Cofnijmy się do prehistorii czyli, jak łatwo się było domyślić, do Maryli Rodowicz.
W roku 1974 "Futbol" śpiewał cały kraj. I śpiewał, oglądając popisy "Orłów", które doszły do półfinału na mundialu w RFN. Cztery lata później sukces Kazimierza Górskiego próbował przebić Jacek Gmoch, a Maryli Rodowicz Anna Jantar z utworem "Chłopcy gola". Nie do końca udało się ani w jednym, ani w drugim przypadku.
Minęło 12 lat światowego czekania na przyzwoity utwór reprezentacji piłkarskiej. Nagrali go pogrobowcy (niestety dość dosłownie) Joy Division czyli zespół New Order, przy wsparciu rapującego reprezentanta Anglli Johna Barnesa. Jak to zwykle z Anglikami bywa - nie pomógł im. A jak to zwykle bywa na wielkich imprezach piłkarskich - MŚ 90 wygrali Niemcy.
Z kolei do historii już przeszła piosenka prowadząca do boju Anglików sześć lat później na organizowanym przez nich Euro 96. Panowie i pa... reszto panów, oto kultowe, legendarne, cudowne (oraz wiele jeszcze innych przymiotników) ''Three Lions'' zespołu Lightning Seeds.
Niestety już dwa lata później z ''Cup of Life'' pojawił się Ricky Martin. Pomijając ten utwór, mistrzostwa we Francji w roku 1998 byłyby idealne. Choć brakowało na nich Polaków. I właśnie może dlatego byłyby idealne.
O ile utwór Ricky'ego Martina może nie był jeszcze najgorszy, bo w sumie miał energię, miał moc, tyle że nie był piłkarski, o tyle na Euro 2000 było już zdecydowanie gorzej. Wykonujący oficjalny hymn turnieju ''Campione 2000'' Szwed E-Type zużył na swój utwór trzy czwarte rocznej produkcji plastiku swojego kraju.
Mundial w Korei i Japonii to nie tylko polski hymn wykonywany przez Edytę Górniak. To także piosenka turnieju, śpiewana przez Anastacię. Oto "Boom", co prawdopodobnie związane jest z odgłosem dłoni kibiców uderzających o czoła.
Nas, czyli biało-czerwonych, prowadziły wtedy do boju wąsy Jerzego Engela, długie piłki na Kałużnego oraz ''Do boju Polsko!'' Marka Torzewskiego.
Trochę honor piosenki piłkarsko-wielkoimprezowej ratowała podczas Euro 2004 Nelly Furtado z ''Força''.
Honor zabito po raz kolejny na MŚ 2006 utworem może nie najgorszym w historii ludzkości, ale za to kompletnie niepiłkarskim.
Aczkolwiek i tak lepszym niż hymn naszej reprezentacji. Michał Milowicz i ''Polska, Polska, Ole!''.
Tutaj znowu sytuację musieli ratować Anglicy, a ściślej rzecz biorąc jeden z ulubionych zespołów Kazika Staszewskiego czyli punkowy Sham 69 z zagrzewającym 'Synów Albionu" do boju utworem ''Hurry Up, England''. Gdyby angielscy piłkarze grali tak, jak Sham śpiewało, to w 2006 zdobyliby trofeum MŚ dożywotnio.
Euro 2008 zakończyło się dla nas tragedią. Ale wbrew pozorom nie była to tragedia związana z Howardem Webbem, postawą naszej defensywy (środka pomocy i ataku również), ale z tym, że jeszcze zanim turniej w Austrii i Szwajcarii się zaczął, byliśmy katowani z każdej strony dwoma utworami. Liczącym sobie już około 200 lat i znacznie mniej bitów DJ Bobo i jego ''Ole Ole'', ale przede wszystkim Shaggym z ''Feel The Rush''. Jamajczykiem. Nagrywającym. Piosenkę. Z okazji Mistrzostw Europy.
Mundial 2010 upłynął z kolei pod znakiem wuwuzeli. To znaczy kibice w RPA w nie dmuchali, a kibice poza RPA cierpieli, słuchając jednostajnego buczenia.
Jedynym, co muzycznie bardziej kojarzyło się tym turniejem niż rzeczone buczenie było ''Waka Waka'' Shakiry, czego nie należy mylić z ''Koko koko''.