Śląsk - Lechia 2:1. Wrocławianie bliżej pucharów

Piłkarze Lechii przegrali we Wrocławiu ze Śląskiem prezentując przez większość meczu katastrofalną grę. Zryw w końcówce dał im co prawdę bramkę, ale nie może zaciemnić fatalnej postawy biało-zielonych w tym spotkaniu.

Lechia gra słabo od początku rundy jesiennej, jednak do tej pory szczęśliwe ligowe zwycięstwa z Polonią Bytom i Jagiellonią Białystok oraz niezwykle fartowny awans do półfinału Pucharu Polski przykrywały faktyczną niemoc zespołu. We Wrocławiu przyszło jej apogeum. Gdyby nie końcówka, w której piłkarze Lechii po zdobyciu kontaktowej bramki ambitnie dążyli do wyrównania, o grze biało-zielonych nie dało by się napisać nic pozytywnego. Lechia w całym spotkaniu stworzyła sobie trzy dogodne sytuacje do zdobycia gola, z czego dwie po podaniach... piłkarzy Śląska. W 9 min. Antoni Łukasiewicz interweniował tak niefortunnie, że Tomasz Dawidowski znalazł się w sytuacji sam na sam z Martinem Kelemenem. Jednak zamiast strzelić gola napastnik Lechii zrobił sobie krzywdę. Z kolei w końcówce Mariusz Pawelec chcąc wybić piłkę przedłużył ją do Luki Vucko, który z kilku metrów dopełnił formalności i zdobył swoją pierwszą bramkę w barwach Lechii. Potem po jedynej składnej akcji Lechii w całym meczu szansę miał Aleksander Sazankow, ale z linii pola karnego huknął prosto w Kelemena. Nad tym co działo się w tzw. międzyczasie miłosiernie należałoby spuścić zasłonę milczenia. Goście nie potrafili wymienić choć kilku celnych podań, a głównym pomysłem na grę były długie przerzuty do nikogo. Prezentujący się solidnie - ale nic więcej! - Śląsk, spokojnie kruszył obronny mur Lechii i oczywistym było, że prędzej czy później gole dla gospodarzy padną.

Trener Kafarski pod nieobecność Marko Bajicia i wobec beznadziejnej formy Kamila Poźniaka przesunął do środkowej linii Abdou Traore. Po raz kolejny okazało się, że nie służy to ani najlepszemu strzelcowi Lechii, ani całemu zespołowi. Śląsk bez problemu opanował środek pola, a Sebastian Mila i Przemysław Kaźmierczak raz za razem inicjowali ataki gospodarzy. W pierwszej połowie, mimo okazji, jeszcze nie przyniosło to efektów, ale w drugiej części podopieczni Oresta Lenczyka dopięli swego. Pierwsza bramka była kuriozalna. Po dalekim wrzucie z autu Tadeusza Sochy Kaźmierczak wygrał pojedynek główkowy z Vucko i lekkim, choć precyzyjnym strzałem zaskoczył kompletnie nieprzygotowanego do interwencji Sebastiana Małkowskiego. - Przyznam, że jeszcze nigdy nie widziałem gola straconego w takich okolicznościach - mówił po meczu kapitan Lechii Łukasz Surma. - Potem musieliśmy się odkryć czego konsekwencją byłą strata drugiej bramki [zdobył ją Piotr Ćwielong po pięknym podaniu Mili], choć trzeba przyznać, że do tego momentu graliśmy bardzo słabo. Dopiero w końcówce było trochę lepiej, ale to nie wystarczyło do zdobycia wyrównującej bramki - podkreślił Surma.

Tym samym Lechia poniosła pierwszą porażkę na wiosnę, choć wynik meczu i tak był dużo lepszy niż gra. Trener Kafarski oraz jego podopieczni mają teraz dwa tygodnie na wyciągnięcie wniosków z pierwszych wiosennych meczów (kolejny mecz z GKS Bełchatów dopiero 1 kwietnia). Sytuacja w tabeli wciąż jest całkiem dobra, choć pamiętać trzeba, że limit szczęścia jest już na wyczerpaniu.

Polecamy - Zobacz jak relacjonowaliśmy ten mecz na żywo

Gol Kaźmierczaka na Ekstraklasa.tv ?

Bramka Ćwielonga na 2:0 na Ekstraklasa.tv ?

Honorowe trafienie Vucko na Ekstraklasa.tv ?

Więcej o meczu Śląsk - Lechia ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.