Premier League. Fabregas: Jeśli do Primera Division, to tylko do Barcelony

Hiszpański pomocnik, grający obecnie w Arsenalu Londyn, gdzie pełni rolę lidera drużyny, w wywiadzie dla Cope.es, potwierdził, że żywo zainteresowany jego usługami był Real Madryt. Szybko jednak dodał, że jeśli miałby przeprowadzić się do Hiszpanii, to tylko do Barcelony. - Dalej marzę o grze w Katalonii - powiedział piłkarz

- Nie wiem, które drużyny poważnie rozważały, czy nie mnie nie zatrudnić, ale mogę powiedzieć, że Real i Barcelona pytały o mnie wielokrotnie, podczas mojego siedmioletniego pobytu w Londynie. Jestem szczęściarzem, że kluby o takiej renomie interesują się mną, przecież takie rzeczy nie dzieją się codziennie. - powiedział Hiszpan.

23 - latek zapewnia, że na Emirate Stadium jest bardzo szczęśliwy, ale nie zamierza zarzucić swoich marzeń o grze dla Katalończyków. - Jestem zadowolony z pozycji lidera w Arsenalu, ale dalej myślę o reprezentowaniu Barcelony, to moje marzenie z dzieciństwa.

W dalszej części wywiadu odniósł się do obecnej sytuacji w londyńskiej drużynie. - Mamy potencjał i umiejętności, aby zdobyć mistrzowski tytuł. Do tej pory brakowało nam silnej psychiki i odpowiedniego mentalnego nastawienia.

Nazwał też Arsena Wengera, szkoleniowca Arsenalu "drugim ojcem". - Trener jest dla mnie jak drugi ojciec. Podczas transferowego zamieszania, nie musiałem mu kłamać, szczerze powiedziałem, co myślę. Wszystko było takie niepewne, no i te mistrzostwa świata, ale on nie oceniał mnie, chciał, żebym został. - dodał Fabregas.

W rozmowie z hiszpańskim portalem obecny mistrz świata i Europy, wspomina tegoroczne transferowe "przeciąganie liny" między jego obecnym pracodawcą, a klubem Guardioli.- Nie czuję się z tym źle, bardzo pozytywnie wspominam ów epizod - mówi. - Mówiłem prosto z serca, nie kłamiąc i nie bawiąc się w żadne gierki.

Latem, po mistrzostwach świata klub z Camp Nou dwukrotnie wysuwał ofertę za Fabregasa i dwukrotnie została ona odrzucona przez Arsenal Londyn.

Zimą nie będzie transferów - Jose Mourinho

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.