski i znakomicie odpowiedział tym, którzy zarzucali mu brak wykształcenia i przygotowania do sprawowania najważniejszej funkcji w państwie. Futbol nie szedł w parze z edukacją, ale w 2006 roku, jako 40 latek miał już ukończoną uczelnię wyższą. Potem poszedł zresztą na studia z zarządzania w biznesie a następnie wykłady z administracji publicznej.

Poszerzał swą wiedzę i chciał spróbować swoich swoich sił w wyborach w 2011 roku. Wtedy znów wygrała jednak Johnson Sirleaf, która chwilę wcześniej zdobyła pokojową Nagrodę Nobla. Jego koalicja zbojkotowała ostatecznie tamto głosowanie powołując się na nieprawidłowości.

Dużo lepiej zakończyła się sprawa jego startu w wyborach do senatu w 2014 roku. Tam zdobył 78 proc. głosów dystansując syna urzędującej pani prezydent! Warto zauważyć, ze Weah w senacie reprezentował Hrabstwo Montserrado, najliczniejsze pod względem mieszkańców w całej Liberii - mieszka tam prawie jedna trzecia 5-milionowej ludności kraju. To pokazywało jego wyborczą siłę. Jak sam stwierdził poprzednie batalie w prezydenckich bitwach teraz bardzo mu pomogły. Wiary w to co robi dodał sam Nelson Mandela.

- Kiedy z nim rozmawiałem, powiedział, że jeśli chcę służyć krajowi muszę robić odpowiednie rzeczy. Właśnie działam zgodnie z tą radą - wyjaśniał przekraczając drzwi senatu.

Misja prezydent 2017

"Do trzech razy sztuka" mawiał w gorsze dni na boisku szukając drogi do bramki przeciwnika. W końcu zwykle gola strzelał. To samo może powiedzieć i teraz. Wierząc ostatnim sondażom i samym wstępnym wynikom głosowania, Weah niebawem oficjalnie zostanie prezydentem Liberii. Ponoć bez problemów pokonał Josepha Boakai, który od 12 lat był wiceprezydentem kraju. Były piłkarz prawdopodobnie wygrał w 12 z 15 hrabstw.  Nie byłoby to wielkim zaskoczeniem. Weah zwyciężył już w pierwszej turze tegorocznych wyborów, ale nie uzyskał wymaganych 50 proc głosów (miał 38,4 proc.).

Druga tura politycznej rywalizacji mocno się opóźniła. Zaplanowana była na 7 listopada, odbyła  dopiero 26 grudnia. Opozycja zaskarżyła bowiem wyniki pierwszej fazy głosowania ale nie potrafiła udowodnić nieprawidłowości. Sąd najwyższy po półtoramiesięcznym dochodzeniu również ich nie znalazł. Wszystko wskazuje zatem na to, że Weah zostanie 25. prezydentem Liberii, kraju który kiedyś dzięki niemu poznał znaczenie słowa "duma". Teraz poznaje inne ważne: "spokój" czy "normalność", a być może nawet "radość".

Monrowia: zwolennicy George'a Weah słuchają radia relacjonującego wybory Monrowia: zwolennicy George'a Weah słuchają radia relacjonującego wybory Fot. George Osodi / AP

Barbarzyńska wojna oczami z Monte Carlo

W Liberii o spokój i normalność od lat było trudno. Weah najtragiczniejsze momenty historii swego kraju przeżywał jednak poza nim. Z ojczyzny wyjechał w 1987 roku, z Afryki rok później. Jako zdolny 22-latek z szarości i biedy Czarnego Lądu trafił do Monte Carlo. Było to trochę jak wygranie losu na loterii, nawet biorąc pod uwagę fakt, że w AS Monaco przez pierwsze pół roku, bardziej patrzył jak grają inni. Był jednak ambitny i wytrwały, czym zaimponował ówczesnemu szkoleniowcowi Monakijczyków - Arsenowi Wengerowi. Francuz szybko stał się dla niego kimś w rodzaju ojca. "Traktował mnie jak syna, kiedy w Europie szalał rasizm, on okazał mi miłość" - opisywał po latach piłkarz i dodawał, ze dla szkoleniowca był gotów na boisku złamać nawet nogę. Nie było takiej potrzeby, ale w dowód wdzięczności w 1995 roku przekazał mu zdobytą nagrodę Piłkarza roku FIFA.

Czas spędzony na boiskach we Francji był ważnym etapem w karierze napastnika, pełnym wspaniałych triumfów, ale i niezwykle trudnym momentem dla jego ojczyzny. W 1990 roku rozpoczęła się w Liberii trwająca niemal 13 lat wojna domowa. Jedno z najbardziej barbarzyńskich wydarzeń we współczesnej historii. Zginęło w niej w sumie ćwierć miliona ludzi, dopuszczono się najgorszych zbrodni z posyłaniem do walki odurzonych narkotykami dzieci i ludożerstwem włącznie.

Weah robił co mógł, by pomagać Liberii. Znaczną część zarabianych pieniędzy przeznaczał na wsparcie dla tego kraju, włączał się w działalność dobroczynną, wreszcie lobbował by z pomocą wkroczyła do niego ONZ. Gdy dowiedział się o tym panujący tam dyktator  Charles Taylor, mścił się za to na rodzinie zawodnika.

Walki w kraju zakończyły się kiedy Weah postanowił odwiesić piłkarskie buty na kołek. To był zatem idealny moment by do ojczyzny powrócić i ponownie ją wesprzeć, ale już w inny sposób.

"Nigdy nie zawiodę zaufania rodaków"

Kraj w którym przemoc i bezprawie zastępuje demokracja, ciągle ma swoje problemy i nowe zmory. Ta ostatnia - epidemia wirusa Ebola - pojawiła się tam w 2014 roku. Przez kolejne 24 miesiące w jej wyniku zmarły tysiące osób. Mocno pogorszyła się też i tak słaba sytuacja ekonomiczna małego państwa.

Pewnie przez to wiele młodych osób traktuje byłego piłkarza jak mesjasza Liberii. Skoro kiedyś sam potrafił przebiec 90 metrów, minąć całą obronę rywala i wpakować piłkę do jego bramki, to teraz siły i determinacji też mu nie zabraknie. Jeśli zostanie prezydentem, będzie miał jednak trudne zadanie. Weah o tym wie.

- Jeśli ludzie wybierają cię na swojego przywódcę, maja co do ciebie oczekiwania. Chcą byś budował kraj, dał im możliwości rozwoju. Jeśli ci się to nie uda, mają pełne prawo usunąć cię ze stanowiska. Ja wiem jedno. Na pewno nigdy nie zawiodę zaufania moich rodaków - stwierdził. Do tego że nic nie przychodzi łatwo raczej jest przyzwyczajony. Gdy zaczynał grać w piłkę, nigdy nie sądził, że zostanie najlepszym piłkarzem świata. Wtedy wystarczyła pasja i ciężka praca i jak kiedyś wyznał "trenowanie, zamiast jedzenia czy snu". W polityce ta droga raczej się nie sprawdzi, ale może Weah rzucając się z motyką na słońce, wie co robi. Tak jak kiedyś zaskakiwał jako piłkarz - tak teraz zaskoczy jako prezydent.

Więcej o: