Marko Vešović. Wszystkie drogi prowadzą do Rijeki

Czy miłość do klubu można poczuć już w czasie narodzin? Prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest absolutnie znikome. Tak samo jak nikt nie spodziewa się skandalu na skalę krajową wywołanego przez jogurt. Historia z półki science-fiction? A to wszystko związane z Marko Vesoviciem. Chorwat przyleciał do Warszawy i podpisze kontrakt po przejściu testów medycznych.
AEK Athens' Marko Livaja, center, challenges with Rijeka's Marko Vesovic AEK Athens' Marko Livaja, center, challenges with Rijeka's Marko Vesovic PETROS GIANNAKOURIS/AP

Przyszłość

Przez wycie wichru i odgłos fal przebił się krzyk kobiety. Mężczyzna odwrócił się, w jego oczach błysnęły łzy. Nikt nie wyglądał na poruszonego, życie toczyło się dalej jakby nic się nie zdarzyło. Już wchodząc na pokład statku płynącego do Dubrownika nie mógł powstrzymać się od płaczu. Obawiał się, że już nigdy więcej tutaj nie wróci. Do klubu i miasta. W jakiś sposób głos był słyszalny tylko dla niego.

- 28 sierpnia 1991 r. urodziły się bliźniaki, Marko i Nikola. Tego samego dnia pożegnałem się z Rijeką - wyznaje Rade Vešović w wywiadzie dla chorwackiego portalu "Vecernji". Wtedy nie spodziewał się, że te dwa wydarzenia biegnące własną ścieżką znajdą w końcu punkt wspólny. Szybciej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Marko nie potrzebował zbyt wiele czasu, żeby dać o sobie znać w świecie futbolu. Czarnogórski Budućnost dał mu odpowiednie przygotowanie, którego należy wymagać od klubu z taką nazwą (tłumaczona na "przyszłość"). Dwa razy z rzędu, w wieku szesnastu i siedemnastu lat, wygrywał plebiscyt na najlepszego młodzieżowego zawodnika ligi. - Już jako 16-latek zadebiutowałem w seniorskiej drużynie przeciwko Grbalj, byłem także kapitanem młodzików - wspomina piłkarz w rozmowie z portalem "Novilist".

Pula genowa

Lata mijały, a pewne rzeczy pozostawały niezmienne. Ot, jak choćby charakter Vešovicia. - On zawsze był taki?! - pyta podczas jednego z treningów Rijeki Josip Skoblar, po czym wskazuje na chłopaka i wymienia go w gronie najzabawniejszych, jakich kiedykolwiek widział (za: "Vecernji"). Rade był dumny ze swojego syna zwłaszcza wtedy, gdy docierały do niego takie szczere pochwały. - Od najmłodszych lat - odpowiada - Poza boiskiem spokojny, nigdy jakoś się nie unosił, ale gdy tylko wychodził na murawę. Wulkan. Pojawiały się jakieś niewielkie problemy, ale wierzcie mi, jest wspaniały, wykształcony. Ukończył zarządzanie sportem w Belgradzie - kontynuował starszy z Vešoviciów w tym samym wywiadzie. Zresztą to nie była jedynie opinia ojca, który przecież równie dobrze mógłby być zaślepiony miłością do syna. Pochlebnie o swoim studencie wypowiadał się Dragan Životić, jeden z czołowych profesorów uniwersytetu i dyrektor sekcji lekkiej atletyki Partizana Belgrad.

Zamiłowanie do ciągłego rozwoju również ma po ojcu. Rade jest niedoszłym ekonomistą i tak naprawdę nigdy nie spodziewał się, że piłka nożna pochłonie całe jego życie. - Nie skończyłem tej ekonomii chociaż chcieli mnie na kilku uczelniach. Podgorica, Sarajewo, Split. Mogłem studiować i niczym się nie martwić - wspomina w rozmowie z serbskim portalem "Novosti".

Wygląda na to, że Marko zabrał większość z tej dobrej puli genowej. Jego brat w dzieciństwie był także utalentowany, ale przy tym niesamowicie leniwy, pojawiły się u niego dylematy, których on sam nigdy nie miał. Nic więc dziwnego, że udało mu się równolegle rozwijać na 4 pozycjach. Co ciekawe zawodnik nie ma większych problemów z żonglowaniem zadaniami na boisku. - Jestem w stanie zrobić wszystko, jeśli jest to konieczne. Atak, prawa i lewa strona, ta pierwsza tym bardziej, ta druga jest dla mnie znacznie mniej naturalna. Pomoc linii środkowej? Czemu nie, lubię strzelać i asystować - podkreślał Vešović w wywiadach przed chorwackimi derbami.

Przełom nastąpił znacznie wcześniej, jeszcze w Crvenie. Rade wspominał, że pewnego dnia trener Prosinecki w meczu z Vojvodiną ni stąd, ni zowąd rzucił swojego podopiecznego na prawą obronę: - I tak sobie poradził. Byli z niego zadowoleni aż do takiego stopnia, że faktycznie został w tym miejscu na boisku. Mając to wszystko na uwadze, dziennikarze "Vecernji" z czystym sumieniem mogli go porównywać do dwóch masywów górskich. Ucka od Chorwacji i Durmitor od Czarnogóry.

Afera jogurtowa

Tak samo jak żywioły są nieprzewidywalne, tak i Vešović miewa czasem problemy z utrzymaniem nerwów na wodzy. I już nawet nie chodzi o pojedyncze incydenty, które nie są niczym nowym na boiskach krajów bałkańskich. Nawet nie o te bezpośrednio związane z meczami derbowymi. Jeden skandal jeszcze przez długi czas ciągnął się za piłkarzem.

- Proszę, dam wam 100 kun (chorwacka waluta) na jogurt to się najecie! - miał wykrzyknąć Marko do Ivana Zgrablicia w meczu z Cibalią. Szybko podłączyli się kibice, a po trybunach rozeszło się głośne "Dajcie im pieniądze!". To wszystko wywołało ogólnonarodową burzę, media wzięły wypowiedź piłkarza na warsztat i publikowały ją w najróżniejszych formach.

Problem był o tyle złożony, że jednocześnie zbiegło się kilka czynników - żeby uzyskać pełny obraz potrzebny jest szerszy kontekst. W Chorwacji wciąż utrzymuje się duża różnica w wynagrodzeniu zawodników. Cibalia jest jednym z najbiedniejszych klubów, władze zalegają po kilka miesięcy z wypłatami (w 2016 roku przerwa od lutego do września). Dodatkowo sytuacji nie poprawiało pochodzenie Vešovicia i jego historia klubowa. Na wielu portalach pojawiały się nagłówki typu "Czarnogórzec/były zawodnik Zvezdy doprowadził Chorwatów do szału", które jeszcze bardziej podjudzały kibiców. Zestawiano bowiem dwie narodowości dla wzmocnienia efektu. Domagano się wysokiej kary pieniężnej.

Jeszcze na gorąco głos w sprawie zabrały osoby blisko związane z Cibalią. - Przekroczył granicę dobrego smaku. Ujął to tak, jakbyśmy byli naprawdę biedni i w ogóle nie mieli co jeść. [To, że nam nie płacą] Nie znaczy, że jesteśmy głodni, nie głodowaliśmy nawet w czasie wojny domowej. Stać nas było na jogurt, nie potrzebujemy pieniędzy od Vešovicia. Niech je sobie zatrzyma i się dowie, że niektórych rzeczy nie można kupić - powiedział Tomislav Vranjić w rozmowie, która ukazała się na portalu "Slobodna Dalmacija". Czarne chmury trochę ustąpiły, gdy głos w sprawie zabrał sam zainteresowany.

- Jeden z zawodników rywala zaczął obrażać moją matkę, a na to chyba każdy jest wrażliwy. Jeszcze dołożył parę bardzo nieprzyzwoitych tekstów o moim pochodzeniu. Musiałem zareagować - tłumaczył się Marko w jednym z wywiadów (goal.com, wersja bośniacka). Zawodnik powtórzył praktycznie takie same słowa, jakie pojawiły się w internecie, ale ujął je w określonym kontekście. - No i czemu się denerwujesz? - zwrócił się bezpośrednio do przeciwnika - Jak się czegoś boisz to dam ci 100 kun i sobie kupisz jogurt.

W dalszych fragmentach historii nie ma już większych rozbieżności. Szybko zainterweniował sędzia, ukarał obu żółtą kartką i do końca pierwszej połowy sprawa ucichła. Aż do rozpoczęcia drugiej części (to pomija większość portali). - Gdy wbiegałem na murawę znowu usłyszałem kilka cierpkich słów. Tym razem od kogoś innego, kto nawet nie był blisko tej wcześniejszej sytuacji. Nigdy go na oczy nie widziałem, a on zaczyna mnie wyzywać. Próbowałem się uspokoić, skupić na meczu. (goal.com, wersja bośniacka) - Vešović usiłował się jakoś wybronić.

Na sam koniec całej dyskusji odniósł się jeszcze do zachowania dziennikarzy, którzy włożyli do jego ust słowa, jakich nigdy nie wypowiedział. - Ci, którzy mnie znają, mogą potwierdzić, że nigdy nie obrażałem nikogo ze względu na jego wyznanie, kolor skóry albo pochodzenie. Jestem pod wrażeniem tych nagłówków, które robią ze mnie jakiegoś dzikusa. (.) Przecież sam grałem w klubie, który nie płacił regularnie i wiem, jak trudno jest to wytrzymać - zakończył temat zawodnik, jednocześnie życząc Cibalii wszystkiego najlepszego.
I rzeczywiście to wszystko ma sens jeśli weźmie się pod uwagę jego doświadczenia z Crveny Zvezdy. Ostatecznie Vešoviciowi udało się wywalczyć 110 tys. euro rekompensaty.

Transfer naftowy

Zawsze jednak, cokolwiek by się nie działo, istniała jakaś siła sprawcza, która ściągała go do Chorwacji. Do Rijeki, z którą jego losy zostały nierozerwalnie połączone już w momencie narodzin. Czasem można było nawet odnieść wrażenie, że nikt nie chce zadzierać z przeznaczeniem.

Piłkarz bezpośrednio z Serbii, mając w głowie dobre i złe chwile, przeniósł się do Torino, gdzie nie zrobił piorunującej kariery. Krótko mówiąc: transfer okazał się być sporym niewypałem. - Byłem młody, niecierpliwy, nie chciało mi się czekać aż w końcu dostanę szansę. No zwłaszcza że Ventura jasno mi powiedział, że będę drugą opcją. Zagrałem raptem trzy czy cztery mecze w ciągu 6 miesięcy. Zacząłem się rozglądać za czymś innym - Vešović w ten sposób rozpoczyna swoją kolejną historię. Dziennikarz z portalu "Sportski žurnal" słucha z uwagą i wypytuje o kolejne szczegóły. Bingo. Agent nagle jak z kapelusza wyciągnął ofertę Rijeki. Historia była o jedno wahnięcie od zatoczenia koła.

Głos ojca był w tym przypadku kluczowy. Gorąco polecił miasto, klub, zrobił mu świetną reklamę i. Pozostał jeden szczegół. I jeśli wypożyczenie można było dopiąć w miarę bezboleśnie, tak gorzej było później z transferem definitywnym. Rijeka nie miała pieniędzy.

W tym momencie do akcji wkroczył element zewnętrzny. Nie kto inny jak sam Gabriele Volpi, który trzyma w rękach Spezię, Rijekę i drużynę piłki wodnej o nazwie Pro Recco. Co jednak ważniejsze, posiada w Nigerii koncern naftowy, który umożliwia mu inwestowanie w sport. Udało mu się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Spezia prowadzona przez Bjelicę miała jeszcze w tym samym okienku sprzedać Czarnogórca do Chorwacji, a tym samym uzyskać prawo do posiadania jednego zawodnika więcej spoza Unii Europejskiej (kwestia określona w przepisach opisana na toronews.net).

Czarnogóra - Polska Czarnogóra - Polska RISTO BOZOVIC/AP

Tajemnicza choroba i siła przeznaczenia

Miłość zapisana w genach była jednak kapryśna. Transfer udało się dopiąć, a Vešović rozgrywał mecz za meczem. Wszystko do czasu zimowej przerwy, gdy drużyna udała się na obóz do Dubaju. Najpierw wyglądało to na zwykłe przeziębienie, później gorączka skoczyła do ponad 39 stopni. - Tylko że było jeszcze gorzej. Kiedy temperatura spadła, zaczęła mi doskwierać śledziona. Najpierw lekarze obstawiali mononukleozę albo jakieś rzutujące zapalenie wątroby, ale niczego nie byli do końca pewni. Codziennie miałem jakieś badania i czekałem aż wszystko wróci do normy. I tak przez miesiąc. Śledziona zaczęła się nagle kurczyć, a ja potrzebowałem kolejnych dwóch miesięcy, żeby osiągnąć dawną formę. Do dziś nie wiadomo, co mi się tak naprawdę stało. - opowiadał piłkarz w rozmowie, która ukazała się na chorwackim portalu "Novilist".

Vešović okazał się być jednak silniejszy od wszelkich dolegliwości i przeciwności losu. Po powrocie na boisko w maju 2016 roku prezentował się jeszcze lepiej niż wcześniej. Robert Frank (również "Novilist") stworzył cały portret zawodnika. - Szybki, agresywny, Marko Vešović jest tak samo solidny na lewym i prawym skrzydle. Niezależnie od tego, gdzie gra, potrafi się odnaleźć. Jako 13-latek zaczynał w środku pomocy, ale wtedy trafił na Roberta Prosineckiego, który jako pierwszy przesunął go na prawą stronę - chwalił umiejętności piłkarza.

W oczach Rade nie błyszczą już łzy. Już nie martwi się, że nie wróci do ukochanej Rijeki. Bo wrócił. I zaraził syna tą samą miłością. Być może nawet nie musiał? Wszak żaden z nich nigdy nie śmiał sprzeczać się z przeznaczeniem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA