Małe kluby atakują wielkie ligi. Nie milionami euro, tylko sposobem


W futbolu liczą się już tylko pieniądze? Wielka piłka jest dla wielkich miast?

Bzdura. Ingolstadt w Niemczech, Carpi i Frosinone we Włoszech, Gazelec we Francji - to małe kluby z piłkarskiej prowincji które właśnie awansowały do elity. Jeszcze w tym sezonie mogą awansować kolejne: w Niemczech Darmstadt, a w Hiszpanii Girona. Wszystkie pokazują, że szastanie pieniędzmi jest przereklamowane, że można dostać się do wielkiego świata ze stadionami na kilka tysięcy miejsc i budżetem, który nawet w polskiej ekstraklasie uchodziłby za przeciętny. Że można w kilka lat awansować o kilka lig w górę. Niektóre z tych klubów jeszcze rok temu były w trzeciej lidze i w obecnym sezonie miały się bronić przed spadkiem, a nie grać o awans.

Inne jeszcze niedawno były na krawędzi upadku. Girona właściwie ciągle jest na krawędzi: to klub w którym chaos jest stanem naturalnym, prezesi i dyrektorzy zmieniają się co chwila, a niedawny właściciel jest poszukiwany przez naszą ABW. A jednak klubik z Katalonii jest o kilka kroków od La Liga. Poznaj zaskakujących bohaterów walki o awans do największych lig.
Ingolstadt Ingolstadt Matthias Schrader / AP (AP Photo/Matthias Schrader)

Ingolstadt, czyli urodzeni w 2004 roku

Niby wszystko jest jasne: klub bez historii, za to ze wsparciem wielkiego koncernu. Ingolstadt to od końca lat czterdziestych główna siedziba koncernu Audi, ze 130 tysięcy mieszkańców bawarskiego miasta aż 31 tysięcy pracuje w Audi, Audi jest blisko 20-procentowym udziałowcem klubu, sponsorem głównym, właścicielem stadionu, w radzie nadzorczej FC Ingolstadt są niemal sami przedstawiciele koncernu. Ale to nie będzie kolejna w Bundeslidze drużyna fabryczna, jak Wolfsburg czy Bayer Leverkusen. Nie będzie też kolejnym w Bundeslidze nuworyszem, jak Hoffenheim.

Hoffenheim już w drugiej lidze potrafiło wydać na transfery kilkanaście milionów euro. A Ingolstadt przez całą swoją krótką jedenastoletnią historię ( w nazwie FC Ingolstadt 04 liczba jest skrótem właśnie od 2004, nie 1904 jak np. w Schalke) wydało na kupno piłkarzy ledwie 4 mln euro. W tym sezonie 2. Bundesligi miało w funduszu wynagrodzeń 8,5 mln euro, czyli tyle ile rywale z RB Lipsk wydali na transfery tylko w przerwie zimowej. Ale to Ingolstadt jest w Bundeslidze, a RB Lipsk na dopiero szóstym miejscu i już zaczyna rozliczać winnych. Przed sezonem żaden z trenerów 2. Bundesligi nie typował Ingolstadt do awansu.

Za tymi sukcesami stoją nie pieniądze, ale człowiek z pomysłem. Peter Jackwerth, niespełniony piłkarz, a potem biznesmen, właściciel agencji pośrednictwa pracy Tuja (sprzedał ją już konkurencji z Adecco). To dzięki niemu klub powstał, z połączenia dwóch miejscowych klubów (ESV i MTV), które przed nadejściem Jackwertha były ze sobą skłócone na amen. To Jackwerth doprowadził do budowy kameralnego, nowoczesnego stadionu na 15 tysięcy miejsc, zanim stadionową spółkę wykupiło od klubu Audi. Dzięki Jackwerthowi klub z czwartej ligi awansował do drugiej, a futbol zaczął zyskiwać popularność w mieście, w którym dotychczas liczył się hokej na lodzie (jest tu mocny klub ERC, czyli Panthers). Audi jest sponsorem klubu od 2006, ale zaangażowało się w niego mocniej dopiero w 2013 roku. Wtedy, gdy akurat piłkarzom Ingolstadt przestało się wieść. Jesienią 2013 roku byli na ostatnim miejscu w drugiej lidze. I wtedy Jackwerth sprowadził trenera Ralpha Hasenhüttla, byłego napastnika m.in. Austrii Wiedeń. Trenera może niezbyt znanego, ale cenionego w Niemczech za osiągnięcia z Aalen.

Hasenhüttl jest wygadany jak Juergen Klopp (po jednym z meczów nazwał swoją błędną taktykę "ręką w sedesie") i zdeterminowany jak Diego Simeone. Mówił piłkarzom: "Nie ma żadnego substytutu dla wygrywania". Gra nie musi być piękna, ale ma być zwycięska. I trzeba biegać. W rundzie rewanżowej jego piłkarze bywali już zmęczeni własnym pressingiem, ale dotrwali do końca. Hasenhüttl ma wokół siebie dobrych doradców. Dyrektorem sportowym jest Thomas Linke, zwycięzca Ligi Mistrzów z Bayernem. A asystentem trenera: Michael Henke, który był drugim trenerem u Ottmara Hitzfelda. Hasenhüttl ma w kadrze tylko czterech piłkarzy po trzydziestce. Po awansie budżet ma się podwoić, z 20 mln euro do 40. To wciąż blisko 10 razy mniej niż ma w budżecie Bayern i dwa razy mniej niż na same pensje wydają np. Borussia Dortmund czy Schalke.

Zdjęcie Adidas Korki F10 TRX HG J MESSI G65369 Zdjęcie Adidas Koszulka piłkarska Striped 15 M S16142 Zdjęcie Adidas Spodenki piłkarskie Nova 14 Junior F50675
Adidas Korki F10 TRX HG J M... Adidas Koszulka piłkarska S... Adidas Spodenki piłkarskie ...
Sprawdź ceny ? Sprawdź ceny ? Sprawdź ceny ?
źródło: Okazje.info
Darmstadt Darmstadt KAI PFAFFENBACH / REUTERS / REUTERS

Darmstadt, czyli kiepski film o muszkieterach

Cuda w Bundeslidze będą jeszcze większe, jeśli w dwóch ostatnich kolejkach drugiej ligi miejsce dające bezpośredni awans obroni SV Darmstadt 98 ze 150-tysięcznego miasta niedaleko Frankfurtu. Ten klub nawet przy Ingolstadt jest biedakiem: miał na obecny sezon 6 mln euro. Darmstadt gra na niszczejącym stadionie z lat 60., z żużlową bieżnią. Nie ma klubowego ośrodka treningowego, chyba że nazwać tak boczne boisko. Czasem nie ma nawet ciepłej wody pod prysznicami. Darmstadt grał już kiedyś w Bundeslidze, ale to były inne czasy: w 1978 i 1981. A i wtedy spadał po jednym sezonie. W obecnych realiach niemieckiej piłki ten sukces właściwie nie miał prawa się zdarzyć.

W 2008 klub ledwo uniknął bankructwa, pomógł wtedy m.in. Bayern, zgadzając się na mecz towarzyski z którego dochód przeznaczono na spłatę długów. W 2013 Darmstadt spadł z trzeciej ligi, ale został do niej przywrócony kiedy jeden z rywali nie dostał licencji. A potem była winda w górę: w 2014 awans z trzeciej ligi do drugiej, a teraz walka o Bundesligę. Założyli sobie wprawdzie ostatniego lata walkę o utrzymanie, ale ich poniosło. Mimo że przez ostatnie dwa sezony za nowych piłkarzy zapłacili łącznie 5 tysięcy euro - tak, pięć tysięcy euro - odstępnego (plus 25 tysięcy euro za wypożyczenie innego zawodnika). Brali takich, których gdzie indziej uznano za przegranych. Kapitan Aytac Sulu przyszedł z drugiej ligi austriackiej. Szef obrony Romain Bregerie - po tym jak spadł z drugiej ligi z Dynamem Drezno. Marcel Heller - po spadku z trzeciej ligi z Alemannią Aachen. I jest jednym z wielu wziętych z trzeciej ligi.

Po awansie do 2. Bundesligi okazało się, że trener Dirk Schuster, były reprezentant i NRD i zjednoczonych Niemiec, nie musi wiele zmieniać, bo jego sposoby nadal działają. Sposoby, czyli walka do upadłego i kontrataki. Schuster, maratończyk amator, podczas przygotowań do sezonu ćwiczy razem z piłkarzami. A ulubieniec kibiców, brodaty napastnik Toni Sailer - brody nie goli, bo przynosi szczęście - mówi, że gra w klubie muszkieterów, w którym naprawdę jeden poświęci się za wszystkich a wszyscy za jednego. - Poza boiskiem też trzymamy się razem. Moim zdaniem coś tak czystego, taka radość z bycia razem, już się drugi raz w niemieckiej piłce zawodowej nie zdarzy - mówi Sailer. A prezes klubu Klaus Rüdiger Fritsch żartuje, że czuje się jak w kiepskim hollywoodzkim filmie o sporcie. Takim, w którym niezbyt utalentowany bohater zdobywa dla swojej drużyny decydujące punkty w finale, i jeszcze podrywa dziewczynę marzeń.

Do happy endu pozostały dwie kolejki, i punkt przewagi nad trzecim Karlsruher S.C.

Gazelec Ajaccio Gazelec Ajaccio AFP

Gazelec Ajaccio, czyli gaz, prąd i weterani

Tak to się robi na Korsyce: Gazelec miał najniższy budżet w drugiej lidze, był beniaminkiem. A awansował z drugiego miejsca. W ostatnich pięciu latach awansów do wyższych lig miał już cztery. I od jesieni znów będzie najbiedniejszy i lekceważony, tym razem w Ligue 1. Nawet jeśli podniesie budżet, jak zapowiada prezes, z 4,5 miliona euro do 10 mln. To będzie 40 razy mniej niż ma PSG, dwa razy mniej niż lokalny rywal Bastia. W drugiej lidze francuskiej są kluby, które miały w tym sezonie budżety trzy razy wyższe niż Gazelec, choćby Sochaux. Zlatan Ibrahimović mógłby ze swojej rocznej pensji opłacić Gazelecowi dwa sezony: jeden w drugiej i jeden w pierwszej lidze.

Teraz zanim zacznie mierzyć się z tymi, którzy walczą o mistrzostwo Francji zawodowców, będzie musiał rozwiązać problem ze stadionem. Trzeba go unowocześnić i powiększyć tak by pomieścił pięć tysięcy widzów, a nie trzy jak dotychczas, i by miał lepsze oświetlenie. Potem, jeśli się utrzyma, stanie przed innym problemem: ostatnie sukcesy odnosił dzięki sprowadzaniu piłkarzy z dość znanymi nazwiskami, zbliżających się już do końca kariery. Gra tutaj Jeremie Brechet, były piłkarz m.in. Realu Sociedad i PSV Eindhoven, już 35-letni. Są Gregory Pujol (35 lat) i David Ducourtioux (37 lat), sprowadzeni z Valenciennes. Prezes ma jednak zamiar, przynajmniej na najbliższy sezon, zostawić w składzie tych, którzy zapewnili awans.

Carpi w Serie A Carpi w Serie A internet

Carpi, czyli 100 tysięcy euro na transfery

Piętnaście lat temu zbankrutowali i musieli się wymyślić na nowo, zaczynając od najniższego szczebla rozgrywek. A teraz przynoszą zyski i są w Serie A. Od sześciu lat, gdy klub przejęła grupa lokalnych biznesmenów z branży tekstylnej, Carpi jest nie do zatrzymania. Od 2009 roku zespół z 70-tysięcznego miasta niedaleko Modeny awansował o cztery szczeble w górę. W 2012 roku jeden z właścicieli, Stefano Bonacini, chciał przejąć lokalnego rywala Carpi, znacznie bardziej znaną Modenę. Ale mu się to nie udało, więc został na miejscu. I w przyszłym sezonie pierwszy raz w 104-letniej historii jego klub zagra w najwyższej lidze. Carpi dokonało tego wydając ostatniego lata ledwie 100 tysięcy euro na transfery, w budżecie płacowym ma ledwie 2,5 miliona euro. Siłą Carpi jest młoda drużyna, złożona głównie z Włochów, oraz zatrudniony przed obecnym sezonem trener Fabrizio Castori, specjalista od awansów (udało mu się to na różnych szczeblach włoskich rozgrywek już dziewięciokrotnie).

Największym problemem Carpi będzie stadion. Mieści zaledwie cztery tysiące widzów, i to spokojnie wystarcza, dotychczas rzadko zapełniał się w całości. Ale Serie A wymaga w swoich przepisach licencyjnych większego stadionu, więc będzie musiał na razie grać na obiektach innego klubu. Dla większości piłkarzy będzie to pierwsze spotkanie z Serie A. Zawodnicy z obecnej kadry mają łącznie 70 występów w najwyższej lidze, a za połowę tych występów odpowiada Filippo Porcari. Grał w słabej Novarze.

Frosinone Frosinone Fot. frosinonecalcio.com

Frosinone, czyli obrońca za tysiąc euro

To pierwszy w Serie A klub, który jest ze stołecznego regionu Lacjum, ale nie z Rzymu. Pierwsza tak mocna drużyna której się udało wyrosnąć w cieniu AS Romy i Lazio. Miasteczko Frosinone liczy ledwie 48 tysięcy mieszkańców, leży o godzinę jazdy samochodem od Rzymu, w górskiej okolicy. A Frosinone Calcio jeszcze rok temu grało w trzeciej lidze. Po awansie do drugiej nie zmieniło piłkarzy, za cel postawiło sobie utrzymanie, awans był dla wszystkich zaskoczeniem. Frosinone działa podobnie jak Carpi, stawiając przede wszystkim na tanich Włochów. Obrońca Leonardo Blanchard został pozyskany ze Sieny w 2013 roku za tysiąc euro. Napastników Federico Dionisiego i Daniele Ciofaniego właściciel drużyny Maurizio Stirpe nazywa parą godną Serie A, choć obaj już próbowali w niej sił i razem uzbierali do tej pory ledwie cztery mecze. Ale w Serie B byli rewelacją, strzelili łącznie 26 z 61 goli dla Frosinone.

Mauricio Stirpe to biznesmen, produkuje plastikowe elementy do AGD i samochodów . Od czasu gdy przejął drużynę 12 lat temu Frosinone awansowało o cztery szczeble rozgrywek. Ma niespełna 10-tysięczny stadion, na który średnio przychodziło w tym sezonie 5 tysięcy widzów. To niewiele nawet jak na standardy Serie B. Ale na meczu z Crotone - gdy przypieczętowano awans - pojawił się nadkomplet, chętni stali w kolejkach przez całą noc. - Zrealizowałem marzenie mojego ojca, napełnia mnie to dumą - powiedział Stirpe po awansie. Rywale z Serie B zarzucali Frosinone, że może liczyć na przychylność sędziów, ale najbardziej surowy dla beniaminków Serie A - dla Carpi również - okazał się prezes Lazio Claudio Lotito. - Jeśli Carpi awansuje... jeśli do Serie A wejdą drużyny, które nie są warte nawet centa, za dwa czy trzy lata nie będziemy mieć pieniędzy. Kto kupi prawa telewizyjne, jeśli w lidze będzie grać Latina czy Frosinone? Nikt nie wie, gdzie jest Frosinone - powiedział w podsłuchanych rozmowach telefonicznych prezes Lazio. - To wspaniałe miasta, ale zespoły są małe i słabe. Pod względem ekonomicznym cały system futbolowy by upadł. To podstawa - narzekał kilka miesięcy temu.

Stirpe drwi teraz z Lotito, że okazał się wizjonerem, a swój klub nazywa wzorem solidnej firmy. Oszczędność i pomysł na siebie to coś, czego od tych małych drużyn mogą uczyć się giganci. Z mediolańskimi na czele.

Radość Girony po awansie do drugiej ligi Radość Girony po awansie do drugiej ligi Arnaugir

Girona FC, czyli długi, tajemnice i ABW na tropie właściciela

Do tej pory Girona słynęła z pięknej starówki, wystawy kwiatów i lotniska dla tanich linii, przyciągającego turystów wybierających się do Barcelony albo na Costa Brava. Teraz może mieć jeszcze pierwszy raz swój klub w La Liga. Bardzo osobliwy klub. Jeśli Girona FC awansuje - udziału w play-off już ma zapewniony, teraz gra toczy się o to, by awansować bezpośrednio z drugiego miejsca - to przy informacjach o jej sukcesie powinno się pojawiać: "zakaz naśladowania".

Girona działa tak, jakby wszystkie absurdy i problemy hiszpańskiego futbolu chciała na swoim przykładzie wyjaskrawić. Nie dość, że ma jeden z najniższych budżetów w drugiej lidze, to jeszcze pensje wypłaca z opóźnieniem, a na zaległe premie trzeba tam czasem czekać - jak niektórzy piłkarze z obecnej kadry - i po siedem lat. Przez ostatnie dwa lata Girona była objęta postępowaniem upadłościowym, dopiero miesiąc temu porozumiała się ostatecznie z wierzycielami - czyli przede wszystkim fiskusem i hiszpańskim ZUS-em - odsuwając groźbę bankructwa. Dla tego klubu nie jest niczym szczególnym, że w jeden sezon wymienia pół kadry, prezesa, dyrektora sportowego i trzech trenerów. W obecnym sezonie wymienił również właściciela. Dotychczasowy, czyli Josep Delgado Herrera, jest poszukiwany międzynarodowym listem gończym. Europejski Nakaz Aresztowania go został wydany w Polsce. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego podejrzewa, że Delgado, który w Polsce miał swoje spółki m.in. na Podkarpaciu i na Śląsku, kierował zorganizowaną grupą przestępczą, prał brudne pieniądze i wyłudzał VAT na podstawie fikcyjnego obrotu złomem. Miał narazić skarb państwa na 120 mln złotych strat.

Delgado ponoć nie jest już udziałowcem Girony, sprzedał swoje udziały w kwietniu, ale jego współpracownicy nie chcą zdradzić, kto jest nabywcą. Tygodniami negocjowali z grupą inwestorów z Argentyny, ale gdy przyszedł dzień sprzedaży, wybrali kogo innego. A w umowie mają zapisane, że na razie danych nabywcy nie wolno im podać. Przygotowania do obecnego sezonu zaczęły się w Gironie od tego, że nowo zatrudniony dyrektor sportowy odszedł już po kilku dniach, pięciu członków zarządu podało się do dymisji, nie mogąc się porozumieć z właścicielem, a piłkarze protestowali przeciw opóźnieniom w wypłacaniu pieniędzy. Trzeba było zrobić radykalne cięcia w budżecie, z 4,5 mln do 3 mln euro (rok temu równie niski budżet w drugiej lidze miało Eibar, a awansowało). Po wynikach zupełnie tego nie widać. Podobnie było dwa lata temu, gdy cięcia były jeszcze większe, z 8 mln do 4,5, gdy cała drużyna została wystawiona na sprzedaż, i też była wtedy bliska awansu, przegrała dopiero w play-off z Almerią. W Gironie po prostu wszystko wychodzi na odwrót: jak sobie zaplanują walkę o awans, to ratują się przed spadkiem, jak szykują się na bój o utrzymanie, to awans jest bliski.

Girona ma 85 tysięcy mieszkańców. Klub - 85 lal, w tym połowę spędzonych w czwartej lidze, i mały stadion na 9 tysięcy miejsc, rzadko zapełniony. Jest też jedną z niewielu drużyn w lidze, grających piątką obrońców. Z trenerem Pablo Machinem się nie dyskutuje: przyszedł w poprzednim sezonie, przejmując klub na ostatnim miejscu w tabeli i uratował go w ostatniej kolejce, po 23 tygodniach z rzędu w strefie spadkowej. A teraz wytrwał w katalońskim klubie niemal pełny sezon, co już jest wyczynem samym w sobie.

Bournemouth, czyli pięć minut od likwidacji

Dotąd Bournemouth słynęło przede wszystkim z kąpielisk, a nie dobrego futbolu. Bournemouth AFC na awans do Premier League czekali 125 lat, do obecnego sezonu. Swego czasu ledwie pięć minut dzieliło ich od likwidacji. W 1997 roku uratowała ich publiczna zbiórka pieniędzy. Teraz na samym awansie zarobią ok. 120 mln funtów. Spory udział w sukcesie ma wypożyczony z Southampton Artur Boruc. Ale nie wiadomo, czy Polak nadal będzie grał w Bournemouth.

Stadion Dean Court mieści zaledwie 12 tysięcy widzów. Będą to oczywiście najmniejsze trybuny w całej lidze; tak było już w Championship. Za sukcesem stoi tajemniczy inwestor z Rosji, Maksim Demin. W ogóle nie udziela się publicznie, na meczach pojawia się bardzo rzadko. Jest przekonany, że przynosi drużynie pecha. Ale robi to, co najważniejsze - inwestuje w zespół. Bournemouth w ostatnich latach przyniosło ponad 15 mln funtów strat i potrzebowało 9-milionowej pożyczki od swojego właściciela. Najdroższym transferem w historii klubu jest Callum Wilson z Coventry. Sprowadzony za 3 mln funtów zawodnik strzelił 20 goli i zaliczył 7 asyst. Skrzydłowy Matt Ritchie zdobył 15 bramek i miał aż 17 asyst. Drużynę prowadzi ledwie 37-letni Eddie Howe, były obrońca Bournemouth (grał też m.in. w Portsmouth), powoływany swego czasu do angielskiej młodzieżówki. - Jestem introwertykiem, mam analityczny umysł. Nie jestem kimś, kto zrobi rozróbę w szatni, ale mam jasną wizję tego, czego oczekuję od zespołu, i umiem to wyrazić na boisku treningowym - mówi o sobie Howe. W klubowej stołówce powiesił plakaty z inspirującymi cytatami (np. "każde doświadczenie sprawia, że stajesz się mężczyzną" Erica Cantony) oraz najważniejszymi zdjęciami z historii klubu.

Paderborn, Eibar, Sassuolo - oni już to przeżyli

W ostatnich latach pojawiło się kilka tak małych klubów w wielkich ligach. Jak radziły sobie po awansie?

Paderborn po wejściu do Bundesligi został okrzyknięty "największym outsiderem w historii". Budżet klubu wynosił wtedy 6 mln euro, czyli połowę zarobków najlepiej opłacanych piłkarzy w Niemczech. Piłkarze Paderborn nie mogli zagrać żadnego meczu u siebie w piątek, gdyż spotkania kończą się po 22., a wtedy trwa już cisza nocna, której klubowi nie wolno złamać. Paderborn po czterech kolejkach był liderem, teraz przed ostatnią kolejką jest na ostatnim miejscu, ale może się jeszcze uratować. Przed sezonem nikt nie dawał mu na to szans.

Eibar

Podobną sensację stanowił awans Eibar do Primera Division. To małe baskijskie miasteczko, zamieszkiwane przez 27 tysięcy mieszkańców, klub swoje mecze rozgrywa na 6,5-tysięcznym stadionie Ipurui. Mało jednak zabrakło, a Eibar nie zagrałby w Primera Division. Władze ligi zażądały gwarancji bankowych w wysokości 2,1 mln euro. A Eibar miał w kasie niecałe pół miliona euro przeznaczone na najbliższe wydatki. Dlaczego zażądano takiej kwoty? To 25 procent średnich wydatków wszystkich klubów w drugiej lidze (wyłączając po dwa najbogatsze oraz najbiedniejsze). Taki wymóg regulaminowy obowiązuje od końca XX wieku. Eibar mógł zostać pozbawiony awansu, choć problemów finansowych nie miał. Ale efekty zbiórki wśród kibiców przeszły wszelkie oczekiwania. Ponad dwa miliony euro zebrano miesiąc przed terminem. Pomagali w tym reprezentanci Hiszpanii David Silva (grał w klubie przez rok) czy Xabi Alonso. Eibar podobnie jak i Paderborn zachowuje szanse na utrzymanie przed ostatnią kolejką. Musi wygrać ze zdegradowaną już Cordobą i liczyć na korzystne wyniki w innych meczach.

Sassuolo

Najbardziej pocieszająca dla małych klubów jest historia Sassuolo. To klub z niespełna 40-tysięcznego miasteczka w regionie Emilia-Romagna, bez stadionu spełniającego wymogi Serie A, z niewielkim budżetem, ale za to z pomysłem na budowę drużyny. Sassuolo awansowało do Serie A w 2013 roku, w poprzednim sezonie z trudem uratowało się przed spadkiem, ale w obecnym radzi sobie dużo lepiej. Na dwie kolejki przed końcem sezonu jest na 13. miejscu, z przewagą 15 pkt nad strefą spadkową, a na gwiazdę wyrasta wypożyczony z Juventusu młody napastnik Domenico Berardi, który strzelił dla Sassuolo już 30 goli w Serie A. W samych meczach z Milanem w obu ostatnich sezonach zdobył siedem bramek.

Luzenac

Nieco innym przykładem jest francuski Luzenac. W sezonie 2013/14 zespół z wioski liczącej sobie 650 osób awansował do Ligue 2. Było to możliwe m.in. dzięki Fabienowi Barthezowi - pochodzi z tego regionu - który pomagał klubowi i nakłaniał piłkarzy do przejścia do Luzenac. Ale awans okazał się dla małego klubu przekleństwem. Najpierw federacja nie chciała dopuścić drużyny ze względu na zbyt niski budżet, choć ta nie miała żadnych długów. Luzenac wygrał apelację. Potem zakwestionowano stadion. Luzenac dogadał się z władzami Tuluzy, miał przez kilka kolejek zagrać na stadionie Toulouse, zanim inny obiekt zostanie przystosowany do warunków licencyjnych L2. Ale było już za późno. W dodatku Luzenac nie mógł wrócić do trzeciej ligi, choć grał tam wcześniej przez cztery sezony z rzędu. Nagle okazało się, że nigdy nie spełniał warunków licencyjnych. Klub miał wylądować dopiero w piątej lidze. Ale jego władze - w tym Barthez - nie chciały grać na tym poziomie z zawodnikami, którzy zasłużyli na grę na zapleczu Ligue 1. Wszystkich piłkarzy zwolniono z kontraktów, a rolę pierwszego zespołu zaczęły pełnić rezerwy. Luzenac trafił do amatorskiej siódmej ligi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.