Superagentem został obwołany już kilka sezonów temu. Właśnie pobił wszelkie rekordy. Współodpowiadał za cztery z sześciu najwyższych transakcji minionych wakacji - pośredniczył w sprzedaży Jamesa Rodrigueza do Realu Madryt (przyszedł za 80 mln euro z AS Monaco), Ángela Di Marii do Manchesteru United (za 75 mln z Realu), Eliaquima Mangali do Manchesteru City (za 40 mln z Porto) oraz Diego Costy do Chelsea (za 38 mln z Atlético Madryt).
A przecież do listy należałoby dopisać jeszcze przejście Radamela Falcao z Monaco do Manchesteru Utd - formalnie został wypożyczony, ale to księgowy wykręt, by zmieścić się w wymogach tzw. finansowego fair play. Kolumbijski napastnik i tak musi być usatysfakcjonowany, skoro agent wynegocjował mu rekordowe w drużynie - i całej lidze angielskiej! - 300 tys. tygodniówki.
Zastanawiamy się, dlaczego czołowe firmy w Europie przerzucają się piłkarzami coraz intensywniej, coraz częściej wywołując dezorientację fanów i komentatorów, którzy nie umieją uzasadnić transferów argumentami sportowymi? Głowimy się, skąd nieprawdopodobna inflacja cen i pensji? Wyjaśnienie ma wiele nazwisk, ale nazwisko najbardziej dziś wpływowe to Mendes, któremu prezesi odpalają prowizję przy pozyskaniu każdego piłkarza należącego do prowadzonej przez Portugalczyka agencji GestiFute. Dlatego jeśli prezesi - lub trenerzy - nie są pewni, czy potrzebują kupić lub sprzedać, on musi ich przekonać, że kupno lub sprzedaż są niezbędne. Sam przyznaje, że gardzi doradcami piłkarzy biernymi i czekającymi na polecenie, by działać, że stawia na aktywność i sprawianie, by "się działo". W latach 2010-13 jego asertywność nagradzano na ceremoniach Global Soccer Awards odpowiednikiem Oscara dla najlepszego agenta - jeśli w grudniu znów odbierze statuetkę, będzie w swojej konkurencji panował dłużej niż na boiskach panował Leo Messi, laureat Złotej Piłki w czterech kolejnych edycjach plebiscytu.
Zanim Mendes omotał wielkie kluby, był didżejem w dyskotece, właścicielem wypożyczalni wideo i nocnego klubu. W swoim lokalu w 1997 roku spotkał bramkarza Nuno Espirito Santo, któremu pomógł się wydostać z usiłującej go zatrzymać Vitórii Guimaraes. Wtedy poczuł, że w świecie futbolu - wyładowanym łatwo dostępnym szmalem - porusza się zbyt zręcznie, by nie spróbować w nim osiąść.
Już kilkanaście lat temu pobił się na lotnisku z reprezentującym sławnych graczy rodakiem José Veigą, który oskarżył go o próbę "wykradzenia" mu współpracy z megagwiazdorem Luisem Figo. Krążył Mendes po akademiach dla młodzieży i juniorskich turniejach, wypatrywał utalentowanych chłopców, stopniowo zagarniał coraz większe połacie portugalskiego rynku. Przełomem było poznanie Cristiano Ronaldo - reprezentuje go do dziś, patronował transferowi wszech czasów z Manchesteru Utd (o wartości 94 mln euro), wyciągnął od Realu Madryt ponad połowę wartych dziesiątki milionów rocznie praw do wizerunku swojego klienta.
Ale jeszcze więcej znaczyło spotkanie z José Mourinho. Otworzyło sejfy najbogatszych korporacji, ponieważ Mendes nie poprzestaje na reprezentowaniu trenera podczas rozmów kontraktowych. On wpycha mu do szatni tłumy "swoich" graczy. Z Porto do Chelsea wraz z Mourinho wyeksportował Paulo Ferreirę, Ricardo Carvalho, Tiago i Maniche'a. Do Interu Mediolan wcisnął nawet Ricardo Quaresmę - rozczarowującego wszędzie, gdzie wyłudził atrakcyjną umowę, ale też wciąż wynajdującego kolejnych naiwnych. W Realu miał lub ma Mendes tylu ludzi - Ronaldo, Pepe, Coentrao, Di Maria, w lipcu doszedł James Rodriguez - że jego klan uchodzi za czynnik destabilizujący szatnię. A ostatnio, tuż po powrocie Mourinho do Londynu, poleciał tam za nim Diego Costa.
W innym biznesie obaj Portugalczycy byliby już być może podejrzani o klasyczny konflikt interesów - trener zleca zakupy, na których obławia się jego najbliższy partner biznesowy. Ale piłkarscy prezesi układ akceptują. I nie tylko oni. Alex Ferguson przystał kilka lat temu na wzięcie do MU kompletnie anonimowego Bebé, którego nigdy nie widział na oczy. Co więcej, na trzecioligowego reprezentanta Portugalii bezdomnych wyrzucił 9 mln euro. Kto mu go polecił? Asystent Carlos Queiroz, klient Mendesa. Kto negocjował w imieniu Bebé? Mendes... Mendes, do którego kieszeni spłynęło z tej transakcji aż 3,6 mln! Tak to się robi w futbolu.
W środowisku rośnie świadomość, ile władzy zdobył Mendes. Madrycki prezes Florentino Perez powiedział przedwczoraj, że gdyby dał sobie wepchnąć do klubu Falcao, musiałby oddać portugalskiemu pośrednikowi posadę. A sytuacja jest coraz bardziej niejasna, bo agencja GestiFute została właśnie sponsorem Porto. Na rynku portugalskim rośnie zresztą 48-letni superagent na monopolistę, przez jego ręce przechodzą niemal wszyscy znaczniejsi piłkarze. Często bywają też jego współwłasnością. Mendes to jeden z prekursorów wykupywania "udziałów" w prawach do utalentowanych zawodników, dzięki czemu wyciąga z transferów więcej niż zwyczajowe 10 proc. prowizji.
Mendes lubi ubijać interesy z Rosjanami - często handluje nie tylko z Romanem Abramowiczem z Chelsea, ale również z Dmitrijem Rybołowlewem z Monaco oraz Zenitem St. Petersburg sponsorowanym przez Gazprom. Dlaczego? Zapytać go o cokolwiek niełatwo, kontaktów z prasą unika. Gdyby mógł wystawić w Lidze Mistrzów własną drużynę - poza wymienionymi opiekuje się jeszcze Thiago Silvą, Williamem Carvalho, Fernando, Bruno Alvesem, Ezequielem Garayem - byłby jednym z faworytów do zdobycia trofeum.
Na razie wyskoczył ponad czołowe kluby finansowo. Serwis Transfermarkt.de szacuje rynkową wartość całej kadry Realu Madryt - najdroższej na świecie - na 673 mln euro. Stajnię Mendesa wycenia na 800 mln. f