Wiceprezes PZPN ze Śląska: Nie mam zamiaru źle skończyć

Według jednych należy do wąskiej grupy działaczy, która rządzi polską piłką. Dla innych wciąż funkcjonuje jako ?były masażysta? Ruchu Chorzów. Mówi się też, że dopóki zasiada we władzach PZPN-u, śląskie kluby mogą być spokojne o licencję na grę w ekstraklasie.

Maciej Blaut: Były członek zarządu PZPN-u Kazimierz Greń stwierdził niedawno na łamach "Gazety", że to Pan wraz ze Zdzisławem Kręciną, Antonim Piechniczkiem i Andrzejem Placzyńskim rozdaje karty w związku. Prezes Grzegorz Lato ma być dopiero piąty w hierarchii.

Rudolf Bugdoł, wiceprezes PZPN-u: - Ta opinia jest skrajnie nieobiektywna. Ten pan nie od dziś kreuje jakieś poglądy na temat prezesa Laty. Trochę mnie to dziwi, bo przecież kiedyś jeździł po całym kraju i promował jego kandydaturę na prezesa. Sam był członkiem zarządu i miał możliwość wpływu na to, co się dzieje. Wybrał jednak inną drogę, która chyba mu się nie sprawdziła. Zdobywa teraz jakieś informacje, ale przeważnie są one dalekie od prawdy.

Irytuje Pana, że wciąż funkcjonuje w opinii publicznej jako "były masażysta" Ruchu Chorzów?

- To opinia z uporem maniaka powielana przez pewnych ludzi. Komuś chyba bardzo zależy, aby mnie kojarzyć tylko z pewnym fragmentem życiorysu. Zapewne chodzi o udowodnienie tezy, że polską piłką rządzą ludzie niekompetentni lub nieprzygotowani do pełnienia tych funkcji. Tyle, że ja od 1984 roku byłem sekretarzem Ruchu, w regionalnym związku pracuję od 21 lat, a od 8 jestem jego prezesem. A w PZPN-ie już w 1987 roku zasiadałem w Wydziale Ligi.

A Pan w ogóle był tym masażystą?

- Na studiach wychowania fizycznego ukończyłem specjalizację z piłki nożnej i rehabilitacji. Potem pracowałem w Klinice Ortopedii i Traumatologii w Bytomiu, gdzie zajmowałem się właśnie rehabilitacją. W Ruchu potrzebowali kogoś z takimi uprawnieniami. Zostałem tam przyjęty na stanowisko kierownika ds. rehabilitacji i odnowy. Do masażu nie mam nawet uprawnień, choć w klubie robiło się wiele rzeczy.

Władze PZPN rozmawiały z przedstawicielami międzynarodowej federacji o wprowadzeniu programu naprawczego. Co konkretnie się zmieni w PZPN-ie?

- Statut związku. Już w obecnej kadencji zarząd został ograniczony do osiemnastu osób. FIFA daje nam jednak przykład Irlandii, gdzie zarząd tamtejszego związku jest siedmioosobowy. Kolejny krok to ograniczenie ilości komisji i wydziałów PZPN. Generalnie reforma zmierza w tym kierunku, aby federacja krajowa, w formie ewolucji, stała się podmiotem biznesowym, a nie prowadzącym rozgrywki.

Pomysł cięć w zarządzie na pewno spotka się z oporem.

- Już teraz nie każdy region jest reprezentowany we władzach PZPN. A przecież swojego przedstawiciela chciałby mieć nie tylko związki regionalne, ale i kluby, sędziowie, trenerzy czy piłkarze zawodowi. Do tego dochodzą jeszcze piłka kobieca, futsal, czy piłka plażowa.

Nie boicie narażać się "dołom"?

- Moim zdaniem trudno porównywać nas do Irlandii. Znaczne ograniczenie liczby członków zarządu grozi jego wyalienowaniem od rzeczywistości. Zmiany na pewno będzie niesłychanie trudno przeprowadzić na walnym zgromadzeniu, bo każda reforma budzi opór materii. Zawsze są jakieś grupy interesów, które pilnują swego. Do wprowadzenia takich zmian potrzebna jest wielka determinacja. My ją jednak mamy. W końcu po coś rozpoczynaliśmy dialog z FIFA.

Sprzeciwy może budzić też pomysł reformy drugiej ligi.

- Istnienie dwóch grup na tym poziomie sprawiło, że większość drugoligowych klubów nie spełnia wymogów licencyjnych. Kluby są przeważnie niewydolne finansowo. Nie może być tak, że PZPN będzie dla nich bankiem kredytowym.

Podoba się Panu pomysł zmiany nazwy PZPN na bardziej nowoczesną?

- To w ogóle nie wchodzi w rachubę! Żeby zmienić wizerunek PZPN każdy z nas musi zacząć od siebie. Inaczej żadne zabiegi PR nie dadzą efektu.

Pana nazwisko nigdy nie było wymieniane w kontekście afery korupcyjnej. Jak się to Panu udało?

- To jest sprawa bardzo indywidualna. Jeżeli ktoś jest wychowany na pewnych kanonach wartości, to w takie sprawy wmieszany nie będzie. W czasach, gdy moja rodzina żyła bardzo biednie, mój ojciec pełnił funkcję skarbnika w zarządzie Ruchu. Miał taką zasadę, że nie zrobi nic, czego jego dzieci mogłyby się później wstydzić.

Śląscy kibice wytykają Panu, że mecze Euro 2012 nie odbędą się w Chorzowie.

- Zadecydowały o tym tylko względy polityczne. Do dziś mam nawet notatkę, ze spotkania w 2007 roku w ministerstwie sportu, gdy wiceminister Wiesław Wilczyński ogłosił ranking, w którym Chorzów był tuż za Warszawą. Kilka miesięcy później, już po wyborach parlamentarnych, kolejność miast była zupełnie inna.

Wiadomo z kim Polacy zagrają na otwarcie nowego Stadionu Śląskiego?

- Przede wszystkim dobrze, że ten obiekt będzie zmodernizowany. Jego otwarcie na pewno będzie wielkim wydarzeniem dla regionu. Prace budowlane mają zakończyć się w tym roku, ale organizowanie wielkiego meczu w listopadzie nie miałoby sensu. Planujemy, że spotkanie z udziałem reprezentacji odbędzie się tam w pierwszej połowie 2012 roku. Rywala jeszcze nie ma.

Niektórzy twierdzą, że dopóki zasiada Pan we władzach PZPN śląskie kluby mogą być spokojne o licencję na grę w ekstraklasie.

- Utarło się, że jestem obrońcą Polonii Bytom czy Ruchu Chorzów. Zapewniam, że komisje licencyjne są niezależne od władz związku. Nigdy nie miałem ciągotek, by ingerować w ich prace.

To jakim cudem decyzje w sprawie licencji dla tych klubów były zmieniane?

- Mówimy o tylko jednej komisji - odwoławczej i to takiej, która działała w poprzedniej kadencji. Teraz takie rzeczy nie mają już miejsca. Jestem wychowany w duchu wartości sportowych. Ruch, prezentując bardzo ciekawą piłkę, awansował do ekstraklasy z dużą przewagą punktową. I wtedy ktoś wyciąga mu jakieś sprawy finansowe, choć te akurat są wyjaśniane. Nie można kogoś tak łapać na wykroku. Z kolei w sprawie Polonii zachodziło podejrzenie, że w grę wchodzą czyjeś partykularne interesy. Zarząd musiał zwrócić na to uwagę.

Po ostatnich wyborach na prezesa Śląskiego Związku Piłki Nożnej mówił Pan, że to już ostatnia kadencja.

- Zdania nie zmieniłem. Osoba w moim wieku [Bugdoł ma 67 lat - przyp. red.] musi mieć świadomość, że to praca na cztery lata, a nie na miesiąc. A wtedy nie myślałem, że przypadnie mi jeszcze jakaś funkcja w Warszawie.

Z funkcją w PZPN też się chce Pan rozstać w 2012 roku?

- To inny temat. Zapamiętałem główne przesłanie "Pożegnania z bronią" Ernesta Hemingwaya. Główny bohater powieści postanowił gwałtownie zerwać ze swoją przeszłością, co skończyło się dla niego bardzo źle. A ja nie mam zamiaru źle skończyć.

Reprezentacja Polski w drodze do Portugalii ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA